POKECOLLECT.net.pl - Oficjalne forum strony DomixPokemon.pl
Zarejestruj
Zaloguj



Poprzedni temat «» Następny temat
Bursztynowa Liga
Autor Wiadomość
Drowker 
Pewnie nie zna PokeMana
The Drow One



Dołączył: 28 Gru 2013
Posty: 17
Skąd: Fatum
Kontakt:
Wysłany: 28 Grudzień 13, 21:11   Bursztynowa Liga

Nie jest to fanfick, tylko zabawa. Sezon Drugi w toku, więc pora szerzyć propagandę dalej.

Bursztynowa Liga jest zabawą w której dwóch graczy może udowodnić, który z nich lepiej potrafi napisać własną wizje walki Pokemon w postaci opowiadania. Wygrywa ten, który lepiej przedstawi swoją historie.

Zasady zabawy:

1. Każdy(prócz Nadzorcy) może mieć tylko jedna aktywną postać.
2. Szefem całej Ligi jest Nadzorca (skrócie N), który może być każdym zawodnikiem, ale nie jest liczony do rankingu. Do jego obowiązków należy:

a)akceptacja/odrzucanie kart postaci. Jeśli są dobre i zgodne z regulaminem, pojawiają się w pierwszym poście tematu z walkami, jeżeli nie to N napisze albo PW albo w temacie rekrutacyjnym, co należy poprawić.
b)ustala miejsce walk miedzy graczami(po wcześniejszym zgłoszeniu wyzywającego) oraz ostateczny termin oddania prac.
c)ogłasza początek(post w temacie o nadchodzącej walce) i ostateczny wynik starcia
d)pilnuje czy gracze przypadkiem nie oszukują
e)akceptuje transakcje ze sklepiku/ewolucje Pokemonów
f)rozpatruje skargi i zażalenia uczestników w kwestii regulaminu

3. Należy stworzyć kartę postaci wg. poniższego wzoru i umieścić w temacie "Rekrutacja":

UWAGA: Postać musi być człowiekiem!

Imię i Nazwisko:
Przydomek/ksywka[opcjonalne]:

Wiek:
Miasto(Region):
w nawiasie podajemy Region
Wygląd Postaci: Dokładny opis stroju, włosów, koloru oczu, blizn, z uwzględnieniem wzrostu i wagi, jak i ewentualnego ekwipunku, można posiłkować się rysunkiem.
Historia: Minimum pół strony w wordzie, maksimum półtorej.
Ulubiony Typ:
Nielubiany Typ[opcjonalne]:

(A)Charakter postaci: Maks pół strony. Im bardziej rozbudowane tym lepiej.

(B)Pokemony(które należy kupić Sklepiku Pana Wojtka): 1200 PokeDollary

Pokemon
- ksywka[opcjonalnie] - płeć

4. Wyjaśnienie (A)
Charakter postaci: Każdy z zgłaszających musi opisać charakter swojej postaci, w którym należy uwzględnić cztery cechy: znajomość technik, opanowanie nad emocjami, stosunek do innych ludzi oraz wieź z Pokemonami. Należy także zaznaczyć, która z powyższych cech to nasz zaleta, a która to wada. Postacie będące najlepsze we wszystkim będą odrzucane.

Wyjaśnienie (B):

Dostajesz 1200 Pokedolarów, za które możesz kupić pierwsze Pokemony. Pamiętaj, że nie będziesz mógł zdobyć kolejnych, póki nie spełnisz odpowiednich warunków (czytaj - zwyciężał z innymi).

5. Sklepik starego Pana Wojtka, który po reformacji ustrojowej stracił ciepłą posadkę w Ministerstwie Handlu Zagranicznego, a następnie założył własny całkowicie legalny biznes. Tutaj każdy, nie ważne czy nowy, czy stary gracz zawsze znajdzie coś dla siebie. Tylko pamiętaj, że ewolucja wychodzi taniej niż kupienie nowego Pokemona!
Oficjalną walutą Ligi są PokeDollary.

Link do sklepu online

Dzięki wygranym pojedynkom, możesz rozwinąć postać albo Pokemony bądź kupić przedmiot lub nauczyć wychowanków nowych ataków

Za każdą wygraną walkę dostajesz 1 BattlePoint oraz 200 PokeDollarów, a jeśli oceniasz walki, zaś za każdą ocenę dostajesz 75 PokeDollarów, które możesz wykorzystać:

a)Kupienie nowego Pokemona wg. cennika
b)Dokupowania przedmiotów oraz uczenia ataków:
c)Kamieni ewolucyjnych wg. cennika
d)Przedmiotów potrzebnych do ewolucji wg. cennika
e)Nauki pokemona ataków z TM wg. cennika
f)Mega Stone'ów

6.Kilka zasad odnośnie walk, ich prowadzenie, wyzywanie innych oraz oceniana:

A)Tylko jedna(1!) walka na raz. Kolejne wyzwanie można rzucić dopiero po zakończeniu poprzedniej albo podczas trwania obecnej walki.

B)Postacie mogą, ale nie muszą prowadzić dialogów ze sobą. Jednak szczególnie wulgarne i obraźliwe frazy powodują automatyczną dyskwalifikację jest pewna granica, której nie należy przekraczać. Jeśli twoja postać mówi specyficzny sposób np. "Elo rap czarnuchu, co tam słychać na kwadracie?" należy o tym powiadomić przeciwnika.

C)Można używać movesetu Pokemonów znanego z Tylko z Generacji Piątej oraz Szóstej oraz wszystkich HM.
Ataki nauczonych u Move Tutora, breedingu stwora oraz TM do dostępne jeśli nie przekraczają 80 punktów.

D)Zakazane są, pod względem karnego wyrzucenia z Ligi, Mega Ewolucje do momentu kupienia Mega Stone'a oraz dostatnia Mega Ringa. Jeśli posiadasz oba przedmioty, możesz ich używać, jednak zgodnie z mechanika gry Pokemon.

E)Odrzucenie propozycji walki nie wiąże się z utratą punktów.

F)Nie można zabić przeciwnika w walce, ani żadnego z jego pokemonów. Nie dopuszczalna jest również kradzież. Takie walki nie będą uznawane.

G)W umówionym terminie gracz wyzywający pisze post w temacie z walkami, w którym wrzuca swoją wizję starcia. W ciągu sześci godzin powinien pojawić się drugi wpis. Jeżeli nie ma się możliwości oddanie walki z przyczyn niezależnych, należy wysłać PW do N o powodzie(można raz na jakiś czas). Jeśli nie, uznaje się za zwycięzcę wyzywającego.

Zawodnicy mają 15 minut na edycje swoich postów po dodaniu walki. Edycja po 15 minutach równa się walkowerem.

Jeśli któryś graczy skończy wcześniej, a nie będzie go w dniu walki z jakiegoś powodu, to może przesłać walkę na PW Nadzorcy. W tym wypadku, wyzwany nawet po pięciu godzinach, gdy rywal wrzucił już walkę, nie zostanie dyskwalifikowany. Liczy się dzień i oraz godzinna przysłania wiadomości.

H) Termin walki należy uzgodnić muszą miedzy sobą uczestnicy, jednak nie może być dłuższy niż 14 dni od dnia wysłania PW do Nadzorcy z prośbą o miejsce. Jeśli równocześnie pojawią się dwa wyzwania, termin tego późniejszego jest zmieniony.

I)Kiedy pojawią się wpisy, do oceny może przystąpić każdy. Co należy brać pod uwagę przy ocenianiu:

a)Ortografię, interpunkcję oraz stylistykę
b)Pomysłowość zawodników
c)Fabułę
d)Opis walki oraz długość opowiadania


Twój głos na zwycięzce to jeden punkt dla wybranego przez ciebie gracza

Należy także dodać własne odczucia co do walk, ale nie powinny być brane pod uwagę pod czas oceniania.

Ocenianie walk trwa trzy doby i/lub zostaje ono wydłużone po oddaniu wersji wyzwanego. Oceny powinny pojawić się pod walką. Jeśli jesteś w Lidze, za każdy ocenę otrzymujesz 75 PokeDollarów.
Oceny powinny znajdować się w tym temacie(link gdy powstanie)

N ma prawo zakończy ocenienia w momencie, gdy przewaga jednego zawodnika jest bardzo zdecydowana.

J)Walkę wygrywa gracz, który po zliczeniu punktów przez N, ma ich więcej. Jeśli pojedynek zakończy się remisem, każdy dostaje pół punkt albo jest przeprowadzana dogrywka.

L)Walka która zwycięża, staje się kanoniczna dla obu postaci. Obaj gracze mogę się dogadać w kwestii fabuły walki oraz wątków, aby żaden nie był stratny.

M)Jeśli zaczynasz swoją przygodę albo już jesteś dłużej, możesz skorzystać z poniższej rady:

Dużo łatwiej pisać opowiadania w pierwszej osobie, czyli z waszej perspektywy. Pomóc może również poniższy BBCode:

myśli
umiejętności pokemon
słowa postaci X
słowa postaci Y
słowa postaci NPC

Z czasem oczywiście lepiej będzie się przerzucić na trzecią osobę, ale to dla tych, którzy kochają opisy etc. Dalej najważniejsza jest walka oraz wizja walki danego gracza. Taki zabieg ułatwi i uatrakcyjni pisanie. Większość walk zyska również na przejrzystości.

Są one całkowicie dodatkowe i nieobowiązkowe.

N)Karta każdego gracza, który przez 30 dni od ostatniej walki nie zawalczy ani nie wyzwie, zostanie automatycznie przesunięta do POSTACI NIEAKTYWNYCH, zaś przeciągu 90 dni nie wykaże żadnej chęci pozostania w Lidze, usunięta z BL.

K)Opcja URLOP, czyli każdy gracz raz na pół roku może zabrać maksymalnie dwumiesięczna przerwę, który należy zgłosić Nadzorcy albo Vice Nadzorcy. Jeśli urlop musi być wydłużony, także należy powiadomić Nadzorce albo jego zastępce, aby osiągnąć jakieś porozumienie. W takich wypadkach jej postać zostanie przesunięta do POSTACI NIEAKTYWNYCH bez konsekwencji z punkty N.

7. Wyzwania:
1. Wyzywa się przeciwnika w formie Prywatnej Wiadomości lub na GaduGadu. Następnie należy ustalić miedzy sobą termin oddania walki, nie dłuższy niż 10 dni. Kolejny krokiem jest wysyłanie wiadomość do Nadzorcy z prośbą o miejsce oraz podanie ustalonego przez uczestników terminu. Nadzorca ustala miejsce starcia i akceptuje lub nie termin. Po otrzymaniu odpowiedzi rozpoczyna się etap pisania walki, a N tworzy "Temat walki".

Wzór sposobu wyzywania:

[spoiler]Gracz X wyzywa gracza Y. Y odpisuje, że chętnie zawalczy za 5 dni. Jest 10.02, więc termin to 15.02. X pisze, że mu pasuje i pyta o godzinę. Y pisze 15.00. X się zgadza albo nie.
Gdy zostanie to ustalone, X wysyła do Nadzorcy Prywatną Wiadomość z prośbą o miejsce oraz datą i godzinę. Nadzorca akceptuje godzinę i datę, jeśli nie koliduje z niczym, po czym wyznacza miejsce Z. Po zwrotnej PW od obu zawodników Nadzorca umieszcza "Temat walki".
Gdy nadchodzi umówiony dzień, gracz X umieszcza swoją wizje walki, a w okresie 6 godzin - gracz Y. [/spoiler]

2.Nie można rzucić wyzwania tej samej osobie dwa razy z rzędu.

3. Zmiana terminu po ogłoszenie walki następuje tylko w poważnych okolicznościach, po zgodzie obu uczestników oraz Nadzorcy. 

8. Kary za wszelkiego rodzaju oszustwa:

a)Pierwsze i ostatnie słowne ostrzeżenie
b)Strata dwóch punktów(gdy nich nie ma, jeden Pokemon zostaje odebrany)
c)Zawieszenie na okres miesiąca
d)Usuniecie z zabawy oraz ostrzeżenie wysokości 20%

9. Liga to tylko gra i wszelkie dramy, fochy z przytupem, obrażanie kogo się da, bo się przegrało, będą karane stałym wykluczeniem z zabawy. Jak chcesz psuć atmosferę, to idź gdzieś indziej.

10. Na dzień 10 stycznia Nadzorcą jest Drowker

Spis Archiwalnych Walk Sezonu I

Karty Postaci w Sezonie Drugim

Temat rekrutacyjny


WSZELKIE PRAWA DO REGULAMINU BURSZTYNOWEJ LIGI NALEŻĄ DO NADZORCY I TWÓRCY LIGI

Na wszelkie pytanie chętnie odpowiem na PW albo moim GG.

Have a nice day!

Sygnatura użytkownika
Ostatnio zmieniony przez Drowker 9 Styczeń 14, 19:45, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Kleszczu 
Pewnie nie zna PokeMana
I dobrze mi z tym


Wiek: 31
Dołączył: 30 Mar 2013
Posty: 54
Skąd: Z internetów
Kontakt:
Wysłany: 9 Styczeń 14, 19:52   

Bursztynowa Liga

W walce otwarcia zwyciężył Sky stosunkiem głosów 5:2

Sezon II

Walka numer 1

Vincent de’la Grande (Rocket) vs Alabah Ahsamuel (Kuballo)


Uczestniczy: Vincent de’la Grande (Rocket) (wyzywający) Alabah Ahsamuel (Kuballo) (wyzwany)
Miejsce: Couriway Town w Kalos
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze


Rocket

vs. Alabah Ahsamuel


- Vincent, czy przekazano Tobie kopertę? – zabrzmiał głos w telefonie.
- Tak. Jestem już w drodze do Couriway Town w regionie Kalos, dopłynę jutro do brzegu i przesiądę się na pociąg, którym dojadę na miejsce.
- Dobrze. W kopercie znajdziesz instrukcje. Nie marnuj czasu młody, Akog jest w Kalos od miesiąca, zapewne zdążył zorganizować tam małą grupę – rozległo się krótkie, ‘piip’ w słuchawce i Vincent schował telefon do swojej podręcznej torby.

Piękne morze zawsze robiło wrażenie na młodym policjancie. Uwielbiał je podziwiać, wprawiało go to w nastrój refleksji. Po chwili namysłu podszedł do swojego leżaka i rozłożył się na nim wygodnie, wyciągając równocześnie kopertę, o której rozmawiał przez telefon. Znalazł tam list z instrukcjami. Wynikało z nich, że ma odszukać profesora Sycamore’a w Couriway Town. Sycamore zgodził się współpracować z policją z Kanto, licząc, że zagraniczni agenci przywiozą egzotyczne pokemony, typowe dla regionu, z którego pochodzą. De’la Grande przed spotkaniem z profesorem ma udać się do Centrum Pokemon, by tam odebrać przesyłkę zawierającą trójkę pokemonów: Bulbasaura, Squirtle’a i Charmandera. Miała być to zapłata dla młodego Sycamore’a i jego laboratorium. Zalecono mu również, by powoli budował swoją pozycję znanego i silnego trenera, żeby szukał okazji do walk. Góra liczyła, że to sprowokuje zespół R do zaproponowania współpracy Vincentowi, tym samym mógłby robić za wtyczkę. Bycie wtyczką w mafii to bardzo ryzykowne zadanie. Młody policjant rozmyślał nad swym zadaniem, najprawdopodobniej była to najtrudniejsza misja w jego karierze.

*****

Miła recepcjonistka wskazała Vincentowi drogę do restauracji gdzie miał na niego czekać profesor. Przy stoliku siedziało dwóch mężczyzn. Młody i przystojny z bujnymi włosami opowiadał o czymś z wielkim zaangażowaniem, podczas gdy drugi, z tatuażem na twarzy, słuchał uważnie trzymając w dłoniach jakiś kamień.

- Stoimy u progu wielkiego odkrycia Ahsamuelu! Ewolucje pokemonów osiągną nowy poziom. To ekscytujące, dzięki takim kamieniom jak ten, pokemon powinien przemienić się w swoją niezwykle silną formę, która do tej pory pozostawała dla nas ukryta. Musimy tylko znaleźć sposób by niejako uruchomić ten kamień. Moi uczniowie już pracują nad tym – usłyszał wycinek rozmowy Vincent, gdy podchodził do stolika. Osoba, która opowiadała przerwała na chwilę widząc podchodzącego do stolika nieznajomego. – Słucham pana?

Vincent bez słowa podał pudełko, zakładając, że to jest właśnie profesor. Ktoś z tatuażem nie może być uczonym. Sycamore zajrzał do środka pojemnika, gdzie ujrzał trzy pokeballe. Twarz od razu mu się rozjaśniła.

- Ach, tak. Vincent de’la Grande jak mniemam. Jestem profesor Sycamore, miło mi. Mój rozmówca to Alabah Ahsamuel, wędrowny kupiec – rzekł wskazując dłonią na drugą osobę przy stoliku. Policjant przyjrzał mu się uważniej. Przypominał Araba, był bardzo wysoki i chudy, zauważył też kilka pokeballi przy pasie, więc musiał być nie tylko kupcem, ale też i trenerem.

- Mi również miło – odpowiedział Grande i zwrócił się w stronę kupca. – Ciekawy tatuaż. Jakieś głębsze znaczenie? O ile oczywiście mogę spytać.

Człowiek o nieco gadzim wyglądzie wzruszywszy ramionami odrzekł:

- Pytać zawsze można. To symbol mej wiary. Jest dla mnie swego rodzaju motywacją – lekka duma wypływała z wypowiedzi Alabaha. Sycamore klasnął dłońmi zwracając na siebie uwagę.

- My tu gadu gadu a chciałbym przeprowadzić pewien eksperyment naukowy. Czy nie moglibyście zawalczyć między sobą? Chciałbym zobaczyć czy uda nam się uruchomić działanie tego kamienia – wskazał na klejnot trzymany przez Ahsamuela. Zarówno kupiec jak i policjant zgodzili się na uczestnictwo w tym eksperymencie. Wyszedłszy na zewnątrz zaczęli szukać dobrego miejsca na walkę. Profesor przejąwszy inicjatywę zaprowadził ich to małego skweru. Przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie w bezpiecznej odległości.

- Mam przy sobie tylko dwa pokemony – poinformował Vincent, wyciągając przy tym z torby pokeballe.

- Dobrze, zatem walczymy dwoma pokemonami! Zaczynajcie! – rzekł Sycamore, wcielając się w rolę sędziego.

Grande szybko wybrał pokemona i spokojnym, opanowanym ruchem rzucił pokeball na ziemię przed sobą.

- Naprzód Reaper! – z kuli wyłonił Scyther, który zaskrzeczał i przeciął powietrze swoimi ostrzami, chcąc zaimponować widowni. Alabah uśmiechnąwszy się lekko chwycił za czerwono-białą kulę i rzucił na ziemię.

- Ragneg! Pokaż, na co cie stać! Szybko! Użyj kamienia Gengarite! – zakrzyknął kupiec a przed oczami widowni pojawił się Gengar, ze swoim szerokim, złowieszczym uśmiechem.

- Double Team a potem Sword Dance, Reaper! – odpowiedział policjant z wciąż spokojnym głosem, wydając polecenia swojemu owadziemu pokemonowi.

Wzrok wszystkich obecnych skupił się na Gengarze, który z siłą umysłu unosił kamień przed sobą i potrząsał swoimi małymi łapami. Nic się nie stało. Duchowi odwrócił się uśmiech do góry nogami. Chwyciwszy kamień w swoje ręce zaczął walić się nim w czoło. Dalej bez żadnych efektów. Tym razem twarz pokemona przybrała wyraz zastanowienia by po chwili zmienić się w przebłysk geniuszu. Ragneg skoczył na kamień. Bez efektu. Zaczął potrząsać kamieniem w dłoni tuż przy uchu. Bezradny spojrzał na swojego trenera, który pokręcił głową. Profesor również wydawał się być zawiedziony i polecił zakończyć walkę w normalny sposób. Alabah wiedział, że Ragneg nie przeżyje ciosy wrogiego Scythera, który wykorzystał ten czas by się wzmocnić. Kupiec miał jednak w zanadrzu plan.

- Reaper wykończ go Aerial Ace’em!

Zielony owad leciał w stronę ducha nabierając coraz większego rozpędu, tuż przed samym nosem Gengara robiąc zamach swoim ostrzem.

- Destiny Bond Ragneg! – decyzja Ahsamuela zaskoczyła wszystkich. Pokemon duch przyjął na siebie uderzenie ostrza, równocześnie skupiając swój umysł na nawiązanie kontaktu z umysłem przeciwnika. Gengar opadł z sił, uderzenie było nokautujące, jednak w momencie uderzenia Scyther cały ból, jaki zadał Ragnegowi poczuł na sobie, więc zaskrzeczał z bólu przykładając swoje ostrza do głowy. Zemdlał. Vincent wyraził uznanie dla taktyki przeciwnika a przed oczami wszystkich pojawił się jego drugi pokemon, którym był Gyarados. Wodny pokemon przeleciał się po polu walki pokazując swoje czerwone łuski. Alabah z kolei wystawił niebieskiego dinozaura-krokodyla, Feraligatra.

- Fear, użyj Crunch! – wydał polecenie Ahsamuel, jego podopieczny ruszył w stronę Gyaradosa.

- Waterfall, Red! – odpowiedział Vincent, latający wąż ruszył na przeciwnika dużo szybszym tempem. Pokemon Vincenta wbił Feraligatra w ziemię swoim atakiem, jednak, gdy opadł kurz widać było jak dinozaur wgryza się w skórę Gyaradosa, który ryknął z bólu. Czerwony wąż próbował się uwolnić, ale szczęki krokodyla były mocne, więc nie puściły.

- Aqua Tail, Red! – pokemon posłusznie wykonał polecenie trenera i uderzywszy ogonem w przeciwnika odrzucił go na kilka metrów. Alabah nakazał swojemu pokemonowi ponowić atak. Gyarados jednak wykonał unik i Feraligatr byłby się przewrócił gdyby nie to, że jego przeciwnik od razu uderzył go ogonem, ponownie odrzucając na kilka metrów. Nie zwlekając, wąż rozpędził się i wyskoczył w górę chcąc wzmocnić swój Waterfall. Tym razem to krokodyl był sprytniejszy i w ostatniej chwili odskoczył na bok, sprawiając, że podopieczny policjanta uderzył w ziemię. Zarówno Fear jak i Red wyglądali na wyczerpanych, jeden celny atak mógł zakończyć walkę. Profesor Sycamore był pod wrażeniem umiejętności trenerów i z zainteresowaniem przyglądał się walce. Vincent de’la Grande nie chciał ryzykować bliskiego kontaktu, polecił, więc swojemu pokemonowi użyć Hydro Pompy. Pokemon kupca wbił się w strumień wody początkowo skutecznie się przebijając, jednak po chwili woda przemogła go i Feraligatr opadł z sił. Alabah Ahsamuel przywołał swojego Feara z powrotem do kuli, więc Vincent poszedł w jego ślady.

- Brawo Vincent, pokonałeś moich podopiecznych – Grande słysząc pochwały tylko kiwnął głową w podzięce. Zwróciwszy swój wzrok w stronę profesora, dał mu do zrozumienia, że czas załatwić interesy.

- Zgoda, że eksperyment nie wyszedł, może innym razem znajdziemy sposób. Dziękuję Ci, Alabahu za poświęcony czas. Nie zatrzymuje Cie już – rzekł Sycamore do kupca.

- W porządku – odpowiedział wysoki mężczyzna i zwróciwszy się w stronę policjanta dodał: - Mnie pokonałeś, ale są tacy, którzy dali by Ci popalić. Szukaj Jasona Jupitera, jeśli chcesz prawdziwego wyzwania.

Trzej mężczyźni pożegnali się. Kupiec ruszył w swoją stronę, natomiast policjant z profesorem wrócili do hotelu by omówić sprawy policji i zespołu R. Jednak myśl o Jasonie Jupiterze wciąż nie dawała spokoju Vincentowi.

Być może kiedyś zawalczymy, kimkolwiek jesteś, pomyślał i skupił swoje myśli na teraźniejszości.


Kuballo

Na nocnym niebie malował się wielki, srebrzysty księżyc w akompaniamencie jaśniejących gwiazd. Rzucał on blask na korony iglastych drzew, skrywających prawdziwą naturę nocnego życia lasu. Młody Sandshrew przemierzał las z ciekawością, gdy nagle odkrył nowe wzniesienie. Uwielbiał wdrapywać się na wzniesienia, a jeszcze bardziej lubował się z nich staczać, tak, jak to robiła jego mama podczas walki. Wgramolił się na kupę ziemi, na której, o dziwo, znajdowały się dwa srebrzyste, a miejscami już brązowe pasy, które po dotknięciu okazały się twarde. Pomijając je, ziemny pokemon wesoło podszedł do krawędzi i gdy pochylił się, by zobaczyć, jak strome jest zbocze, coś głośnego i strasznego przejechało mu za plecami. Pod wrażeniem Sansherw przeważył się do przodu i boleśnie stoczył się po wzniesieniu i wylądował ryjkiem w miękkiej ziemi. Gdy podniósł się zrzucając z siebie resztki tego, co miał na pyszczku, spojrzał w stronę, w którą udało się monstrum i zobaczył kolorowe pudło pędzące szybciej, niż cokolwiek, co do tej pory widział. Patrzył jeszcze przez chwilę, po czym postanowił zebrać kupkę przyjaciół i ruszyć w pogoń za pędziwiatrem.
Przez okno dwuosobowego przedziału pierwszej klasy cała ta sprawa z Sandshrew wydawała się komiczna, i Alabah o mało się nie udławił soczystym kawałkiem jagnięciny, gdyby nie natychmiastowa reakcja jego Croconawa. Łapiąc oddech arab oparł ręce na kolanach i wdychał tlenu ile tylko mógł. Przedział był klimatyzowany, miał dwa łóżka i tyle przestrzeni między nimi, że spokojnie można by posadzić tu jeszcze osiem osób. Przy oknie stał dość szeroki stół, by można na nim był zmieścić mały bufet szwedzki.
- Dzięki Fear, na Ciebie zawsze można liczyć... - powiedział między wdechami Gad, po czym położył się na swoim łóżku - Och... Cisza, spokój i łóżko... Warto było choć raz przeznaczyć na coś więcej kasy, niż powinienem. Ty, a raczej wy, chyba podzielacie moje zdanie?
Krokodyl wyciągnął się na swoim posłaniu, po czym stanowczo pokiwał głową. Lekko zmęczony odwrócił się na drugi bok i zasnął.
- No cóż, skoro tak stawiasz sprawę... - Ahsamuel wyłączył światło i biorąc przykład ze swojego wodnego kompana, przewrócił się na bok - Dobranoc Fear - powiedział jeszcze przez ramię i odwrócił głowę do góry - Dobranoc Ragneg.
Gengar, który od początku podróży siedział ucieszony na dachu i patrzył się w niebo, schylił głowę, zamkną oczy i odpłynął razem ze swym trenerem i Croconawem w błogą podróż do krainy Morfeusza.

-Couriway City, Popołudnie -

Blask górującego nad nieboskłonem słońca wreszcie obudził Alabaha, który po długiej i udanej drzemce uświadomił sobie, że zaspał. Błyskawicznie wyjrzał za okno, by zobaczyć, gdzie się znajduje. Malowniczy krajobraz w oddali i wspaniałe wodospady genialnie komponowały się z średniej wielkości wioską, w której większość domów była zbudowana z solidnego, dębowego drewna. Na sam widok chciało by się zostać tu na resztę życia, ale problem tkwił tym, że nie tu miał zamiar się znaleźć. Wybierał się, by odwiedzić starego znajomego, który podobno zagościł w tym regionie na parę tygodni, jednak teraz będzie musiał jeszcze poczekać na to spotkanie. Obudził swego kompana i ociągając się, wyszedł na zewnątrz. Skwar, który w pociągu był minimalnie odczuwalny przez klimatyzację, teraz dawał się we znaki, i prędko było trzeba znaleźć miejsce, gdzie można by spokojnie odpocząć, przy zimnej szklance wody. Gengar, który już od dawna czaił się w cieniu kolumny wspierającej sklepienie przystanku czekając na trenera, przywołał go gestem. To co chciał mu pokazać, to rozkład jazdy, który pokazywał, że najbliższy pociąg, do centralnej części regionu był za ładnych parę godzin.
- Ehh... No nic - westchnął zrezygnowany opuszczając swobodnie ręce - Dobra, panowie trzeba gdzieś poczekać, a mi się nie marzy tu w pełnym słońcu cały dzień stać, może pójdziemy gdzieś się napić wody? - zapytał zwracając się ku swym pokemonom, rozkładając ręce i z dobijającym uśmiechem patrząc wymownie nań.
Pokemony zgodnie i energicznie pokiwały głową, po czym w trójkę zeszli po schodach ze stacji kolejowej. Ahsamuel wiele podróżował, ale takiego miejsca jeszcze nie widział. Oprócz nowoczesnej i perfekcyjnie sprawującej się kolei i centrum pokemon wszystko wyglądało tu tak, jakby nikogo tu nie było od średniowiecza. Marmurowe schody, granitowy chodnik, drewniane molo. To wszystko zlewało się we wspaniałą kompozycję.

-To samo miejsce, parę godzin później -

Chłodna woda znacznie orzeźwiła spragnione trio. Każdy z butelką tego magicznego napoju w ręku, maszerowali przez wręcz zabytkowe uliczki miasta. Ludzie tu byli mili i widocznie lubili turystów, nawet tych przypadkowych. Tak im wspaniale popołudnie minęło, że arab postanowił pokazać swoim pokemonom to, czego jeszcze pewnie nie widziały. Weszli na wzgórze, a raczej płaskowyż, z którego spływała rzeka tworząc wodospad i stanęli przy krawędzi. Nieziemski widok rozciągającej się krainy Kalos i słońce chowając się za góra, które jeszcze momentami odbijające się od oddalonej o setki kilometrów tafli oceanu oświecało wieczorne niebo... Pokemony był pod masywnym wrażeniem. Gad dawno czegoś takiego nie widział. Ostatni raz jak wdrapał się na czubek radiostacji w Goldenrod, ale tamto nie może się równać z tym, czego teraz jest świadkiem.
- Nareszcie jesteśmy na osobności - powiedział ktoś ozięble za jego plecami.
Humor Alabah w jednej chwili znacznie się zmienił. Powoli odwrócił głowę i spojrzał na osobnika spodełba. Był to przeciętnych gabarytów mężczyzna, ubrany w czarną... nie, granatową marynarkę i spodnie w kant tego samego koloru. Zawiązana na szyi mucha dodawała mu efektu splendoru i powagi. Czarne, lśniące mokasyny były lekko ubrudzone lepką ziemią, zapewne po wspinaczce. Lewą dłoń trzymał w kieszeni spodni, zaś w drugiej miał skórzaną aktówkę. Stał prosto między dwoma strumieniami, z najbardziej niewymownym wyrazem twarzy, jaki był dany Ahsamuelowi widzieć. Po dłuższej chwili postanowił stanąć z tajemniczym osobnikiem twarzą w twarz, a w jego ślad poszedł Croconaw i Gengar, którzy przybrali agresywne miny.
- Skoro mnie szukałeś, to czegoś chcesz - powiedział spokojnie Gad, uspokajając swoje pokemony gestem ręki i starając się odgadnąć, kim jest przybysz - Zamieniam się zatem w słuch.
- Aspirant Sztabowy Policji Regionalnej w Kanto Vincent de’la Grande, zostajesz aresztowany pod zarzutem członkostwa w zespole R. Pojedziesz ze mną do Kanto na przesłuchanie. Ruszamy najbliższym pociągiem - poinformował bez skrupułów mężczyzna w garniturze, nie zmieniając wyrazu twarzy, jedynie lekko modyfikując tonację na bardziej stanowczą przy ostatnim zdaniu.
- A jeśli można spytać, aspirancie de'la Grande, na jakiej podstawie sądzisz, że należę do tejże grupy terrorystycznej?
- Pierwszy powód to węszenie po całym mieście przez pół dnia.
- Zwiedzałem.
- Kolejny to twoja skłonna do terroryzmu rasa.
- Rasista.
- To jak logicznie wytłumaczysz to, że arab rozgląda się po całym mieście.
- Już mówiłem, zwiedzałem - powiedział spokojnie niedoszły aresztant, uśmiechając się szeroko do rozmówcy.
- Idziesz ze mną.
- Mam dla Ciebie dwie wiadomości, jedną złą i drugą złą, którą wybierasz najpierw?
- Bez znaczenia, bo tak czy inaczej zostajesz aresztowany.
- To może pierwsza, nie jestem członkiem tego twojego zespołu.
- Okaże się na przesłuchaniu.
- Druga tej taka, że nie jadę na żadne przesłuchanie. Mam w tym regionie parę spraw do załatwienia. Ale w jednym masz słuszność, wsiadam do najbliższego pociągu. Tyle, że ty do Kanto, a ja w głąb Kalos.
- Masz ostatnią szansę, żeby iść ze mną po dobroci - ostrzegł policjant wyjmując z lewej kieszeni spodni mały pokaball, który w jednej chwili napęczniał do rozmiarów dojrzałego jabłka - Jeśli odmówisz, inaczej potańczymy.
- Niech więc się zaczną harce - odrzekł rozradowany arab - Ragneg, pokaż mu nasze słynne taktyki.
Fioletowy, uśmiechnięty od ucha do ucha duch wystąpił o parę kroków przed swojego trenera i stanął w perfekcyjnym bezruchu, jakiego mogłaby mu pozazdrościć niejedna marmurowa rzeźba. Wydawało by się, że uśmiecha się do policjanta, na którego aktualnie padała jego linia wzroku. W rzeczywistości, za aspirantem wyłaniała się zza horyzonty już pierwsza półkula srebrzystej tarczy księżyca, która to przykuła niezmiernie uwagę Gengara.
- Zasnął? - zapytał z deka zdziwiony Vincent wskazując dłonią pokemona przed sobą - W sumie to nie ma znaczenia, Reaper i tak nie da mu szans - powiedziawszy to podrzucił do góry od niedawna trzymany pokeball.
Była to modliszka ludzkiego wzrostu, prawie całą opancerzona w chitynową, zieloną zbroję. Ciemna barwa pancerza wskazywała na prawie podeszły wiek pokemona. Z samej postawy i oczu, w których płonęła wola walki widać było, że nie jedną trudną walkę w swym pokemonowym życiu stoczył. Obojętne wobec niego zachowanie przeciwnika trafiło jego ego, przez co Scyther, bo tak zwano go w jego ojczystym regionie, ledwo trzymał na wodzy swoje emocje. Ostatni blask słońca utonął w wodach wschodniego wybrzeża Kalos i teraz głównym źródłem światła ostawał majestatycznie wznoszący się, ogromny księżyc. Mrok nocy zalał Couriway i okolice.
- Co powiesz na żart na rozluźnienie atmosfery? - podsunął pomysł Ahsamuel
- To nie będzie konieczne - odpowiedział poddenerwowany Vincent - Miast tego proponuje zacząć walkę, zacznij. No, chyba, że już teraz raczysz się poddać.
- Sucker Punch.
Ślepiący się w księżyc Gengar opuścił wzrok na przeciwnika. Ugiął lekko nogi jak do skoku i runął nań, obracając się przy tym i śmiejąc, traktując jak dobrą zabawę. Reaper zdezorientowany szybko błyskawicznym atakiem oponenta zdążył tylko złożyć swoje nożyce na wskroś, by sparować jego cios, lecz efektem ubocznym gaszenia tak bogato naładowanego siłą kinetyczną ataku był wytrącenie z równowagi, co dało szanse duchowi na kolejny atak.
- Ragneg, szybko, Shadow Punch!
- Unik i kontruj!
Ragneg zamachnął się i wyprowadził do połowy prawy sierpowy, po czym momentalnie zniknął. Ciemnozielony robak uchylił się mechanicznie po czym przeciął swoimi ostrymi kończynami powietrze, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego przeciwnik. Nie natrafisz na żaden opór, zdumiony zaczął szukać wokół siebie, lecz dojrzeć nie mógł. Nagle niewidzialna pieść, która wyłoniła się z ciemności zatrzymała się na jego lewym policzku, ledwo co nie nokautując Scythera. Ten od impetu obrócił się w miejscu, po czym ujrzał wyłaniającą się z cienia sylwetkę opasłego ducha, który suszył do niego ząbki z jeszcze większym entuzjazmem niż na początku. Modliszka odskoczyła na bezpieczną odległość, by przygotować się do ataku i ewentualnej kontry. Ludzie usłyszawszy odgłosy walki zaczęli zbierać się na płaskowyżu dookoła pola bitwy. Rzadko się zdarzało, żeby toczyły się w tak spokojnym miejscu jakieś walki, a smaczku dodawało to, że jeden z trenerów podawał się z policjanta.
- Dobra, czas na prawdziwą walkę, nieprawdaż Ragneg? Pamiętasz jeszcze tamtą walkę ze Scizorem w Sinnoh? Rób dokładnie to samo. Choć nie, wróć! Oszczędźmy sobie końcówki - powiedział uśmiechając się serdecznie i zerkając na przeciwnika, którego nieufna mina była bardziej wymowna niż tysiąc słów.
- Co ty, Reaper, nie dawaj im chwili do namysłu! Fury Cutter!
Scyther z czymś między szałem a skupieniem na twarzy ruszył przed siebie przecinając powietrze swoimi kosami. Genagar, który najwyraźniej nic sobie nie robił z nadciągającego w żwawym tępię przeciwnika, stał zamyślony ze spuszczoną głową, i już mu miał przejść z uśmiechu w zadumanie, gdy nagle sobie przypomniał. Wesoły podskoczył i radośnie zaszarżował na Scythera ponownie szykując się do kolejnego Sucker Puncha. Mknęli tak ku sobie, lecz duch miał do tego przewagę prędkości, którą wykorzystał w pewnym momencie, by przyspieszyć niesamowicie. Leciał niczym rakiet na nieustępującego robaka.
- Teraz, Reaper!
Scyther kucnął w ostatniej chwili by przepuścić przeciwnika nad sobą, lecz to nie było jego głównym celem. Jego skrzydła rozpostarły się i zaświeciły oślepiającym blaskiem. Mina Ragnega zrzedła po raz pierwszy w tym starciu. Modliszka poleciała ku górze z prędkością startującej rakiety, nabijając przy okazji na skrzydło swego oponenta. Hamował powoli w powietrzy, po czym zrzucił swobodnie spadającego na ziemię Gengara ze swych skrzydeł. Sam również zleciał na dół, by upewnić się o stanie. Zobaczywszy nieruchomego przeciwnika, Reaper podniósł swe kosy do góry w geście zwycięstwa.Tłum oszalał i po całej wiosce było słychać wiwaty, choć nie wiadomo o co i po co była ta walka. Zawiedziony Alabah powrócił swego pokemona do kuli.
- Sekundy, mój przyjacielu, sekundy - mówił do pokeballa i odwrócił się do swego jeszcze zdolnego do walki kompana - Teraz ty Fear, ale ty mnie nie zawiedziesz. Muszę Ci powiedzieć, że twój Scyther jest lepszy nawet od niektórych Scizorów.
- To oczywiste, w końcu to nie jakiś żółtodziób tylko mój wieloletni kompan.
- Tak czy inaczej, ty skończyłeś ostatnią potyczkę, więc ja zacznę tą. Fear, chyba wiesz co robić?
Lekko zdziwiony aligator spojrzał na swego zachowującego powagę trenera, po czym nie mając i tak nic do gadania, ruszył na Reapera. Podbiegając doń próbował dosięgnąć go swymi jeszcze krótkimi, ale ostrymi pazurami, lecz ten z łatwością wykonywał uniki, choć był już wymęczony po walce z komicznym duchem.
- Reaper, Quick Attack!
Scyther po udanym uskoku zaszarżował na krokodyla, ale ten sparował i kontynuował nacieranie tylko za pomocą cięć pazurami, co nadal nie przynosiło żadnego skutku.
- Co to za gierki? Reaper, atakuj go, Slash!
Gdy latającemu robakowi udało się uniknąć ciosu, zaatakował jak mu nakazano, tym razem skoczył nad Croconawem i próbował ściąć go swymi kosami, co on z łatwością obronił pazurami. Podminowany Scyther nie czekając na rozkaz trenera postanowił wejść do szybkiej walki wręcz. Rozłożył skrzydła i ruszył na wnerwiającego aligatora. Gdy był już blisko jego skrzydła zaświeciły i przyspieszył gwałtownie. Popełnił ten sam błąd, co Gengar w walce z nim. Fear kucnął pod lecącym przeciwnikiem i zamrożonymi kłami ugryzł go w dolną kończynę. Reaper krzyknął z bólu i próbował się wyrwać, lecz im bardziej się szarpał, tym mocniej gryzł Croconaw. Policjant nie był wstanie przeboleć tego wrzasku rozpaczy ze strony jego pokemona. Czerwona smuga pochłonęła lamentującego robaka, chowając go do jego pokeballa. Uradowany aligator wrócił na miejsce przed trenerem gotowy na kolejne wyzwanie.
- To walka o wszytko, i nie dam się zastraszyć jakiemuś krokodylowi! - stwierdził aspirant wypuszczając swojego ostatniego pokemona.
Do walki stanął ogromny, majestatyczny potwór morski, z rozdziawioną paszczą i ogromnymi kłami z niej wystającymi. Większość mieszkańców znała tego pokemona, ale nie widziała go w takiej formie. Czerwony Gyardos zaryczał straszniej niż niejedno monstrum chciało by ryczeć. Wytrenowany do walki na suchym lądzie, nie potrzebował dostępu do wody.
- Niestety, Red nie zna zbyt wielu ruchów, więc pozwól, że zaczniemy z grubej rury. Aqua Tail!
Olbrzym obrócił się po czym zamachnął się ogonem na Croconawa. Ten złapał ogon i próbował przytrzymać potwora, lecz był zbyt słaby, żeby kontrolować coś takiego. Gyardos nie dał mu wyboru. Fear zaczął zmieniać swoją formę. Z średniego wzrostu, przygrubego krokodyla stał się wielkim, silnym aligatorem. Feraligatr by pokazać swoją siłę, pociągnął monstrum za ogon i rzucił nim w dół wodospadu. Nie odpuszczając skoczył za nim. Trenerzy stanęli obok siebie i spojrzeli na dół. Publika otoczyła półokręgiem araba i policjanta, przyglądając się z zaciekawieniem dalszemu obrotowi spraw. Gyardos dryfował na wodzie, gdy jego oponent stał na przeciw niego na suchym kawałku głazu.
- Hydro pomp! - rzucił de'la Grande.
Strumień wody wystrzelił w aligatora, który przyjął to jak orzeźwiającą kąpiel.
- Cholera!
- Teraz nasza kolej, Crunch!
Krokodyl skoczył ku bezradnemu Gyardosowi, który czekał na rozkazy od trenera.
- Aqua tail!
Potwór machnął swym tułowiem na szybującego przeciwnika, szczęśliwie go trafiając i odbijając w stronę zbocza. Feraligatr uderzył o skałę i bezwładnie zsunął się na dół na głaz, z którego zaczynał. Walka była już prawie skończona, ale aligator jeszcze dychał.
- Wykończ go, Hyper Beam!
Red spojrzał z nutką żalu na bezbronnego oponenta, ale to było polecenie. W jego paszczy zaczęła kumulować się wiązka światła, która następnie wystrzeliła w Feara. Uderzenie. Nie było widać nic oprócz światła i odłamków kruszonej skały lecących we wszystkie strony. Ostre, przebijające jego łuski, kły wbiły mu się w podbrzusze i zacisnęły boleśnie. Ból niczym żar zapłonął w tamtym miejscu. Ryk olbrzyma zatrzasnął ziemią. Próbował się wyrwać, lecz bez skutku. Wyskoczył na ledwo utrzymujące jego ciężar molo wraz z źródłem problemów. Był nim nie kto inny jak Fear.
- Teraz, zamrażaj!
Aligator płynnie do gryzienia dodał zamrażanie, poczynając zmieniać wodnego giganta w bryłę lodu.
- Gyardos, proszę, walcz z tym!
Lecz choćby trener kazał pokemonowi wstać, tam pierwszy raz dusza pokemonowa swego trenera nie słuszna.*

- Las na północ od Couriway

Wieża zbudowana z pięciu pokemonów sięgała ponad czubki drzew, skąd był dobry widok we wszystkie strony. Sandshrew na samej górze patrzył przez znaleziony przyrząd w stronę wodospadów. Tłum ludzi patrzył na lodowy posąg gigantycznego wężopodobnego pokemona. Ci dwaj widocznie przestali walczyć i ten wyższy chciał temu drugiemu podać rękę, ale tamten ją odtrącił. Wyciągnął rękę i zamrożona statua znikła, po czym chyba oburzony ruszył w stronę lasu, którym się znajdowali. Ten wysoki złapał się za głowę i zaczął biec wraz z krokodylem w stronę domu stalowego potwora, z którym tu przybyli.
Venipede, który był podstawą tejże wieży dłużej już nie wytrzymał i zrzucił towarzyszy z grzbietu. Obolałe i wkurzone pokemony zaczęły krzyczeć i wymachiwać łapkami na Trującego robaka. Ten teatralnie ich olał i poszedł odpocząć w cieniu. Mareep próbował ostudzić emocje kolegów, ale Kacleon był tak dogłębnie oburzony, że nie zwracał na niego uwagi. Wiecznie niezdecydowany Buizel nie wiedział, czy winien stanąć po stronie robaka i owieczki czy koalicji kameleona i ziemnej myszy. Skłócone pokemony usłyszały szelest i już pogodzone ukryły się za krzakami. Elegancko ubrany mężczyzna niosący teczkę przedzierał się przez zarośla. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i wściekłość. Gdy już przeszedł, kompania przekradła się przez las i morderczym sprintem biegli w kierunku miasta, by zdążyć przed ucieczką kanciastego, kolorowego monstrum. Nie było im w myśli przemierzać kolejne miliardy kroków w pogoni za tym czymś. Jednak na ich nieszczęście, taką podróż im gotował los...


Wizje można oceniać do godziny 20 dnia 11 stycznia 2014 roku, lub do momentu, gdy jeden z graczy biedzie mieć znaczącą przewagę nad rywalem

Można to zrobić w tym temacie z wg. poniższych kryteriów:

a)Ortografię, interpunkcję oraz stylistykę
b)Pomysłowość
c)Fabułę
d)Opis walki oraz długość opowiadania

Po czym oddajemy głos na w naszej opinii zwycięską wizje.
Jeden głos to jeden punkt w pojedynku.

Należy także dodać własne odczucia co do walk, ale nie powinny być brane pod uwagę. Proszę kierować się własnym sumieniem przy przyznawaniu głosu.



lub pod tym adresem.

* * *

Sezon II

Walka numer 2


Uczestniczy: Mike Sterck (Bulbinek) (wyzywający) vs Diana Hunter (teddy) (wyzwany)
Miejsce: Pokémon Village w Kalos
Przewidywalna data oddania: 12 stycznia 2014 roku
Ostateczna data oddania:13 stycznia 2014 roku
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze

Walka numer 3

Uczestniczy: Anthony Emerald (Dialguś) (wyzywający) vs Max Starn (Sky) (wyzwany)
Miejsce: Lumiose City w Kalos
Przewidywalna data oddania: 11 stycznia 2014 roku
Ostateczna data oddania:16 stycznia 2014 roku
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze

* * *

Lubisz skrobać różne teksty? Zaczynasz swą pisarką przygodę? Chcesz podnieść swoje umiejętności w pisaniu? A może chcesz się zmierzyć z innymi? W takim razie Bursztynowa Liga jest miejscem dla ciebie. Dołącz jeszcze dziś.

Wejdź tu albo tutaj

Polecają Władimir Władimirowicz Putin, Angela Merkel, Kleszczu, Drowker, Trybson, Jole Rutowica(ta od konia), Cygan z Krakowskiego Rynku(ten co by wyjebał w pizdu całą policje i straż miejską)


#chamskareklama

Sygnatura użytkownika
NICO
 
     
Drowker 
Pewnie nie zna PokeMana
The Drow One



Dołączył: 28 Gru 2013
Posty: 17
Skąd: Fatum
Kontakt:
Wysłany: 12 Styczeń 14, 22:44   

Bursztynowa Liga

W walce numer 1 zwyciężył Kuballo stosunkiem głosów 4:1

Sezon II

Walka numer 2

Mike Sterck (Bulbinek) vs Diana Hunter (teddy)


Uczestniczy: Mike Sterck (Bulbinek) (wyzywający) vs Diana Hunter (teddy) (wyzwany)
Miejsce: Pokémon Village w Kalos
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze


Bulbinek

- Nie mogę się przyzwyczaić do twojej nowej aparycji...
- Cicho bądź! - kapitan Croc skarcił Mika szorstkim głosem, zaciskając i szczerząc swoje kły, przy czym wydał cichy, gniewny pomruk.
- Nie przesadzaj... - kontynuował wątek majtek, powoli przechadzając się po Snowbelle. - W gruncie rzeczy jesteś teraz... silniejszy. Stać cię na więcej, łatwiej ci wygrywać walki... - Pokemon raz jeszcze zawarczał, spoglądając na towarzysza na wściekłym spojrzeniem.
- Co z tego, skoro wyglądam jak skrzyżowanie dinozaura z krokodylem?! Czy wymyślając wizerunek feraligatra, matka natura musiała mieć aż takie poczucie humoru?! - Croc rozłożył ręce, unosząc wzrok z rozpaczą w niebiosa, na co Mike tylko wzruszył ramionami z cichym westchnieniem. Całej tej scence milcząco przyglądał się zataczający na niebie kółka togetic, Plip, w pobliżu zaś nieustannie kręcił się będący bulbasaurem Bernie, ciekawsko zerkając w każdy okoliczny zakamarek, i chyba jako jedyny nie przejmując się tą rozmową.

- Jakby się tak zastanowić... trochę sam dokładasz cegiełkę do tego komizmu - rzekł Mike, na co kapitan zatrzymał się. Przez "cegiełkę" majtek rozumiał stary strój Croca - dokładnie ten sam, w którym chodził od zawsze, a który na feraligetrzej wersji pokemona wyglądał - delikatnie mówiąc - niczym dziecięcy, we wszystkich możliwych miejscach uciskając niebieskiego stworka i dając się zapiąć jedynie z największym trudem, po kilkuminutowych męczarniach. Całe piękno i dostojność granatowego płaszcza wraz z ewolucją wyparowały niczym kamfora, zaś jedynym dobrze wyglądającym na pokemonie elementem był kapelusz z różowym piórem, niewiele to jednak pomagało wobec zupełnego braku synergii z pozostałą częścią ubrania.
- Mam chodzić po mieście goły?! - zapytał kapitan z wyrzutem, na co Mike spojrzał na niego z konsternacją, zupełnie nie wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Gdyby nie był to Croc, zapewne w tej chwili wybuchłby śmiechem, niemniej przez szacunek dla swojego towarzysza, jak również przez wzgląd na jego wybuchowy charakter, majtek tylko westchnął cicho, przyglądając mu się od stóp do głów.
- No wiesz... - zaczął nieśmiało brunet, po czym na chwilę zamyślił się. - W gruncie rzeczy każdy pokemon chodzi po mieście goły...
- Ja nie jestem każdy pokemon! - odpowiedział krótko Croc, zaraz po swoich słowach znów ruszając naprzód w jeszcze większej wściekłości. Głośno sapiąc i dysząc, kapitan szedł krokiem tak szybkim, iż Mike musiał niemal biec, aby utrzymać jego tempo. - Wiesz, że kwestia stroju niedługo rozwiąże się sama. Ale wyglądu nic mi nie przywróci! Będę feraligatrem do końca swoich dni i już nigdy nie powrócę do dawnej, dostojnej i pięknej postaci! Dlaczego nie zadbałem zawczasu o zapobieżenie ewolucji?! - Mike zbył milczeniem żale feraligatra, wzdychając przy tym jedynie i modląc się w duchu, żeby dawny Croc wreszcie wrócił. To znaczy to niewątpliwie dalej był ten dawny Croc, który kiedy się zirytował, potrafił kląć na czym świat stoi i nie przyjmował do wiadomości żadnego, nawet najbardziej logicznego wytłumaczenia dla pewnych zjawisk, niemniej jego obecny stan utrzymywał się od kilku dni, a konkretnie odkąd zmienił swoją postać, co trochę niepokoiło Mika. Wprawdzie w brunecie ciągle tkwiło przekonanie, że wreszcie feraligatr się do nowej formy przyzwyczai, zadawał sobie jednak w duchu pytanie: ile to może jeszcze trwać? Dzień, dwa, tydzień, miesiąc? Czy może nawet rok? Ile czasu jeszcze musi upłynąć, zanim kapitan wreszcie pogodzi się z nowym stanem rzeczy i wróci do stanu mentalnego "sprzed wypadku", na nowo ciesząc się swoim życiem?

- Czekaj, Croc! - krzyknął Mike, na co pokemon z gniewem w oczach przystopował, wlepiając wściekłe ślepia w majtka. - Jeśli tak dalej będziesz pędził, zgubimy Berniego! - dodał chudy jak patyk brunet, na co kapitan kilkukrotnie głośno i ostentacyjnie westchnął.
- Bernie... - wymamrotał gniewnie. - Ta sierota... Gdzie on...? - Po chwili uważnego rozglądania się, Croc dostrzegł w oddali zielonego pokemona, zaraz zaciskając pięść i rozpoczynając marsz w jego kierunku. Bulabasaur właśnie w tej chwili zapoznawał się dokładnie z budową jednej z miejskich kratek ściekowych, z ciekawością wtykając do środka nos i zaglądając z nieskrywanym zainteresowaniem do środka, a że nie interesował się przy tym bożym światem - w szczególności zaś kapitanem - głośno wrzasnął, poczuwszy potężne uszczypnięcie w ucho, kiedy feraligatr chwycił wytargał go za nie, siłą odciągając z powrotem na na środek chodnika. - Czy ty naprawdę nie masz za grosz wyczucia chwili?! - krzyknął pokemon na zielonego stworka, który z zaciśniętymi zębami podążał za ciągnącym go Crociem, wijąc się z bólu. - I poza tym... naprawdę musisz zerkać wszędzie?! Absolutnie wszędzie?! Nos masz upaćkany! - Croc puścił Berniego, na co ten, wciąż nieco oszołomiony, widowiskowym zezem zerknął na swój front, cały mokry za sprawą wody, która ściekając ze snowbelle'owych, pełnych śniegu tras, siłą rzeczy pokrywała każdy tutejszy ściek. Co gorsza - akurat dotykana przez bulbasaura kratka była brudna, w związku z czym pokemon musiał spędzić dłuższą chwilę na ścieraniu brązowej plamy z nosa, co szło mu dość nieudolnie za sprawą krótkich łapek, kapitan zaś w swoim obecnym humorze nie był skory do wspomożenia towarzysza.

- I teraz idziemy grzecznie do celu, tak? - rzekł feraligatr, przykładając ręce do bioder i wzrokiem karcącego rodzica spoglądając na Berniego. - Bez zbaczania z drogi, zaglądania wszędzie i wąchania kratek ściekowych. Czy wyraziłem się jasno? - Zielony pokemon niepewnie przytaknął, na co Croc posłał mu jeszcze jedno gniewne spojrzenie - podkreślając nim, iż nie żartuje - po czym znów ruszył do przodu, tym razem wolniej, choć wciąż bez uśmiechu na twarzy.

- Chyba już jesteśmy - rzekł po kilku minutach marszu Mike, na co kapitan cicho westchnął, spoglądając w górę. Wielki, brązowy, stylizowany na reklamę średniowiecznego cechu szyld z napisem "Krawiec" był widoczny z oddali, pod nim zaś znajdowało się wejście do niewielkiego, umieszczonego na parterze kamienicy lokalu. Jako że to miejsce, znane już od trzech dni, było celem wyprawy całej kompanii, Mike, Croc i Bernie niezwłocznie udali się środka, zaś niezbyt dobrze czujący się w zamkniętej przestrzeni Plip po prostu schował się do pokeballa. Jak się okazało, nie byli oni jedynymi gośćmi; przy dużej, ciemnobrązowej ladzie stała drobna, ciemnowłosa brunetka, tocząc rozmowę z podstarzałym, częściowo siwym i częściowo łysym, chudym staruszkiem - właścicielem tego przybytku. Wokół na wszystkie strony kręcił się luxio, który był najprawdopodobniej pokemonem klientki.
- A jeszcze... może mi pan pokazać ten? - zaptała nieznajoma postać, na co mężczyzna z uśmiechem podał kobiecie kawałek ciemnoczerwonego materiału z wystawy, który ta wzięła do ręki, delikatnie dotykając.
- Oficjalnie ten kolor nazywany jest nadczerwienią królewską, choć w potocznym języku mówi się o nim "ciemna krew" - rzekł krawiec. - Tej nazwy się nie stosuje tylko dlatego, że u niektórych budzi negatywne skojarzenia. - Kobieta kiwnęła potakująco głową, w tym samym czasie zaś staruszek dał Mikowi znak, aby jeszcze chwilę poczekał. Chcąc nie chcąc, Croc i majtek stanęli w kąciku, kiedy Bernie, jak to miał w zwyczaju, kręcił się na wszystkie strony, zaglądając w każdy zakamarek lokalu.

- A nie myślałeś o zmianie imienia? - zapytał nagle Mike Croca, który nieco zbity z tropu, spojrzał na niego, nie do końca będąc pewnym, jak zareagować. - No wiesz, Croc pasowało idealnie do croconawa... ale do feraligatra? Może wybrałbyś coś pasującego do tej nowej aparycji? - Kapitan spoglądał na swojego kompana z nieskrywanym zdziwieniem w oczach, tak jakby nie docierała do niego właśnie zasłyszana propozycja. - No wiesz, Feral... Albo kapitan Feraliga... - Na ostatni wariant pokemon parsknął śmiechem, powoli odzyskując dobry humor. Zresztą w gruncie rzeczy o to chodziło Mikowi; sposób był może prosty, latwy do odczytania i oparty na wykpieniu swoich własnych pomysłów, aczkolwiek chyba skuteczny skoro, Croc był w stanie się przynajmniej uśmiechnąć. - Może być też krótko i zwięźle: Fera. - Kapitan pokiwał przecząco głową z wielkim uśmiechem na twarzy, tak jakby lekko nie dowierzając. Przez chwilę spoglądał na Mika, który sam był chyba rozbawiony własnymi propozycjami, po czym westchnął cicho, upewniając się krótkim spojrzeniem, że krawiec wciąż jest zajęty.
- Nie możesz tego pamiętać, ale odkąd się urodziłem, zawsze byłem Croc - rzekł kapitan, skupiając swoją uwagę na majtku. - Nawet jako totodile'a nazywano mnie Crociem i teraz, jako feraligatr, pozostanę nim. Takie imię nadano mi przy narodzinach i takie noszę do teraz. I choć może się wydawać to dziwne, stoi za nim pewna banalna logika... - Kapitan cicho westchnął. - Niemniej gdybym zaczął opowiadać, musiałbym poruszyć kilka innych wątków. - Kapitan uśmiechnął się, zaś Mike przytaknął mu głową. - Zostawmy to na jakiś dłuższy wieczór, zwłaszcza że nasza kolej!

Croc idealnie wyczuł moment, w którym krawiec żegnał się z klientką z uśmiechem na twarzy.
- Proszę w takim razie dać znać, kiedy pani się zdecyduje, wtedy zdejmiemy miarę - rzekł do kobiety, ta natychmiast przytaknęła.
- Oczywiście, myślę, że wrócę najdalej za dwa dni - odpowiedziała, będąc wyraźnie w bardzo dobrym humorze. - I bardzo dziękuję za fachowe porady. Do widzenia! - Klientka gestem ręki przywołała do siebie luxio, który posłusznie udał się z nią na zewnątrz, krawiec zaś jeszcze uniósł dłoń w geście pożegnania, po czym westchnął radośnie, spoglądając na kolejnych przybyszów. - Ach, pamiętam, jakże mógłbym zapomnieć! Sam kapitan Croc! Co jak co, trudno nie pamiętać jednego z dwóch nieczłowieczych klientów w życiu! Drugi był meowthem, ale mniejsza o to, w gruncie rzeczy czuję się dumny, że nawet wśród pokemonów słynę! - Staruszek parsknął śmiechem. - Koniec tych dygresji, nie będę panów dłużej zanudzał! Proszę zaczekać chwileczkę! - rzekł, po czym nucąc coś pod nosem, tanecznym krokiem udał się na zaplecze. Zza drzwi dostrzec można było sporo paczek, świadczących o całkiem dużym popycie na snowbelle'owe stroje, wśród których mężczyzna grzebał się przez dłuższą chwilę, poszukując tej właściwej. W międzyczasie bulbasaur podszedł do Croca, z pytającym wzrokiem szepcząc mu coś po pokemonowemu.

Dokładnie w chwili, w której krawiec opuścił zaplecze, trzymając w ręku pakunek, feraligatr parsknął śmiechem, co natychmiast spotkało się z reakcją.
- Cóż tak pana rozbawia, panie kapitanie? - zapytał mężczyzna śpiewnie, na co niebieski stworek pokiwał przecząco głową, z radością spoglądając na swojego zielonego pobratymcę.
- Ta łajza się nigdy nie nauczy... - rzekł będący wyraźnie w dobrym humorze Croc, po czym skierował swoją uwagę na starca. - Wie pan, Bernie ma taki dziwny zwyczaj, że czegokolwiek nie zobaczy, chce się temu przyjrzeć dokładnie. Nawet jeśli to coś należy do obcego, którego już dawno nie ma. - Kapitan zerknął z ironicznym uśmieszkiem na bulbasaura, który nieco się zawstydził, rumieniąc się na twarzy.
- A cóż mu takiego wpadło w oko? - zapytał mężczyzna, podając przy okazji Mikowi paczkę.
- Ech, co tu gadać... - Feraligatr machnął dłońmi z dezaprobatą. - Zobaczył jakąś czarną szkatułkę w pysku luxio i teraz chce koniecznie się jej przyjrzeć. Podobno miała takie błyszczące, złote zamknięcie...
- Zaraz... - szepnął staruszek, mrużąc oczy. - Czarna szkatułka... ze złotym zamknięciem?! - Mężczyzna podskoczył jako oparzony, kiedy Mike i Croc wymienili między sobą niepewne spojrzenia. Krawiec schylił się pod ladę, kucając i wypatrując czegoś wzrokiem, po chwili zaś westchnął, łapiąc się za głowę i kręcąc nią z niedowierzaniem. - A wydawała się taka miła...

Na chwilę zapanowała konsternacja, podczas której ekipa Croca spoglądała po sobie, staruszek zaś zagryzał wargi, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.
- Cały dzisiejszy utarg szlag trafił - wymamrotał cicho, wyraźnie nie mogąc się pogodzić z tym faktem. - Tyle razy mi mówili, że to zaufanie do ludzi mnie kiedyś na manowce sprowadzi... Nawet nie pomyślałbym, że ten radośnie biegający luxio...
- Zaraz, zaraz! - wtrącił nagle Croc, zaciskając pięść. - Został pan okradziony, czyż nie? - Mężczyzna przytaknął, na co pokemon spoważniał, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z majtkiem. - Idziemy, Mike! - rzekł głośno i stanowczo, czemu jego towarzysz nie śmiał się sprzeciwić. - Skoro Bernie był świadkiem zdarzenia i nie zapobiegliśmy kradzieży, naprawienie błędu to dla mnie sprawa honoru! Jeśli nie znajdziemy tej złodziejki, zmieniam imię na kapitan Feraliga!

Opuściwszy lokal, feraligatr zaczął rozglądać się wokół, poszukując śladów, podczas gdy Mike sięgnął po pokeballa, wypuszczając ponownie Plipa. Togetic w pierwszej chwili uśmiechnął się radośnie, szybko jednak spostrzegł, iż towarzysze nie podzielają jego nastroju, wobec czego zaraz spoważniał, obserwując sytuację.
- Szukamy złodziejki, mały - rzekł do białego pokemona kapitan, nawet nie odwracając w jego kierunku wzroku, ciągle bowiem szukał śladów. - Drobna, ciemnowłosa kobieta, czarne spodnie, cienka, dżinsowa kurtka; bardzo charakterystyczna, na pewno rozpoznasz - dodał jeszcze feraligatr, na co Plip zasalutował, wzbijając się w górę. Przez dłuższą chwilę togetic kręcił się w powietrzu, poszukując złodziejki, kiedy w tym samym czasie reszta kompanii poszukiwała naziemnych śladów.

- Chyba nic nie widzi... - rzekł po jakimś czasie Mike, spoglądając wymownie na togetica, który rzeczywiście nie dawał sygnału o dostrzeżeniu czegoś interesującego.
- Cholera...! - zaklął pod nosem Croc, zaciskając zęby. - Im dłużej zwlekamy, tym gorzej dla nas, ona znajduje się coraz dalej. Trzeba działać! - Kapitan przybrał bojową minę, tak jak i majtek, który doskonale rozumiał, iż idzie tutaj nie tylko o skradzione pieniądze, ale i o honor jego przyjaciela. - Ślady na śniegu wskazują, że mogła pójść tylko dwiema drogami - kontynuował feraligatr, rozglądając się. - Jedna z nich prowadzi do miasta, druga - na zewnątrz, na południe. Myślę, że w tych okolicznościach powinniśmy się rozdzielić. - Majtek przytaknął kapitanowi, to samo uczynił Plip, który odpuścił już powietrze oszukiwania, tak jak i - o dziwo - skupiony na zadaniu Bernie. - Ja zwiedzę miasto, wy udacie się dalej drogą 20. Jakieś pytania? - Mike pokiwał przecząco głową, co nie zaskoczyło Croca ani trochę. - W takim razie rozpoczynamy poszukiwania! Natychmiast, zanim zupełnie zgubimy trop!

[Witam, jestem bezmyślnym botem reklamowym pewnej gry online, ale mimo tego i tak nie obsługuję BBCode.]***[/align]

- Czy my gdziekolwiek tędy wreszcie dojdziemy? - zapytał sam siebie na głos Mike, przedzierając się przez kolejne partie gąszczu na trasie. Obok niego szedł Bernie - o dziwo, doskonale rozumiejący powagę sytuacji i unikający zbaczania z drogi - a gdzieś nisko w pobliżu leciał Plip, który wśród gęsto położonych drzew musiał darować sobie powietrzne poszukiwania. Z kompanią nie było Croca, on bowiem wałęsał się w tym czasie gdzieś w Snowbelle, niemniej nie to stanowiło największy problem Mika; kręcąc się od kilku godzin po okolicy, zupełnie stracił orientację w terenie, i nawet nie wiedział, czy zbliża się, czy też oddala od końca trasy. O ile w ogóle miała ona jakiś koniec inny niż Snowbelle - bo i w to majtek zaczął powątpiewać.

- Bulba! - krzyknął nagle z nieskrywaną radością Bernie, na co majtek podniósł oczy do góry... i natychmiast uśmiechnął się wraz z nim! Na krańcu spowitej leśnym półmrokiem trasy znajdował się niewielki, drewniany drogowskaz, na nim zaś czarny napis nie do przeoczenia: Pokemon Village. Droga miała jednak koniec! Uradowany Mike westchnął cicho, ocierając pot z czoła, po czym powoli ruszył w kierunku wioski, w gruncie rzeczy nie wiedząc, czego się spodziewać. Słyszał wprawdzie jakieś plotki o okolicy, które lubią krążyć wśród marynarzy, niemniej nawet nie przypuszczał, że Pokemon Village może znajdować się właśnie tutaj. Młodzieniec szeroko rozdziawił usta, rozglądając się wokół i powoli spacerując po mekce pokemonów, również Bernie, oszołomiony cudownością tego miejsca, na chwilę zapomniał o poszukiwaniach, znów rozglądając się za każdym interesującym krzakiem, drzewem czy kępą trawy.

- Może i jej nie znaleźliśmy... ale warto było - szepnął cicho majtek, nie mogąc wyjść z podziwu. - Kiedy opowiem Crocowi... Zresztą... - Chłopak uśmiechał się szeroko, nieustannie obserwując to miejsce, przy czym kiwał ciągle głową z niedowierzaniem. Jednocześnie w powietrze wzniósł się Plip, aby z góry poobserwować piękno natury; pokemonowy matecznik robił niesamowite wrażenie, zaś każdy kwiat, krzak czy nawet źdźbło trawy zdawał się żyć tutaj w idealnej harmonii z dzikimi stworzeniami. Raj na ziemi...

- Tic! - pisnął nagle togetic, zatrzymując się w powietrzu. - Tiiic! - pisnął raz jeszcze; ewidentnie coś zobaczył, i bynajmniej nie był to chyba widok najszczęśliwszy. Pokemon wskazał skrzydłem przed siebie, na co Mike i Bernie, nie zwlekając, ruszyli do przodu, niemal biegnąc. Czyżby...?

Majtek już z oddali rozpoznał kobietę, która zdawała się zupełnie nie przejmować faktem bycia poszukiwaną. Ciemnowłosa złodziejka siedziała uśmiechnięta na czerwonym kocu pod drzewem niedaleko strumyka, obok niej zaś stał luxio, karmiony przez swoja właścicielkę. Nie zwlekając i wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z pokemonami, Mike podbiegł do kobiety, asekurowany z dwóch stron przez swoich podopiecznych, którzy odcinali drogę ucieczki.
- Daleko się schowałaś! - rzekł do zupełnie zaskoczonej brunetki, która na chwilę przerwała karmienie. Kobieta zmrużyła oczy, poważniejąc i spoglądając na Mika, nie wyglądało jednak na to, żeby coś rozumiała... albo dobrze grała.
- Zaraz... Ty jesteś tym gościem od kapitana Croca, prawda? - zapytała, na co majtek przytaknął jej. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, po czym powoli podniosła się, otrzepując ze spodni źdźbła trawy i podchodząc do młodzieńca. - Diana Hunter, miło mi - rzekła, podając dłoń, której jednak brunet nie przyjął.
- Mam dziwne uczucie, że się nie rozumiemy... - powiedział niepewnie Mike, spoglądając na nieco oszołomioną złodziejkę. - Przybyłem tutaj w celu odzyskania własności pewnego krawca, czego powinna się pani domyślić...
- Własności... krawca? - Diana zmrużyła oczy raz jeszcze, tak jakby nie dowierzała. Plip zapiszczał, Bernie natomiast wydał z siebie groźny pomruk...
- Czarnej szkatułki o złotym zamknięciu - dodał Mike, na co kobieta natychmiast parsknęła głośnym śmiechem, łapiąc się za brzuch. Tego zachowania Mike nie rozumiał zupełnie; wrodzona nieśmiałość i zupełne zaskoczenie sytuacją nie pozwoliły mu zadać pytania, niemniej Diana postanowiła wyjaśnić sprawę sama.
- Rzeczywiście, ten krawiec miał czarną szkatułkę. I ją nawet widziałam - zaczęła, powoli dochodząc do siebie. - I w gruncie rzeczy masz rację w połowie: jestem złodziejką. Ale nie okradłam go! - Kobieta uśmiechnęła się, młodzieniec natomiast zgłupiał zupełnie; mimo że nie do końca ufał tej postaci, zwłaszcza wobec tak naiwnie brzmiącej deklaracji, postanowił dać jej szansę zakończenia wątku. - Mój luxio planował zabranie ze sobą tych pieniędzy, wszak po to go szkoliłam, aby niepostrzeżenie kradł, szybko jednak pouczyłam go, że to byłoby idiotyczne. - Diana spoważniała, skupiając swój wzrok na Miku. - Po prostu to zły pomysł okradać człowieka, który ma ci uszyć nowe ubranie... A przynajmniej przed uszyciem go!

Mike szeroko rozdziawił usta, nie do końca dowierzając, choć wersja Diany rzeczywiście wydawała się spójna. Również pokemony pozostawały w pogotowiu, mimo że nie wyglądało na to, żeby akcja miała się dalej rozwinąć.
- Nowe ubranie jest mi potrzebne do pewnych celów... operacyjnych, ale nie będę cię wtajemniczać - dodała jeszcze kobieta, w której oku pojawił się zawadiacki błysk.
- Chwileczkę... - wtrącił jeszcze Mike, namyślając się. - Przecież skoro nie ukradłaś szkatułki... jakim cudem krawiec nie mógł jej znaleźć? - Diana zrobiła wielkie oczy, rozkładając ręce.
- Nie wiem - odpowiedziała obojętnym głosem, wskazującym na to, e faktycznie nie znała odpowiedzi. - Może po prostu luxio odłożył ją na inne miejsce? - Mike cicho westchnął.
- Niech będzie... - dodał nieśmiało, ze zrezygnowaniem spuszczając ręce. Wyglądał na nieco zagubionego w tej sytuacji, niemniej ziarno niepewności w nim zasiane było wystarczająco duże, aby darował złodziejce. - Bez dowodu nie ma winy - dodał jeszcze, powoli odwracając się. - Ale w Snowbelle na pewno dopytam krawca o tę sprawę. Jedyna droga z Pokemon Village prowadzi zaś właśnie przez Snowbelle... - Diana uśmiechnęła się delikatnie, majtek natomiast dał znać pokemonom, aby odpuściły i ruszyły w drogę powrotną. Daleko jednak nie zaszedł, gdyż zatrzymała go niedawna rozmówczyni.

- Zaraz, zaraz! - krzyknęła Diana, na co młodzieniec odwrócił się. - Po pierwsze: nie przedstawiłeś się.
- Mike Sterck - odpowiedział krótko majtek, co wyraźnie poprawiło humor kobiety.
- Świetnie - rzekła. - No więc po drugie: naprawdę myślisz, że możesz mnie ot tak oskarżyć niesłusznie o kradzież i po prostu sobie pójść?! - Majtek nieco zdziwił się temu oświadczeniu, co szybko dostrzegła złodziejka, kontynuując monolog. - Skoro już siłą rzeczy spotkaliśmy się ze sobą, proponuję pojedynek. Bez zobowiązań, chcę się po prostu odegrać za tę szopkę. Ile masz pokemonów? - Mike spojrzał najpierw na Berniego, potem na Plipa.
- Dwa... - odrzekł niepewnie. - To znaczy jest jeszcze Croc, ale on teraz pewnie szuka cię gdzieś w Snowbelle... - Diana spochmurniała.
- Ech... - westchnęła cicho. - A tak chciałam zawalczyć kiedyś z gadającym pokemonem... - Kobieta przewróciła oczami, spoglądając ku niebu, tak jakby zastanawiała się, co zamierza zrobić. Wyglądało na to, iż brak kapitana w pobliżu wywołał u niej wielki zawód. - Trudno, wyzwanie rzucone! - krzyknęła, uśmiechając się raz jeszcze.
- Niechże więc będzie - rzekł Mike, przybierając boją minę. - Zaczynamy!
- Chwileczkę! - przerwała mu Diana, spoglądając wprost w oczy przeciwnika, tak jakby chciała je dokładnie wybadać. - To miejsce jest miejscem życia pokemonów, nie chciałabym, aby nasz pojedynek je zaburzał - rzekła, poważniejąc. - Widzisz, nawet złodziejki mają szacunek do natury... Udajmy się w jakiś lasek w pobliżu, gdzie walka nie będzie nikomu przeszkadzać. - Mike przyłożył dłoń do podbródka, namyślając się.
- Skoro tak uważasz... chodźmy!

Po kilkunastu minutach para znalazła się gdzieś w lesie okalającym Pokemon Village, gotowa do boju. W drzewiastej scenerii Mike i Diana sięgnęli do kieszeni po pokeballe - kobieta chciała swojego podopiecznego wywołać, majtek zaś jednego z towarzyszy tymczasowo ukryć.
- Zdajesz sobie sprawę, że mam na tobą pewną przewagę? - zapytała złodziejka, na co Mike wydawał się nieco zdziwiony. - Znam twoje pokemony, więc wiem, jak się na nie przygotować. Wiedz jednak, że swój honor mam! - Kobieta uśmiechnęła się z zawadiackim błyskiem w oku. - Dlatego jednym z moich walczących podopiecznych będzie luxio. Ale on zawalczy jako drugi. Co do pierwszego zaś... musisz wybrać! - Kobieta podniosła do góry trzymanego pokeballa, kiedy Mike namyślał się przez chwilę, nie mogąc podjąć wyboru. Majtek zerkał to na Dianę, to na swoich podopiecznych, dopiero po dłuższym momencie wybierając czerwono-białą kulkę.
- Na razie zaczekasz, Bernie! - krzyknął, po czym w blasku czerwonego światła bulbasaur zniknął.
- Nie ukrywam, że takiego rozwiązania się spodziewałam - rzekła z uśmiechem złodziejka. - Zaczynasz, bronzor!

Na hasło stalowo-psychiczny pokemon pojawił się na polu walki, wykonując w miejscu kilka obrotów wokół własnej osi. Plip tkwił w powietrzu, przyglądając mu się i wyraźnie zastanawiając się, co powinien teraz uczynić.
- Pokaż mu, jak to jest się zderzyć z żyroskopem! - krzyknęła Diana, co na bojowy nastawiony pokemon pochylił się górną częścią do przodu, obserwując uważnie Plipa. Przez chwilę stalowo-psychiczny stworek mierzył w swojego rywala, po czym czym zupełnie nagle ruszył do przodu z pełną prędkością. Togetic był na to przygotowany, nie spodziewał się jednak, że jego przeciwnik potrafi rozwinąć taka prędkość! Uciekając przed ciosem, latający podopieczny Mika został mocno trącony w skrzydło, przez co syknął z bólu i wykonał obrót w powietrzu, utrzymując się jednak nad ziemią.
- Plip... - szepnął cicho majtek, spoglądając na rozdrażnionego pokemona. - Jak możesz ugryźć coś o takim dziwnym typie? Masz jakiś pomysł? - Usłyszawszy te słowa, Diana parsknęła śmiechem.
- Ty... Ty poważnie pytasz swojego pokemona, co powinieneś zrobić?! - Złodziejka spoglądała na marynarza jak na kosmitę, ten jednak tylko wzruszył ramionami.
- Bywa... A nuż ma jakiś pomysł, bo ja nie...

W tym momencie togetic z olbrzymią prędkością ruszył na bronzora, trafiając go ciałem z zupełnego zaskoczenia, tyle że... to kompletnie nie zrobiło wrażenia na jego przeciwniku! Pokemon Diany tylko obejrzał się niepewnie na rywala, który po ataku zatrzymał się za nim w powietrzu, niemniej nie wydawało się, aby cokolwiek uległo w pojedynku zmianie.
- Wierzysz w szczęście?! - zapytała ironicznie złodziejka, spoglądając na bezradnego rywala.
- A na co mogę liczyć? - odpowiedział majtek pytaniem na pytanie, wzruszając ramionami. - Lepszego pomysłu nie mam, Plip! Próbuj dalej!

Posłuszny słowom trenera togetic zaczął powoli poruszać w powietrzu palcem, kiedy nieco skonsternowana Diana wróciła myślami do pojedynku, spoglądając na swojego podopiecznego.
- Może i liczenie na farta jest głupim pomysłem, ale nie ryzykuj! - krzyknęła, zaciskając pięść w bojowym geście. - Przywal mu porządnie! - Bronzorowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Skinąwszy całym ciałem - wszak osobnej głowy nie posiadał - pokemon ruszył z pełnym impetem na swojego przeciwnika, uderzając go z olbrzymią mocą, zaś skoncentrowany tylko na sobie zachował się niczym trafiona rakietą piłeczka pingpongowa; zupełnie nie broniąc się, togetic uderzył z wielkim impetem o ziemię, przekoziołkował kilkanaście metrów i zatrzymał się na najbliższym drzewie, trafiając w niej plecami. Wyciągnął jeszcze do góry łapkę, chcąc dokończyć atak, ale nie dał rady! Kończyna białego pokemona opadła bezwiednie, tak jak i jego głowa osunęła się na bok.

- Chyba jesteś w nie najlepszej sytuacji - rzekła Diana, na co Mike spojrzał na nią poważnie. Niezdolny do walki togetic został zawrócony, zamiast niego zaś pomiędzy drzewami pojawił się bulbasaur, przybierając natychmiast bojową postawę.
- Będzie trudno, Bernie - wymamrotał Mike, cały czas błądząc wzrokiem pomiędzy Dianą, bronzorem i swoim podopiecznym. - Użyj tego, co najbardziej przyda ci się na starcie! - Stworkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać; w ułamku sekundy ku jemu przeciwnikowi, zbyt wolnemu, aby po prostu uciec, pofrunęło kilka brązowych nasion, to jednak wywołało tylko uśmiech na twarzy złodziejki.
- Na bronzora? Naiwny! - Diana parsknęła śmiechem, spogladając z uwagą na swojego pokemona. - Zadbaj, żeby wiele z ciebie nie wyssał! - Na polecenie trenerki stworek natychmiast wykonał dziwny gest swoim ciałem, przez co bulbasaur nieco wzdrygnął się, choć nie było widać jego wymiernych skutków - poza tym, że trwający od ataku zielonego pokemona przepływ energii zdawał się go już teraz nie wzmacniać. Mike przyłożył dłoń do podbródka, kiedy Diana triumfalnie spoglądała na niego. - I co, słabo idzie? Twój cios stał się bezwartościowy!
- Tylko w połowie... - wymamrotał majtek, podnosząc głowę i wzdrygając się, tak jakby właśnie coś wymyślił. - I to w tej mniej ważnej połowie! Zaśpiewaj mu kołysankę, Bernie!

Bulbasaur uśmiechnął się szeroko, po czym, rzecz jasna, nie zaśpiewał, lecz wyrzucił ze swojej bulwy olbrzymią chmurę kolorowych pyłków, szybujących z wiatrem dokładnie w stronę jego przeciwnika.
- Trzymaj się z dala od tego syfu! - krzyknęła Diana, dla bronzora było już jednak stanowczo za późno; niezbyt imponujący prędkością pokemon próbował jeszcze uciec ze spowijających okolicę ziaren, nie zdołał jednak oddalić się na czas, wobec czego padł jak kamień na ziemię, głośno chrapiąc. - Sprytne, nie spodziewałam się tego po tobie - rzekła złodziejka do Mika, który uśmiechnął się tylko delikatnie.
- Dzięki za komplement, ale mój pokemon musi jeszcze zwieńczyć swoje dzieło. Zadbaj, żeby się nie podniósł, Bernie! - Bulbasaur skinął głową na potwierdzenie zrozumienia polecenia, nie dane mu jednak było uderzyć; w blasku czerwonego światła bronzor zniknął, jego trenerka zaś obojętnie spoglądała na młodzieńca.
- Teoretycznie mógłby jeszcze chwilę przetrwać, ale i tak wiele by nie zrobił - rzekła, poprawiając dłonią swoje włosy. - Chciałam mu tego oszczędzić - dodała, zwracając swój wzrok na drugiego podopiecznego. - Poza tym... największego asa w rękawie jeszcze nie pokazałam. Twój czas nadszedł, luxio!

Pokemon natychmiast wykonał kilka kroków do przodu, szeroko uśmiechając się do bulbasaura. Ten pozostał skupiony, przyglądając się psu uważnie; elektryczny stworek wydawał się bardzo pewny siebie, co sprawiało wrażenie swoistej gry psychologicznej. Po chwili luxio przybrał groźną minę, spogladając na swojego przeciwnika, ten zaś zdawał się nieco przerażony - przynajmniej na tyle, aby chcieć wykonać bardzo dokładnie każdy swój ruch, aby nie popełnić błędu. Bulbasaur w taktycznych zagrywkach nie pozostał mu dłużny; jego bulwa zdawała się w krótkim czasie dość zauważalnie wzrosnąć, wypełniając się roślinną energią.

- Jeśli tak dalej pójdzie, za chwilę zaśniemy - skomentowała sytuację Diana, ostentacyjnie ziewając. - Walnij go porządnie i tak, żeby się za łatwo nie pozbierał! - Luxio skinął głową, po czym ustawił się tak, aby Bernie znalazł się na wprost niego; elektryczny pokemon ruszył do przodu, zaś bezradny i niezdolny do uniku na czas bulbasaur otrzymał potężny cios jego pazurami, zaciskając cicho zęby.
- Możesz oberwać, jeśli nie pozostaniesz dłużny! - krzyknął Mike, na co jego podopieczny wypuścił natychmiast wielką chmurę kolorowych pyłków z chmury, czego nie przewidział szykujący się do szybkiej "dobitki" luxio. Elektryczny pies skrzywił się, a jego ciało gdzieniegdzie pokryło się różnymi odcieniami fioletu.
- On nas zmusza, żebyśmy skończyli szybko - krzyknęła Diana, zamaszystym ruchem głowy układając fryzurę. - Skoczmy więc szybko, powtórka z rozrywki!

Nie zwlekając ani chwili, luxio powtórzył swój atak, znów z całej siły trafiając pazurami w przeciwnika, który potoczył się kilka metrów w tył, tuż pod drzewo. Bulbasaur próbował znów skontrować, jednak próbując zaatakować, wzdrygnął się z bólu z cichym sykiem, niezdolny do ruchu.
- Coś mi mówi, że pójdzie łatwiej, niż się spodziewałam! - krzyknęła triumfalnym głosem złodziejka, wydając się pewną wygranej. - Następnego uderzenia już nie wytrzyma! Skończ to, luxio!

Elektrycznemu pokemonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pewny siebie stworek po raz kolejny ruszył w kierunku przeciwnika, już z oddali szykując pazury do finalnego ataku. Szybko jednak okazało się, że do trzech razy sztuka! Spodziewając się powtórki z rozrywki, Bernie wypuścił swoje pnącza do góry, chwytając się gałęzi. Dosłownie w ostatniej chwili trawiasty pokemon podciągnął się, zaś zupełnie zaskoczony luxio z pełną prędkością uderzył w drzewo, wydając przy tym z siebie głośny skowyt.
- Cholera...! - przeklęła głośno Diana, a to jeszcze nie był koniec! Wciąż zawieszony kilka metrów nad ziemią bulbasaur przechylił się bulwą do przodu, wyrzucając z niej serią duże, twarde nasiona, który niczym pociski karabinu maszynowego, raz za razem trafiały wyjącego z bólu psa. Ciężko oddychając, luxio osunął się na ziemię i choć wciąż był przytomny, nie wyglądał na zdolnego do dalszej walki.

- Ładnie, Bernie... - wydukał cicho Mike, kiedy jego pokemon spuścił się z drzewa, z dumą uśmiechając się do trenera. W zupełnie innym nastroju była Diana, która z grymasem zawodu i niedowierzania wycofała swojego pokemona, kierując wzrok na majtka.
- To niewiarygodne... - wyszeptała, spogladając na młodzieńca, którego wzrok momentalnie skupił się na przeciwniczce. - Przez całą walkę nie wydałeś prawie żadnego polecenia... a twoje pokemony i tak potrafiły przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. - Mike wzruszył ramionami.
- Chyba po prostu mają talent - rzekł, na co złodziejka pochyliła głowę, wściekłym wzrokiem mierząc marynarza.
- To nie jest talent... - wtrąciła kobieta, która zdawała się cały czas intensywnie myśleć. - To coś więcej... Ile czasu je trenujesz? - Marynarz raz jeszcze wzruszył ramionami.
- Raczej mało... Croc spędza z nimi więcej czasu, ale generalnie nie jest to trening ostrzejszy niż standardowy. - Mike uśmiechnął się, kucając przy Berniem i głaszcząc go po bulwie. - W gruncie rzeczy sam nie wiem, jak to się dzieje... Moje walki zawsze wyglądają podobnie, a jednak i tak wygrywam. Pokemony zawsze coś wymyślą, jak Bernie teraz! - Majtek spojrzał z uśmiechem na swojego podopiecznego, złodziejka zaś wzdrygnęła się, podnosząc wzrok.
- No nic, miło było. Może się jeszcze kiedyś spotkamy... i następnym razem nie oskarżysz o kradzież.
- Albo oskarżę słusznie - dopowiedział Mike z uśmiechem. - Tak czy tak, do zobaczenia, Diano!

- "Moje walki zawsze wyglądają podobnie"... - powtórzyła jak mantrę Diana pod nosem, kiedy oddaliła się kawałek od swojego niedawnego przeciwnika. - Skoro tak, może... Może po prostu pokemony się przyzwyczaiły? Z doświadczenia wiedzą, że nie mogą liczyć na trenera, więc... nauczyły się myśleć same? - Złodziejka parsknęła śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Szalone, po prostu szalone... I do tego głupie... Choć może i w tym szaleństwie jest jakaś metoda...?

W tym samym czasie Mike powoli zabierał się z polany, chwytając swojego bulbasaura na ręce, gdyż zmęczony pokemon stanowczo zasłużył sobie na odpoczynek. Zastanawiał się jeszcze, czy powinien udać się bezpośrednio do Snowbelle, czy też jednak zwiedzić najpierw Pokemon Village, z zamyślenia wyrwał go jednak znajomy głos, który dobiegał z oddali:
- Tutaj jesteś! - tego krzyku Mike nie mógł nie rozpoznać. Podobną mową legitymował się tylko i wyłącznie kapitan Croc! - Nie uwierzysz, co się stało! - kontynuował feraligatr, który wciąż chodził w starym, obcisłym ubraniu - rozdzielając się, kompani nie pomyśleli o rozsądnym rozdaniu ekwipunku, toteż paczkę z ubraniem przez cały czas targał Mike... Przy okazji kapitan spostrzegł się, że stan Berniego wskazuje na całkiem interesujące wydarzenia, nie zdawał się tym jednak bardzo przejęty. - Widzę, że też masz co opowiadać... ale to zaraz! Otóż wyobrażasz sobie, Mike, że ten krawiec znalazł jednak szkatułkę?! - Croc szeroko wyszczerzył zęby, nie kryjąc swojego rozbawienia. - Okazało się, że po prostu położył ją w innym miejscu! A myśmy latali za kobietą, która wcale nie była złodziejką! - Historia pokemona specjalnie nie zaskoczyła majtka, który już po reakcjach Diany domyślał się, iż jej wersja jest prawdziwa. Mimo to nie przyznał się od razu do spotkania, tak jakby nie chciał psuć feraligatrowi radości opowiadania przeżyć. - Teraz twoja kolej, gadaj, co cie spotkało! - krzyknął radośnie Croc, klepiąc towarzysza po ramieniu. - I dawaj ten cholerny płaszcz, chcę wreszcie wyglądać jak pokemon!

PS Jeżeli zdarzyło mi się cokolwiek za bardzo przeinaczyć, jeśli chodzi o Snowbelle, route 20 lub Pokemon Village, to bardzo proszę o wybaczenie, zupełnie nie znam Kalos, bazowałem tylko na znalezionych w sieci obrazkach i krótkich opisach ^^ .

Standardowe tłumaczenie z mojego na atakowe: zaczęło się od gyro balla bronzora, potem był extremespeed Plipa (z metronome'a), na zwieńczenie pierwszej walki heavy slam. W następnej kolejności Bernie użył leech seeda, w odpowiedzi heal block, dalej oczywiście sleep powder i po walce drugiej. Część taktyczna pojedynku ostatniego to scary face i growth, potem luxio używał thunder fanga trzykrotnie - pierwsza kontra to poison powder, druga - paraliż (czyli nic), ostatnia - seed bomb.


teddy

Dzień był pochmurny. Całe niebo spowite było grubą warstwą szarych chmur. Wyraźnie zanosiło się na deszcz, a nawet burzę. Ale pośród gestych drzew lasu Pokemon Village pogoda była raczej czynnikiem mało znaczącym. Sam las był miejscem tajemniczym. Pełno w nim było miejsc gdzie działy się niezwykłe rzeczy takie jak cudowne uzdrowienia czy wizje przyszłości. Ogrom tego miejsca w połączeniu z gęsto rosnącymi roślinami sprawiały, że atmosfera była tam poprostu magiczna. Diana szła wolnym krokiem między drzewami podziwiając harmonie jaka panowała w otoczeniu. Nie wybrała ścieżki gdyż chciała zobaczyć co las kryje przed ludzkim wzrokiem. Zawsze lubiła takie miejsce. Takie gdzie inni nie chcą przychodzić. Gdy usłyszała szum wody skierowała się w kierunku dźwięku. Dźwięk wydawał mały wodospad pod wielkim, starym dębem. Diana chwilę stała w miejscu podziwiając niezwykłe znaleziono. Podeszła do wody by napełnić butelkę. Nagle usłyszała szelest w krzakach. Można by powiedzieć, że skoro to las to szelesy Pokemonów, które biegają wszędzie dookoła to norma. Ale to był inny, duży Pokemon. Diana automatycznie spojrzała w tamtym kierunku. Nagle z zarośli wyskoczył duży, fioletowy Pokemon. Przemieszczał się na czterech nogach i miał dwa potężne rogi na głowie.
- Cholera, Scolipede! - powiedziała zaniepokojona. Wiedziała, że są to bardzo silne i agresywne Pokemony. Ten był zły z powodu intruza na jego terytorium.
- SCOLIPEDE! - zaryczał. Mógł zaatakować w każdej chwili.
- Scolipede ja nie chce walczyć. Już sobie idę. - powiedziała starając się uspokoić wściekłą bestie. W tym momencie Pokemon wystrzelił kule błota w Diane. Jej refleks pozwolił uniknąć ataku. Wiedziała już, że trujący stwór będzie atakował, aż ona nie padnie. Gdy chciała wezwać na pomoc Bronzora dookoła pojawiły się jeszcze trzy inne Scolipede'y. "Jednemu Bronzor dałby radę, ale cztery to dla niego za dużo" pomyślała. Natychmiast zaczęła uciekać. Zgrabnie wskoczyła na pobliski kamień, z którego weszła na drzewo. Przywódca Scolipede'ów ruszył za nią. Dzięki zwinności nabytej przez częste ucieczki przed funkcjonariuszami policji mogła z łatwością przeskakiwać z gałęzi na gałąź. Jednak szybkość dzikich Pokemon'ów zaskoczyła ją. Scolipede'y cały czas biegły za nią atakując błotem i kolcami. W pewnej chwili jeden z ataków trafił gałąź, na której stała Diana. Niestety nie zdarzyła wykorzystać skoku i spadła z impetem na ziemię. Jeden ze Scolipede'ów chciał zaatakować ruchem Megahorn, ale ponownie refleks uratował ją przed ciosem. Rzuciła się ponownie do ucieczki. Bieg przed rozwścieczonymi Pokemonami zapędził ją do bardzo gesto porośniętych części lasu. Biegła na oślep. By było jeszcze gorzej zaczęła się burza. Niebo nad lasem stało się całe czarne. Teraz to miejsce nie zachwycało lecz przerażało. Zdawało jej się, że Scolipede'y są wszędzie. Widziała fioletowe kształty między krzakami i sama nie wiedziała co jest prawdą, a co wytworem przestraszonego umysłu. Gdy najgęstrze krzaki minęły dostrzegła jaskinie. Bez zastanowienia wbiegła do środka i schowała się za głazem. Gdy wychyliła się by zobaczyć co się dzieję zobaczyła cztery zdezorientowane Pokemony. Trochę się uspokoiła ale szybko jej strach stał się wzmożony. Zobaczyła, że biegnąc tutaj zgubiła aż trzy swoje Pokeballe. Co gorsza jeden Scolipede zobaczył je i bardzo się nimi zainteresował. Gdy przywódca grupy dostrzegł Pokeballe podszedł do nich. Powoli podniósł jedną nogę nad kule. Diana wiedząc co chce zrobić wystrzeliła ze swojej kryjówki i w ostatniej chwili uratowała Pokeballe przed zmiażdżeniem. Ponownie była zmusza do biegu. Starała się utrzymać tempo, ale błoto na drodze i wybuchy Sludge Bomb nie ułatwiały tego zadania. Cały czas potykała się o coś. Była przerażona wizją tego co może jej się stać jeśli te Pokemony ją złapią. Wbiegła na małą polanę i zatrzymała się na jej środku było zbyt ciemno by dostrzec co jest między drzewami, ale ciągle widziała cienie między drzewami. Ciężko dusząc ze zmęczenia ciągle odwracała się w obawie przed atakiem. Kiedy gdzieś uderzał piorun widziała żółte oczy patrzące na nią z mroku.
- Zostawcie mnie! - wrzasneła. Była zbyt wystraszona by myśleć rozsądnie. Chciała tylko być bezpieczna. Nie miała już sił by uciekać wiec jeśli Arceus nie ześle jakiegoś cudu będzie po niej. Gdy usłyszała za sobą szelest odwróciła się w jego kierunku. Dostrzegła tylko ostatni moment przed staranowaniem przez wściekłego Scolipede'a.

- Do stu Magikarp'ów, zaraz wyrwę wszyskie drzewa z tego cholernego lasu! - krzyknął wielki krokodyl potykając się o korzeń. Za nim szedł chudy człowiek o czarnych włosach.
- To tylko korzeń Kapi... znaczy Croc. - odrzekł.
- Jak moją babcię kocham, powiedz do mnie jeszcze raz "Kapitanie" a dostaniesz Ice Punch'em! - zagroził wystawiając pięść w strone chłopca - Nieważne, jest już ciemno. Przez ten głupi deszcz mało jest miejsc do rozbicia obozu, ale tu powinno być dobrze. Mike jak myślisz?
- Będzie dobrze. - powiedział pospiesznie. Feraligatr wzdechł.
- Mike, już to ustaliliśmy. To ty decydujesz co i jak. Jesteś trenerem wiec kontroluj sytuację. - powiedział zrezygnowany. Chłopcu zrobiło się głupio, że tak źle wychodzi mu bycie trenerem. Szybko razem z Pokemonami rozbili mały obóz. Wszyscy siedzieli przy ognisku otoczeni pogrążonym we śnie lasem.
- Ja tylko mówie, że Oran Berry jest smaczniejsze od Pecha Berry. - powiedział krokodyl. Obok siedział biały Pokemon o dlugiej szyji i małych skrzydłach. Wyglądał jakby kłócił sie z niebieskim gadem - Mike, które Berry są lepsze? Oran czy Pecha? - spytał trenera. Mike był zaskoczony pytaniem.
- Ja... zawsze lubiłem Leppa Berry. - odpowiedział. Chciał pozostać neutralnym w sporze. Jednak jego Pokemony dziwnie na niego spojrzały.
- Poważnie? - spytał Croc.
- A co w tym dziwnego? - spytał niepewnie. Nie rozumiał całej sytuacji.
- Nie, nic dziwnego. To normal... - nie dokończył. Nagle jakiś cień przeleciał przez ogień gasząc je. Zapanowała ciemność.
- Co to było? - spytał Mike. Był lekko wystraszony całą sytuacją.
- Stańcie do siebie plecami! - polecił Feraligatr. Wszyscy oparli się o siebie. Księżyc przysłaniały chmury wiec ciężko było cokolwiek dostrzec. Ciągle z zarośli dochodziły jakieś hałasy.
- Co to jest? - spytał Mike.
- Nie wiem. Plip, Bernie do Pokeballi. Nie będę ryzykować. - rozkazał krokodyl. Togetic i Bulbasaur niechetnie wróciły do swoich kul. Gdy Mike chciał je włożyć do torby cień znów się pojawił. Przeleciał obok chlopaka i wyrwał mu kule z rąk. Croc mimo błyskawicznej reakcji nie złapał cienia.
- Prze...przepraszam. Był za szybki.
- Potem przepraszaj. Teraz patrz gdzie ta gnida się ukrywa. - polecił Pokemon. Nagle chmury odsłoniły księżyc. W tym momencie z ukrycia wyszły trzy Pokemony. Przed Feraligatr'em stanął Luxio, a przed Mike'em Zorua i Gligar, który trzymał w szczypcach jego Pokeballe. Wszystkie wyglądały poważnie. Luxio powiedział coś do krokodyla.
- Co powiedział? - spytał chłopak. Jednak jego Pokemon go zignorował.
- Powinienem cię rozszarpać, a nie słuchać. - powiedział do Luxio. Lew zawarczał i przybrał bojową postawe. Jego futro zaiskrzyło co znaczyło, że w każdej chwili może uderzyć. Znów powiedział coś do rozmówcy. Gligar i Zorua również byli gotowi do walki.
- O co tu chodzi? - spytał ciekawy Mike. Krokodyl dostrzegł dwójkę rywali za nim i powiedział do Mike'a.
- Mówią, że mamy z nimi iść. Nie mówią gdzie i po co. - odpowiedział - Ale niech Gligar odda kule. - zarządał Croc. Lew wyraźnie się nie zgodził.
- Nie dasz im rady? - spytał niepewnie chłopak.
- Pojedyńczo tak. Ale całej grupie wątpię. No i mają Plipa i Berniego. - odpowiedział cicho do trenera - Chodźmy.
Szli ciemnym lasem około pięciu minut. Zorua i Gligar bacznie obserwowały każdy ruch swoich ofiar. Mogły w każdej chwili uderzyć. Croc zachowywał zimną krew, ale jego trener był trochę wystraszony. Wkońcu od kiedy trzy żadkie w Kalos Pokemony napadają ludzi w lesie i gdzieś ich ciągną. Po chwili doszli do małej polany. Była dość mocno zniszczona od jednej ze stron. Mike nie wiedział dlaczego Luxio przyprowadził ich tutaj. Szybko dostrzegł lewitującego nad ziemią Pokemona. Przypominał sześciokątne, metalowe zwierciadło. Chłopak rozpoznał stworka, był to Bronzor. Stalowy Pokemon wydawał się nie widzieć przybyszów. Jego oczy świeciły co oznaczało, że używa psychicznych mocy.
- Co on robi? - spytał swego przyjaciela.
- Spowalnia działanie trucizny. - Powiedział pokazując na miejsce pod Pokemonem. Chłopak dopiero w tym momencie dostrzegł dziewczynę leżącą na ziemi. Miała poszarpane i zabłocone ubranie, a w okolicach ramienia sporą ranę. Luxio podszedł do niej i znów powiedział coś do Feraligatr'ora. Teraz jego ton był bardziej łagodny, choć nadal poważny. Krokodyl slychał go w milczeniu. Gdy skończył Croc odwrócił się do Mike'a.
- O co tu chodzi? - spytał nieśmiało chłopak. Ciekawość dawała mu się we znaki.
- Ta dziewczyna została otruta przez Scolipede'y. Mamy jej pomóc. - odpowiedział.
Mike'owi nie trzeba było powtarzać. Chciał zbliżyć się do dziewczyny, ale Zorua stanęła mu na drodze. Wystawiła swoje kły pokazując, że jest gotowa do ataku. Mike postanowił zachować zimną krew.
- Nie pomogę jej jeśli do niej nie podejdę. - powiedział najspokojniej jak umiał. Mały, czarny lisek zszedł mu z drogi. Jego spojrzenie mówiło jasno, że jeśli zrobi coś podejrzanego to szybko tego pożałuje. Gdy podszedł do dziewczyny dostrzegł, że rana jest poważna, ale dzięki mocą Bronzor'a była do wyleczenia. Mike szybko przemył ranę wodą która miał w torbie. Croc podał mu maść z korzenia nirnu leczącą zatrucia. Chłopak nasmarował ranę odrobiną maści. Miała za cel zabić truciznę znajdującą się na skórze. Następnie opatrzył ranę bandażem.
- A jak zabić jad, który jest już w krwi? - spytał sam siebie.
- Sokiem z Pecha Berry. - podpowiedział Feraligatr. Chłopak wyjął z plecaka garść jagód. Szybko zgniutł je w moździerzu i odlał ciecz z naczynia. Z pomocą Croc'a odchylił delikatnie głowę dziewczynie i powoli wlał sok do jej ust. - Co teraz? - spytał.
- Czekamy do rana. Jeśli do tego czasu się nie odzyska przytomności...- odparł. Zapanowała cisza - Przenieśmy ją na śpiwór. - dokończył. Krokodyl razem z trenerem delikatnie przenieśli dziewczynę. Mała Zorua położyła się blisko trenerki, a Gligar oddał Pokeballe Mike'owi i tak jak lis znalazł się przy dziewczynie po czym zasnął. Tylko Luxio dalej siedział i czuwał nad jej stanem. Mike i jego przyjaciel także położli się spać. Jutro miało się okazać czy pomoc była daremna, czy ocali komuś życie.

Diana ledwo otworzyła oczy. Zobaczyła błękitne niebo, po którym leniwie przemieszczają się małe, białe obłoczki. Otoczenie wydawało się spokojne. Była bardzo wyczerpana i mało pamiętała ostatnie wydarzenia. Przekręciła głowę w bok i zobaczyła swojego Luxio, który ledwo trzyma się by nie zasnąć. Gdy dostrzegł, że się ockneła był bardzo szczęśliwy. Diana z niemałym wysiłkiem podniosła się z pozycji leżącej do pozycji siedzącej. W tym momencie zobaczyła, że na ręku ma opatrunek i leży na spiworze. "To nie moje" pomyślała.
- Hej, Mike wstawaj! Spojrz kto się obudził? - krzyknął jakiś głos. Diana odwróciła tam głowę. Przed nią stał duży, niebieski, dwunożny krokodyl. Początkowo wystraszyła się go, ale dotarło do niej, że jest niegroźny. Obudził śpiącego blisko chłopaka. Był wyższy od niej. Miał czarne, kręcone włosy i brązowe oczy. Choć wyższy to Diana zauważyła, że jest młodszy od niej o jakiś rok. Wydawał się szczęśliwy z jej widoku.
- Wstałaś. Czyli udało się zabić trucizne. - powiedział. Diana dalej nie rozumiała.
- Kim jesteście? - spytała zmęczona.
- Jestem Mike, a to Croc. - powiedział chłopak wskazując na Feraligatr'a.
- Przez chwilę wydawało mi się, że on mówi. - odparła.
- Bo mówię. - odpowiedział Croc. Diane bardzo to zaskoczyło. Słyszała o Pokemonach, które używają telepatii by porozumiewać się z ludźmi ale Pokemon mówiący ludzkim głosem był nadzwyczajny.
- To...trochę... - wyjakała. Croc był lekko zdenerwowany reakcją.
- Nie naturalne? Leżałaś Arceus wie ile zatruta w środku lasu z wielką, krwawiącą raną i żyjesz. To jest nie naturalne. - powiedział dumny.
- Gdybym nie czuła się tak źle to zarobiłbyś jakąś ciętą riposte. - odpowiedziała. Mimo, że ten Feraligatr ją zdenerwował to zdradził jej dlaczego czuję się tak słabo i czemu ma zabandażowaną ręke. Teraz sobie przypominała co się stało.
- Źle się czujesz? Może chcesz wody? - spytał Mike. Prawie zapomniała o jego o obecności.
- Nie trzeba.
- A co ci się wogóle stało? Wyglądałaś jak śmierć. - spytał Pokemon. Mike też ciekawiło co robiła pół martwa w środku lasu.
- Zostałam zaatakowana przez Scolipede'y. To one mnie tak poturbowały. - wyjaśniła. Samo wspomnienie ucieczki przed czterema bestiami wywoływało u niej dreszcze. Teraz raczej będzie się bać tych Pokemonów. Krokodyl i chłopak słuchali jak uciekała przed czterema wściekłymi stworami.
- Gdybyś lepiej pilnowała swoich Pokeballi to te Scolipede'y nigdy by cię nie dopadły. Sama jesteś sobie winna. - podsumował Croc. Zanim Diana odpowiedziała Luxio wyskoczył przed krokodyla i zawarczał groźnie. Był niezadowolony, że ktoś oskarża jego trenerkę. Feraligatr nie pozostał dłużny i również zawarczał na dużo mniejszego czarnego lwa.
- Spokojnie, Croc nie miał tego na myśli... - próbował uspokoić dwa Pokemony Mike - Przecież... eee... a jak się nazywasz?
- Diana.
- No... przecież Diana jest nadal osłabiona. Walka to zły pomysł. - powiedział. Starał się być stanowczy ale słowa jakby nie dochodziły do rywali. Croc lekko się uśmiechnął. Mike wiedział co to oznacza.
- A może to dobry pomysł. Jest zdrowa tylko lekko osłabiona. Walka pozwoli jej sę rozbudzić. - powiedział nie odrywając wzroku od Luxio. Mike nie wydawał się przekonany jednak Dianie ten pomysł się podobał. I wiedziała, że jeśli,odmówi walki to Luxio będzie się na nią boczył.
- Czemu nie. Nie jestem w pełni sił, ale moje Pokemony tak. Wiec może dwa na dwa? - zaproponowała. Mike wydawał się niezdecydowany, ale zanim odpowiedział Croc go uprzedził.
- Wchodzimy w to. - spojrzał na Luxio - A ty walczysz pierwszy. Ze mną.

Diana i Mike staneli naprzeciwko siebie. Za pole walki miała służyć polana blisko obozu. Zasady były jasne. Walczą trzema Pokemonami tak długo, aż wszystkie jednej ze stron będą niezdolne do walki. Jak powiedział Croc na pierwszy ogień poszli Luxio Diany i Feraligatr Mike'a. Przez wcześniejszą kłótnie obaj byli bardzo zmotywowani by pokonać przeciwnika. Diana widziała, że futro jej Pokemona jest pełne iskier.
- Pokaż co potrafisz futrzaku! - krzyknął Croc. Luxio tylko czekał na taką okazje. Natychmiast zaatakował Discharge. Fala piorunów poleciała w stronę krokodyla, który był szybszy niż wyglądał i bez problemu zrobił unik.
- Ha, unikałem lepszych ciosów gdy byłeś jeszcze jajkiem! - wyśmiał Croc. Dianie jak i jej Pokemonowi działało to na nerwy. Teraz kazała użyć ruchu Spark. Luxio otoczył się elektrycznością i pobiegł w stronę rywala. Wbrew oczekiwaniom krokodyl nie uciekał tylko zablokował cios krzyżując przed sobą łapy. Choć część ataku została zatrzymana to ciało niebieskiego gada zostało porażone prądem. Odepchnął Luxio przed siebie i znów prowokował do ataku. Diana poleciała użyć Double Team by zdezorientować przeciwnika. Dookoła krokodyla pojawiło się mnóstwo kopii elektrycznego lwa. Jednak dla Croc'a nie był to problem. Wystrzelił z paszczy potężny strumień wody, który zniszczył iluzję. Sam Luxio również dostał z Hydro Pomp'y. Choć atak był słabszy niż normalnie to mocno zranił Pokemona. Diana nie wiedziała co robić. Żaden z ataków Luxio nawet nie trafił przeciwnika. Poleciała znów uderzyć Discharge'em. Jej lew ponownie wystrzelił masę piorunów w rywala. Tym razem Feraligatr nie uciekał. Swoją pięścią pokrytą lodem odparł elektryczną moc. W chwili zetknięcia się piorunów z lodem błysnęło jasne błękitno-białe światło. Oślepiło ono krokodyla co Diana szybko wykorzystała i kazała użyć Spark. Dzięki błyskawicznej reakcji Luxio Feraligatr przyjął całą moc uderzenia w brzuch. Cios był dość silny by sprawić, że przeciwnik uklęknie na jedno kolano.
- Twoja obrona została przełamana. - powiedziała zadowolona Diana. Luxio również był z siebie dumny. Croc był natomiast bardzo zły.
- Wcześniej widziałaś mnie miłego. Ale skoro chcesz mnie poznać złego to proszę. - powiedział powoli. Po wypowiedzeniu tych słów natychmiast ruszył do ataku. Jego kły błysnęły gotowe zatopić się w ciele Luxio, który użył Discharge. Krokodyl gładko przebieg pod piorunami i złapał lwa w zęby. W chwili złapania rywala wyskoczył z miejsca w górę i rzucił trzymanym Pokemonem o ziemię. Luxio zawył z bólu gdy uderzył o podłoże. Feraligatr w tym czasie przygotował Ice Punch by uderzyć nim w bezbronnego przeciwnika. Pokemon uciekał przed ciosem dosłownie przed uderzeniem. Nawet Croc był zaskoczony, że uderzył w ziemię. Luxio ponownie użył Discharge. Krokodyl uskoczył przed atakiem i odpowiedział Hydro Pomp. Zaczęł się ostrzał między Luxio a Croc'iem. Dla ludzkiego oka błyskawiczne ruchy Pokemonów były niemal nie do zobaczenia. Diana poleciała użyć Spark. Feraligatr był zaskoczony ruchem i ponownie przyjął jego moc. Zmęczenie dawał mu się we znaki tak jak i Luxio. Używanie tak silnych ciosów połączone z ciągłymi unikami sprawiało, że dwa Pokemony były mocno wyczerpane. Nagle Croc ponownie wyprowadził swoją szarżę. Wyskoczył w górę i użył Aqua Tail. Dzięki Double Team Luxio uciekał przed atakiem, który zrobił wielką dziurę w ziemi. Znów klony zostały zniszczone przez strumień wody z paszczy gada. Ale wśród kopii brakowało twórcy. Ferailgatr spojrzał w górę i zobaczył lecącego na niego elektrycznegó lwa. Wylądował dokładnie na głowie przeciwnika i użył Discharge. Croc zachwiał się na nogach. Nagle złapał Luxio w łapę i zaczął brutalnie uderzać nim w ziemię. Nie miał żadnej litości dla wyjącego z bólu Pokemon. Po kilku ciosach w podłoże cisnął nieprzytomnym lwem w stronę sparaliżowanej Diany. Widok jej Pokemona w takiej sytuacji sprawiał, że miała ochotę zemdleć razem z Luxio, który leżał przed nią. Podeszła do niego i wzięła Pokemona na ręce. Nawet nie zareagował na dotyk. Ciężko dyszał. Diana spojrzała na Feraligatr'ora. Stał w miejscu i patrzył na nią jakby miała być następna. Jego oczy błyszczały czerwienią. Tylko czekał na nową ofiarę. Diana była zbyt przerażona by wezwać kolejowego Pokemona. Mike powoli wyciągnął Pokeball. Chciał odwołać Croc'a. Gdy ten dostrzegł co zamierza zrobić zaryczał na niego. To już nie był Croc, to był dziki Pokemon. Jego uśpione instynkty zbudziły się, a mieszanka furii oraz chęci do walki przejęły nad nim kontrolę. Diana nie miała wyboru. Drżącą ręką wezwała Luxio do Pokeballa. Zamiast niego do bitwy stanął Bronzor. Rywal nie tracił czasu i ruszył do ataku używając Crunch. Bronzor stworzył cztery żółte kule, które poleciały w stronę krokodyla. Gdy się zbliżyły błysnęły mu przed twarzą. Croc stracił rozpęd i przewrócił się. Trenerka stalowego stworka kazała użyć Extrasensory. Oczy Bronzor'a zaczęły świecić, a fioletowa aura scisneła wijącego się na ziemi krokodyla. Feraligatr wzniósł się do góry i poleciał w stronę pobliskiego drzewa. Przez zamroczenie nie mógł się bronić wiec Bronzor kontynuował atak miotając przeciwnikiem po całym polu bitwy. Nagle krokodyl ocknął się i uderzył Hydro Pomp. Siła była tak wielka, że Diana musiała zrobić unik przed posłanym w jej kierunku Pokemonem tarczą. Jej podopieczny uderzył w drzewo, a krokodyl ruszył za nim by dokonczyć co zaczął. Diana kazała użyć Bronzor'owi Iron Defense by przetrzymał burzę ciosów Feraligatr'ora. Gdy się do niego zbliżył zaczął uderzać w niego jak oszalały. Bronzor ponownie zebrał swoją psychiczną moc i odepchnął krokodyla na kilka metrów. "Teraz albo nigdy" pomyślała Diana. Kazała użyć Gyro Ball Bronzor'owi. Pokemon zakręcił się wokół i poleciał w stronę Feraligatr'ora. Zaczął latać blisko niego i bić w taki sposób by jego przeciwnik nie mógł wstać. Gdy Feraligatr był u kresu sił stalowy Pokemon postanowił to zakończyć. Wzniósł się wysoko ponad przeciwnika i używając Gyro Ball wbił go w ziemię. W momencie uderzenia kurz zasłonił całą scenę. Diana po tym co widziała nie miała pewności czy Feraligatr został pokonany czy nadal się trzyma. Jednak widok leżącego gada sprawiał, że na sercu zrobiło jej się lekko. Mike wezwał swojego przyjaciela do Pokeball'a.
- Twoja kolej Plip. - powiedział Mike wystawiając do walki białego Pokemona o długiej szyji i małych skrzydełkach. Jego brzuch był w czymś co przypominało skorupkę białego jajka z małymi niebieskimi i czerwonymi trójkątami. Sam Pokemon był uśmiechnięty a jego wygląd nadawał mu wręcz niewinnego wyrazu. Diana rozpoznała w nim Togetic'a. Tym razem ona pierwsza zadziała. Kazała użyć Gyro Ball. Jej Pokemon poleciał w przeciwnika. Mike kazał użyć Metronome. Plip zakręcił łapką w powietrzu kilka razy i szybko zaczął kopać dół. W wykopanej dziurze skrył się dosłownie sekundę przed uderzeniem. Gdy Bronzor się zatrzymał pod nim wyskoczył Togetic atakując ruchem Dig. Szybki zwrot pozwolił uniknąć obrażeń. Stalowy stworek zaatakował Extrasensory ale jego moc skupiła się na kuli którą stworzył Plip ciosem Ancient Power. Kula wybuchła na środku pola bitwy. Togetic ponownie użył Metronome. Bronzor chciał uderzyć Gyro Ball'em, ale nagle Togetic poprostu zniknął. Diana rozpoznała ruch Teleport. Kazała Bronzor'owi być czujnym i od razu zaatakować Extrasensory. Togetic dosłownie znikąd pojawił się obok Bronzor'a. Jednak teraz to psychiczny Pokemon był szybszy i pełną mocą zaatakował Plip'a. Skrzydlaty stworek został rzucony na ziemię. Bronzor używając Confuse Ray uniemożliwił mu wykonanie jakichkolwiek ruchów. Mike mógł tylko patrzeć jak Bronzor kończy starcie przy pomocy ruchu Gyro Ball. Po kilku atakach Plip był niezdolny do dalszej walki. Bronzor podleciał Diany. Choć cieszyła się z wygranej to nadal martwiła się o stan Luxio. Ciągle przed oczami miała jak Feraligatr brutalnie wbija go w ziemię. Teraz gdy zobaczy niebieskiego krokodyla ten straszny widok będzie wracać.
-Hej. - powiedział Mike stojąc przed nią. Tak się zamyśliła, że o nim zapomniała.
- Co?
- Dobrze walczysz. I... przepraszam za Croc'a. On czasem... traci panowie nad sobą. - wyjaśnił Mike. Bał się reakcji Diany na jego słowa.
- Dzięki. Wybacz ale mój Luxio natychmiast potrzebuje opieki medycznej, więc cześć. - powiedziała i zaczęła szybko iść w strone najbliższego Centrum Pokemon. Po kilku krokach już nie szła a biegła starając się jak najszybciej pomóc swojemu Pokemomowi.


Wizje można oceniać do godziny 20 dnia 15 stycznia 2014 roku, lub do momentu, gdy jeden z graczy biedzie mieć znaczącą przewagę nad rywalem

Założenie do walki: Pojedynek ma się odbywać w lesie.

Można to zrobić w tym temacie z wg. kryteriów w spoilerze:

a)Ortografię, interpunkcję oraz stylistykę
b)Pomysłowość
c)Fabułę
d)Opis walki oraz długość opowiadania

Po czym oddajemy głos na w naszej opinii zwycięską wizje.
Jeden głos to jeden punkt w pojedynku.

Należy także dodać własne odczucia co do walk, ale nie powinny być brane pod uwagę. Proszę kierować się własnym sumieniem przy przyznawaniu głosu.



lub pod tym adresem.

* * *

Sezon II

Walka numer 3


Uczestniczy: Anthony Emerald (Dialguś)...Max Starn (Sky) (wyzwany)
Miejsce: Lumiose City w Kalos
Przewidywalna data oddania: 11 stycznia 2014 roku
Ostateczna data oddania:16 stycznia 2014 roku
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze

Walka numer 4

Uczestniczy:Jason Jupiter (Fallen) (wyzywający) vs Vincent de’la Grande (Rocket) (wyzwany)
Miejsce: Dendemille Town w Kalos
Przewidywalna data oddania: 20 stycznia 2014 roku
Ostateczna data oddania:23 stycznia 2014 roku
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze

* * *

Lubisz skrobać różne teksty? Zaczynasz swą pisarką przygodę? Chcesz podnieść swoje umiejętności w pisaniu? A może chcesz się zmierzyć z innymi? W takim razie Bursztynowa Liga jest miejscem dla ciebie. Dołącz jeszcze dziś.

Wejdź tutaj

Sygnatura użytkownika
 
     
Kleszczu 
Pewnie nie zna PokeMana
I dobrze mi z tym


Wiek: 31
Dołączył: 30 Mar 2013
Posty: 54
Skąd: Z internetów
Kontakt:
Wysłany: 2 Luty 14, 00:27   

Bursztynowa Liga

Sezon II

Walka numer 5

James David Clarkson (Drowker) vs Anthony Emerald (Dialguś)


Uczestniczy: James David Clarkson (Drowker) (wyzywający) vs Anthony Emerald (Dialguś) (wyzwany)
Miejsce: Battle Chateau w Kalos
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze


Drowker

vs Anthony "Tony" Emerald


Cześć I

Do: James Clarkson
Od: Ranger Squad HQ

1. Rozpocząć operacje „Nurse”. Celem jest znalezienie podejrzanej Joy Korini z Lavender Town(kod 001/005), jej aresztowanie oraz doprowadzenie na przesłuchanie.
2. Meldunek o zatrzymaniu podejrzanej via SSIX.
3. W razie problemów z aresztowanej podejrzanej albo w momencie pojawienia się Makai Taki, wycofać się natychmiast oraz zgłosić to do dowództwa. Pod żadnym pozorem nie kontynuować pościgu!
4. Otrzymać jakieś informacje o tajemniczym kamieniu od lokalnego profesora Augustine Sycamore'a. Urzęduje on w Lumiose City(kod 003/006).
5. Wszelkie próby zamachów zgłaszać do dowództwa oraz lokalnych władz.
6. Współpracować z lokalnymi jednostkami Pokemon Ranger w regionie Kalos (kod 006).
7. Meldunek operacyjny do dowództwa głównego co tydzień via SSIX.
8. Kontynuować operacje „Kagai” w regionie 006, aż do przysłania nowych rozkazów.

Koniec wiadomości


Zielone oczy kolejny raz wbijały się tekst wiadomości, wyświetlanej na cztero calowym ekranie dziwnego urządzenia. Przypominało ono swoją budową, dość gruby Smarthphone z wysuwaną klawiaturą, lecz to było podstawowe urządzenie Rangersów. Łączyło one komunikator obsługujący protokół SSIX z analizatorem Pokemonów, będącym ubogim krewnym Pokedexów oraz Poke Asystą, umożliwiającą chwilo złapanie dzikiego stworka. Lecz ten model nie posiadał tej funkcji, ponieważ właściciel gardził Asystą, tak samo jak gardził smoczymi Pokemonami. Na szczęście modułowa budowa urządzenie pozwalała na wymianę elementów.

Co do samego tekstu, to był on krótki oraz precyzyjny. Żadnych farmazonów, żadnego lania wody czy filozoficznych rozważań. Typowy rozkaz, zaś nadawca zapewnię wysyłał setki podobnych notek codziennie, więc to dla niego nie było nic wielkiego. Można podejrzewać, że robił to automatycznie niczym robot, bo on był tylko pośrednikiem między dowództwem, a zwykłym szarym Rangerem. Nawet nie zastanawiał się kim jest odbiorca i jaką ma misje. Dostał rozkaz na kartce, wklepał go do komputera i nacisnął "Wyślij". Resztę już miały zrobić maszyny, zmieniając zero jedynkowy w kod impulsy elektryczne.

Odbiorcą był James David Clarkson, świeżo mianowany Ranger drugiego stopnia, dla którego to była pierwsza poważna misja w tej roli. Dwa lata ciężkiego, wymagającego poświeceń treningu oraz wylewania setek litrów potu, o krwi nie wspominając, miały go przygotować do roli strażnika. Jednak to zadanie było bardzo osobiste dla Skippera, jak nazywali go w Akademii. Przecież to on pierwszy odczuł uderzenie Makai'ego, który prawie go zabił podczas walki. I to był jego jedyny błąd.
Później próbował go wytropić, aby w końcu zostać ponownie zdradzonym, ale tym razem przez siostrę Joy, której ufał.

Lecz wtedy, gdy klęczał na środku zabytkowego stadionu na Lilly of Valley Island zrobił swoją spowiedź. Wyznał grzechy, zaś deszcz oczyścił jego duszę. Bóg nakazał mu odkupić swoje winy jeszcze raz, a jego wysłannikiem był ponownie Makai Taka. Czyżby ten psychopata był bratnią duszą dla Jamesa? Na to pytanie JD dopiero musiał znaleźć odpowiedź, ale Taka dał mu tajemnicy kamień, będący zarazem pierwszą wskazówką. Przedmiot zaś sprowadził go do Kalos, gdzie usłyszał o legendzie na temat potężnej przemienię Pokemonów. Nazywano to Mega Ewolucją.

Obecnie jednak opierał się o boczne nadkole zielonej terenówki, czekając na swoich towarzyszy, ponieważ nikt w dowództwie Kalos, nie chciał go puścić samego. James był zbyt wybuchowy człowiek, więc postanowiono dać mu dwie "niańki", przez co wszyscy kierował się do laboratorium lokalnego profesora, Augustine Sycamore'a, zajmującego się badaniem Mega Ewolucji, aby dowiedzieć się czegoś więcej, jednak wpierw musieli odbębnić swoje obowiązki jako Rangerzy. Czyli patrol po sektorach.

Tuż przed nim stała młoda blond dziewoja, która obserwowała teren przez nowoczesną lornetkę, zaś wolną ręką szukała czegoś w swoim długim ciemnoczerwonym płaszczu, zakrywającym czarny golf oraz krótkie shorty. Miranda Lemon, bo tak się nazywała, była Rangerką drugiego stopnia, podobnie jak James, zaś jej Poke Partnerem był męski Meowstic.

-Coś ciekawego? - zapytał JD, bawiąc się urządzenie w ręce. Te patrole zaczynały go powoli nudzić, ale to był obowiązek. Nic nie mógł na to poradzić.
-Nic a nic – odpowiedziała dziewczyna, nie odrywając wzroku od lornetki – Znów czytałeś tą wiadomość, prawda? Jesteś jak małe dziecko, któremu zakazano pójścia do wesołego miasteczka.
-Tia. Nie wierze, że ktoś z dowództwa wysłał coś takiego – mruknął ignorując docinek z jej strony, po czym ziewnął. Absol, leżąca na masce terenówki leniwie podniosła głowę i popatrzyła na swojego trenera – Kira, myśli podobnie. Co jak co, ale bardzo do mnie pasuje charakterem – dodał, czekając na reakcje Pokemona, który potrafił nawiązać ze swoim trenerem wieź telepatyczną i dzięki temu porozumieć się z nim. Chyba przez tak szybko się polubili.

„Nie prawda” odparła zaspana Absol „No dobra, trochę jestem”
„Gdybyś nie była, to dawno udusiłabyś mnie przez sen” zakpił, co wywołało prychnięcie ze strony stworka."Wiedziałem. Polujesz na moje życie"
"Bez gówna, Sherlocku..."


-Zgadzam się – potwierdziła Miri - Także jest nieznośna, głośna, chamska, prostacka …
-Dobra, starczy – przerwał jej James – I tak wiem, że mnie lubisz, bo inaczej posłałbyś mnie w diabły już dawno temu – Miranda spojrzała na swojego rozmówcą. W jej fioletowych spojówkach można było dostrzec z politowanie dla słów Clarksona - Oj weź ...
-Zrobiłabym to z diabelską przyjemnością, ale nie mogę. Dowództwo kazało nam ciebie pilnować, mówiąc coś o wybuchach ...
-Tylko dwa i to nie była moja wina na litość Arceusa! - krzyknął, co przebudziło Kire do końca – Dobrze wiesz, że to był Taka. Czytałaś moją teczkę, opisy sytuacji … a co ja się będę produkował – machnął na ręką – Przeżyłem dwa zamachy. Koniec i kropka.
-Które nie były w ciebie wymierzone. Pierwszy to miał być pokaz siły, a drugi pozbycie się Kuzihiro oraz tej całej Joy, do której miałeś słabość – zakpiła z niego – Miałeś pecha i zacząłeś myśleć fiutem w pewnym momencie. Typowy facet.
-Gdybym ci uratował życie, to także miałbyś do mnie słabość – odgryzł się, po czym popatrzył w niebo – Ale masz racje. Jestem matołem …
-Jesteś matołem. Potwierdzam, mimo że znam Cie tylko miesiąc – potwierdziła Miranda. James znów machnął na nią ręką – Hmm, ciekawe gdzie twoja Skarmory panie trener – zakpiła. JD zaczął się coraz bardziej irytować.

-Tori? Robi to, co twoje poke asystowe ptaszki nie potrafią, czyli obserwuje – odparł spokojnie – Poke Asysta, debilizm.
-Nie umiesz tego obsługiwać, temu narzekasz. Solana …
-Solana to, Solana tamto. Daj mi spokój – mruknął – Jestem Rangerem drugiego stopnia, a ona już chyba ma ostatni poziom. Jej Pulse jest dość silny, co muszę to przyznać, ale Tinia zdjęła go. Tak samo jak Pikachu tego dzieciaka Karla ...
-Jak elektryczne ataki nie są efektowne, to co chciałeś osiągnąć – zakpił podchodząc do auta. Kira zeskoczyła z maski, po czym usiadła obok swojego trenera. Spojrzała na niego pytająco – Co z twoją Absol?

„Na serio nie możesz jej po prostu zaprosić na kawę? Takie podchody były modne w podstawówce, a ty masz już chyba ponad dwie dychy na karku.” rzekła Kira. "Masz szanse! Dajesz!"
„Odczep się, dobra? Co się uparłaś z tą kawą, przecież mnie i jej nic łączy, chyba że … ty mały diable”
„James i Miranda zakochana para” zakpiła „Widzę jakie myśli masz o niej ty zbereźniku jeden ...”


-Kira, zabije Cie kiedyś za to – warknął James, zaś Miranda zabrała wodę z miejsca pasażera. Absol tylko uśmiechnęła się złowieszczo, po czym spojrzała w niebo, próbując dostrzec Tori – Hmm, ciekawe czy coś znalazła. Trochę mnie martwi, że nie dała o sobie jeszcze żadnego znaku.

-Pewnie nie – odparła dziewczyna przykładając butelkę do ust. Miała już zabrać łyk, ale w tym momencie podmuch wiatru powalił Rangerkę, wylewając zawartość na jej golf. James spojrzał wpierw w górę, a później obserwował jak Tori ląduje tuż obok niego. Spojrzał na Kire, która tylko prychnęła – To było chamskie! - krzyknęła zdenerwowana. Skarmory tylko wrzasnęła, strojąc się do walki. JD pokiwał przeczącą głową, po czym podał Mirandzie rękę. Dziewczyna nie skorzystała z gestu, tylko fuknęła i podniosła się o własnych siłach – Dupek.

-Co ja znów?! Nie wiedziałem, że to zrobi – podszedł do stalowego ptaka – Znalazłaś coś ciekawego, czy dalej nic? - Tori wydała z siebie metaliczny skrzek – Rozumiem. Dobra, wracaj do obserwacji -Skamory pokiwała głową na tak, po czym wzleciała ku górze, zaś JD spojrzał na Mirande. Ta miała ochotę go rozszarpać – Eeee, co?
-Zaraz Cie zabije – Kira znów zachichotała, po czym wskoczyła na maskę. James przewrócił oczami. Nie po raz pierwszy słyszał taką groźbę i nie robiło to już na nim wrażenia. Oparł się o maskę, ziewnął i wyjął swoją komórkę – Słyszysz?!
-Pół lasu słyszy – mruknął – Uspokój się. Mówiłem, ja nie mam z tym nic wspólnego. Kira potwierdzi, bo czyta moje myśli – Absol potwierdziła – Tori po prostu ukazuje swoją radość …
-Zabije Cie – warknęła powoli podchodząc do Skippera. W oczach miała żądze mordu – Przegiąłeś – rzuciła się na Clarksona, a ten odsunął się, po czym złapał za ramie, wykręcił je, a drugą wolną rękę przygniótł czaszkę Miri do maski auta.
-Spokój – rzekł JD przyciskając jej głowę do maski. Kira zaśmiała się – Przypominam. Ja mam pas w Krav Madze, nie ty. Ja miałem być trenerem, nie ty, ja …
-Puść mnie! - krzyknęła Lemon.

"Świetnie. Bierzesz sprawy swoje ręce! Może się obrócę ..." przerwała widząc żądze mordu w oczach Jamesa.
"Zaraz wrócisz do Pokeballa i tyle będziesz miała z możliwości chodzenia wraz ze mną" warknął JD.


-Przerywam w randce? - zapytał pojawiający się kolejny Ranger. Był to czarnoskóry brunet, ubrany w ciemno czerwony płaszcz z przyczepioną krótkofalówką na ramieniu, tylko że rozpięty. Pod nim nosił czarny golf oraz jeansowe spodnie. Był dwa lata starszy od Jamesa, przez co dowodził grupką składającą się z byłego chuligana oraz swojej siostry, gdyż Jacob, bo takie imię posiadał, był starszym bratem Mirandy, jednak nie rodzonym, a adoptowanym. Oboje zostali przygarnięci przez pewne małżeństwo z Cylage City, gdy byli jeszcze małymi szkrabami. W ich żyłą nie płynęła ta sama krew, ale byli tak samo blisko jak rodzone rodzeństwo. Jacob chciał chronić swoją siostrę za wszelką cenę, zaś Miri wściekała się na takie traktowanie, ale w głębi duszy była mu za to wdzięczna.

-Zostawić was na kilka minut, a już zaczynacie się do siebie dobierać – zaśmiał się widząc cała sytuacje. Jego szare ślipia wbiły się Jamesa, zaś Mroczny Pokemon zeskoczył z maski i podbiegł do przybysza – Co jest Kira? - pogłaskał Absol po głowie – Dobra Skipper, puść moją młodszą siostrę.
-Jak sobie życzysz – odparł JD, uwalniając Mirandę. Ta tylko fuknęła zła jak osa – Gdzie teraz, szefie?
-Sprawdzimy jeszcze Battle Cheatu, a później jedziemy do Lumiose City. Dostałem informacje, że Sycamore jest w swoim gabinecie i coś odkrył odnośnie tych kamieni – odparł przybysz, wsiadając do pojazdu. Clarkson wskoczył na tył terenówki, zaś Kira tuż za nim. Dziewczyna bez słowa usiadła na miejscu pasażera – Miri, co jest?
-Jest zła na cały świat – zakpił JD, zaś Jacob zabrał mikrofon CB Radia do ręki – Meldunek u operacyjnego?
-Trzeba to zrobić – nacisnął guzik – Tu jednostka g zero osiem zero, zgłaszamy się, odbiór.
-Tu dowództwo g zero osiem zero, jaki jest was status, odbiór – zatrzeszczało radio. Clarkson ziewnął.
-Sektor omega c dwa dwa sprawdzony. Brak problemów. Kierujemy się do omega c trzy jeden, po czym do alfa l jeden. Potwierdźcie, że zrozumieliście, odbiór.
-Potwierdzam g zero osiem zero. Szerokości, dowództwo bez odbioru – usłyszeli w odpowiedzi. Murzyn odłożył mikrofon, po czym opalił terenówkę.

-Dobra. Obudźcie mnie jak dojedziemy – rzekł JD, obracając daszek swojej czapki tak aby zasłaniały oczy, położył się na połowie siedzenie, oparł głowę o plecak jaki leżał na tylnej kanapie i zamknął oczy. Kira usadowiła się na wolnej przestrzeni, także oddając się odpoczynkowi – Śpioch z ciebie demonie – pogłaskał swoją podopieczną, po czym odpłynął.

Jakiś czas później

James przebudził się gdy do jego uszu doszła jakaś skoczna piosenka dla nastolatek, które dopiero wchodziły w ten "magiczny" wiek. Jego uszy krwawiły, gdy kolejne słowa uderzały w bębenki. Nie wytrzymał, tylko szybko podniósł się, wyprostowałem i jednym płynnym ruchem zmienił stacje radio, ku zaskoczeniu Mirandy oraz Jacoba.
-Was p*jebało? - zapytał dosadnie, usadawiając się na fotelu – Co to było? Moje uszy krwawiły.
-One Way czy jakoś tam – odparł kierowca, gdy z głośników popłynęła jakaś ludowa muzyka z mocnym damskim głosem – No weź, teraz to chyba ciebie pojebało – zmienił stacje – Słuchać tego pseudo producenta, który ma większe parcie na szkło niż ten łysy gość od duetów? Myślałem, że masz lepszym gust.
-Przypadek z tym, a co do gościa nie mam nic osobistego do niego, ale racja. Kawałki robi o kant dupy rozbić – ściągnął czapkę, patrzą na pobliską rzekę. Brakowało mu trochę tych spokojnych wypadów z Tinią oraz Krokiem, gdy jeszcze był w formie podstawowej, nad jezioro i trenowania. Beztroski czas, ale wszystko się zmieniło. Jego życie rozsypała się jak domek z kart, chociaż był jeden plus. Rodzice w końcu byli z niego dumni. Rodzice – Muszę zadzwonić do mamy, ale to wieczorem dopiero.
-Maminsynek – zakpiła Miranda, której poprawił się humor – Chociaż … Jacob, mamy chyba jakiś prezent dla naszej Ma?
-Miałaś kupić – odparł zaskoczony chłopak – Miri!
-Jak zwykle moja wina! - krzyknęła dziewczyna – Jak zwykle! Wielki pan Ranger trzeciego stopnia, a nie pamięta o prostym prezencie dla Mamy.
-Z szacunkiem gówniaro. Jestem starszy i mam prawo ...
-Starszy, a głupszy!

-Będziemy w Lumiose to kupicie, w czym taki problem – rzekł JD przeciągając się – Zgłodniałem trochę. Chyba pora na jakiś obiad.
-Racja – Jacob, chcący zmienić temat, poparł kolegę po fachu, patrząc na zegarek na desce samochodu – Dochodzi piętnasta. Podejdziemy do Cheatu, to coś zjemy. Miri?
-Wszystko mi jedno – mruknęła, gdy dojeżdżali do potężnego budynku z kamienia. Na Jamesie zrobiło piorunujące wrażenie. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo piorunujące.

Cześć II

-Witamy w Battle Cheatu – rzekł portier, który podszedł do nich – W czym możemy państwu pomóc?
-Sprawdzamy czy wszystko w porządku i chcieliśmy coś zjeść – odparł Jacob pokazując odznakę.
Tymczasem kilka dzieciaków z daleko obserwowało Absol Jamesa, zaś dwójka próbowała podejść. Kira widząc te podchody, warknęła dając znak, aby nikt się do niej nie zbliżał. Zaś JD oddał trzy PokeBalle w ręce siostry Joy, która stacjonowała w budynku, przy okazji pokazując jej zdjęcie poszukiwanej. Dalej nie mógł pojąć, jak one się rozróżniają, mimo tłumaczeń agentki Taki, ale to nie było najważniejsze w tym momencie.

-Czyli nie widziałaś jej? - zapytał pytanie, aby potwierdzić to co odpowiedziała wcześniej.
-Niestety nie. Od kiedy zniknęła z Lavender Town, to nikt jej nie widział … to chyba było jakieś dwa lata temu, po tym strasznym zamachu w Lilly of Valey Island.
-Ta, pamiętam – mruknął. Odruchowo sprawdził czy siekierka jest przy jego pasie – No cóż, dziękuje. Za ile mogę odebrać swoich podopiecznych?
-Myślę, że za jakieś trzydzieści minut. Najwyżej dam je twojej przyjaciółce – odparła spokojnie. JD kiwnął głową na znak, że zrozumiał, po czym skierował się ku Mirandzie oraz Jacoba. Ci rozmawiali o prezencie dla swojej mamy.

-Nie widziała, co mnie nie dziwi. Makai także zapadł się pod ziemie po uderzeniu w Violet City, jedynie pojawił się podczas turnieju …
-Tak, wiemy. Historie waszej znajomości wałkowaliśmy chyba tysiąc razy – fuknęła dziewczyna, po czym skierowała się w kierunku jadalni. James spojrzał na Jacoba, który tylko wzruszył rękami.
-Weź kup jej kwiaty na przeproszenie czy coś – rzekł chłopak do JDiego. Ten puknął się w głowę – To się nie dziw. Wkurzyłeś ją, a Miri długo trzyma urazę. Dobra chodź, bo sam zgłodniałem – obaj ruszyli, ale Clarkson prawie natychmiast zatrzymał się widząc jak jego Absol niepewnie przygląda się innemu rogowi pokoju. Sam spojrzał w tym kierunku.

Niby zwykła sytuacja. Młody chłopak, może siedemnastoletni, adoruje kobietę niewiele starszą od Jamesa. Jednak w tej akcji było coś, co zainteresowało Kire.
W ciemno można było powiedzieć, że to nie był brunet z charakterystyczną grzywką. Zielony T shirt, rozpinana bluza ze sterczącym kołnierzykiem oraz podwiniętym rękawem, niebieskie jeansy i jakieś addiasy. No i gogle na głowie. Prawie zwyczajny chłopak.

Za to kobieta wydała się Jamesowi znana. Wysoka niewiasta o długich blond włosach ubrana w brązową skórzaną kurtkę oraz jeansy. Niby skupiała się na rozmowie z chłopakiem, ale jej duże niebieskie oczy ukradkiem lustrowały zebranych i na jeden krótki moment spotkały się z zielonymi spojówkami Jamesa. Przez jego ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Modlitwy zostały wysłuchane.
Ten ułamek sekundy wystarczył im obu, aby zrozumieć z kim mają do czynienia. Oboje poznali … nie, oboje uświadomili sobie swoje zamiary względem siebie. Kobietą uśmiechnęła się wydawać się mogło, że w kierunku swojego rozmówcy, ale to był uśmieszek skierowany do JDiego. Ten sam co ostatnim razem …

James spojrzał na Kire i oboje wymieni między sobą myśli. Absol kiwnęła głową, po czym ruszyła za niewiastą, która zabrała swojego rozmówcę za rękę i udała się w tylko im znanym kierunku.
-Pakuje się w pułapkę – mruknął sam do siebie, a następnie zwrócił się do Jacoba – Zaraz do was dołączę, dobra? Kira chce się przewietrzyć.
-Dobra, my już zamówimy – odpowiedział Jacob, po czym obaj ruszyli przeciwne strony – Mam złe przeczucia – wyjął swój Holoclaster i wybrał numer – Officer Jenny? Tutaj Jacob Lemon, Kalos Pokemon Ranger Squad. Będziemy potrzebować …

Tymczasem James podążał za kobietą i jej kochankiem. Był pewny co do tożsamości niewiasty, ale jegomość także mu wydawał się dość znajomy. Jakby gdzieś go już spotkał, albo przynajmniej widział z daleka. Przecież Ona musiała mieć jakiś cel, robiąc z chłopaka, jeszcze nieświadomą swojej roli, przynętę na Rangera ... albo był inny, nie znany jeszcze Jamesowi powód.
W końcu wyszli na dość duży placyk znajdujący się na tyłach przybytku. Ku zadowoleniu Jamesa, nie było nikogo postronnego w pobliżu, dzięki czemu nie musiał patrzeć się na cywili, a tym samym na punkt trzeci rozkazu. Delikatny wiatr poruszył koronami drzew dookoła, gdy para się zatrzymała. Chłopak dopiero wtedy zauważył JDego.

-Dobra, starczy tych gierek – rzekł James w kierunku dwójki. Spojrzenie jego i kobiety spotkały się na kilka sekund. Teraz był już pewny - Będzie stawiać opór, czy podasz się … Joy? - zapytał, zaś Kira zawarczała. Chłopak zrobił krok w przód – Posłuchaj mnie gościu, to nie jest twoja sprawa.
-Za kogo się uważasz? - warknął brunet, zaś w jego dłoni pojawił się Pokeball – Ashley, odsuń się, zaraz pokaże temu punkowi gdzie jest jego miejsce!
-Ashley? Nie stać cie na coś bardziej wymyślnego? - zakpił z poszukiwanej. Ta zaśmiała się – A i nie punk, tylko – pokazał odznakę – James Clarkson, Johto Pokemon Ranger Squad. Ta kobieta jest poszukiwana …
-Nie stać cie na coś bardziej wymyślnego? - teraz to ona zakpiła, po czym zwróciła się do chłopaka – Nie przejmuj się nim Tony. To mój były facet. Jest straszny zazdrosny o to, że zerwałam z nim, więc wymyśla jakieś chore bajki – skłamała. JD przewrócił oczami – Pokaż mu miejsce w szeregu. Przecież taki szczur, nie jest problem dla ciebie.
-Nie bądź tak cwana Joy, oj nie bądź. Dobra, miejmy to z głowy, przesłuchanie czeka – chciał zrobić krok, ale Tony rzucił kule z której wyłonił się Poliwrath – Słuchaj casanovo. Próbuje uratować ci tyłek oraz wypełnić swoje zadanie, więc łaskawie odwołaj swoją kijankę i daj mi w spokoju …
-Kupiłeś sobie odznakę na bazarze za kilka dolców i uznajesz się za Rangera? Rana, pokażmy mu gdzie jest jego miejsce!
-Ej! - krzyknął poruszony tą zniewagą munduru – Zbyt dużo kosztowało mnie zostanie Ranger, więc żaden marnej jakości casanova nie będzie mi ubliżać – James sięgnął po Pokeballe, ale kieszeń były tylko dwie kule. Kiry oraz Tori – Cholera no tak, zostawiłem ekipę na przeglądzie – mruknął, po czym spojrzał na Absol.

„Kira …” zaczął spokojnie. Mroczny pies pokiwał przecząco głową.
„Przecież on ma przewagę typów! Zapomnij!” odparła lekko zaniepokojona.
„Kira proszę …”
„Nie! Jeszcze mi futro zamoczy.”
„Kira! Właź na pole walki!” krzyknął mentalnie. Absol westchnęła.
„Dobra, no ... „ rzekła zrezygnowana.


Mroczny Pokemon zrobił dwa kroki naprzód i stanęła naprzeciw wodno walczącego Pokemona. James jeszcze raz spojrzał na Tony'ego, który palił się do walki. Zaś Joy/Ashley stała za nim z założonymi rękami i z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
-Pora wrócić do siodła - przekręcił daszek czapki o 90 stopni w prawo - Wiesz kto jest następny? - wskazał na Tony'ego – Ty jesteś następny! - a następnie palce przesunął na kobietę – A później ty! Kira, Psycho Cut!

Ostrze na czubku głowy Absol zabłysło na jasnoniebiesko, po czym wykonała kilka ruchów swoją czaszkę, tworząc coś przypominające ostrza, które popędziły ku Poliwarhtowi. Tony chyba przewidział taki ruch ze strony Jamesa, ponieważ rozkazał użyć Bubblebeam, aby skontrować atak, po czym dodał, aby jego podopieczna podbiegła i próbowała uderzyć Kire. Mroczny Pokemon, odskakiwał przy każdej próbie ciosu, czekając na odpowiedni moment, ale popełniła błąd. Spóźniła się o ułamek sekundy, przez co uderzenie otwartą dłonią ogłuszyło ją. Później było drugie, poprawiające poprzedni cios. Trzecie uderzenie prawie powalił Kire, ale przed czwartym już uciekła poprzez skok do góry, po raz kolejny używając Psycho Cuta. Jednak brunet wyczuł intencje mrocznego Pokemon, rozkazują Ranie wyprowadzić Submmision. Jedna z finalnych ewolucji Poliwaga złapała Disaster Pokémon za tylne łapy i płynnym ruchem rzuciła Absol o podłoże. Tylko James zauważył, że jej oczy zabłysły na sekundę. Mogło to oznaczać tylko jedno.
-Kira! - krzyknął James, gdy jego podopieczna wstała – Jesteś w stanie jeszcze walczyć?

„Nie zadawaj głupich pytań.” warknęła ”Jakiś plan?”
„Gramy na czas.”
„Dobra, ale mam nadzieje, że widziałeś co zrobiłam” odparła.


-Slash! - rozkazał. Absol zaczęła biec w kierunku Rany, ta zaś przyjęła odpowiednią pozycje, tak jakby oczekiwała tego ataku.
-Rana, Circle Throw, po czym Dynamic Punch! - Tony wydał polecenie, oczekując, prostej, bezproblemowej wygranej.
-Tak jak myślałem – mruknął JD, zaś wodno-walczący Pokemon złapał jego podopieczną w pasie i przerzuciła przez głowę, po czym prawie natychmiast powstał, chcą zadać ostateczny cios. Jednak jakiej było jej zdziwienie, gdy zamiast jednej Kiry było ich pięciu. Każda groźne warczała na rywalkę. Tony był zaskoczony takim obrotem sytuacji, ale nie pokazał tego po sobie – Calm Mind!

-Nie pozwól na to! Bubblebeam! - odparł casanowa, rozmyślając nad strategią swojego rywal – Wie, że mam przewagę typów, ale mimo to atakuje, a nie próbuje zadawać ciosów z dystansu. Albo ma coś zanadrzu, albo jest głupszy od tych dwóch członków Team Flare, których pokonałem z Max'em - tymczasem wodny stworek wykonał polecenie. Wystrzelił w hordę Absolów, które zabłysły na biało, strumień bąbelków. Cios niszczył kopie jedną po drugiej, aż w końcu trafiła w odpowiednią. Jednak było już za późno. Specjalny Atak i Obrona Disaster Pokemona wzrosły – Dynamic Punch! Nie pozwól aby cię zaatakowała!

Kira odskoczyła po ataku bąbelków jaki przyjęła na siebie, a następnie ponownie użyła Psycho Cuta. Rana po raz kolejny unikała psychicznych ostrzy, zaś jej pieść zabłysła na niebiesko. Była już tak blisko, gdy spostrzegła wredny uśmieszek na twarzy Absol. Tony i Joy także do dostrzegli, ale nie wiedzieli czemu Pokemon uśmiecha się przed znokautowaniem. Jednak po chwili cała trójka odkryła prawdę.
Prawdą był promień o wszystkich kolorach tęczy, który uderzył całkowicie zaskoczoną Rane, prawie ją nokautując. Ostrze Kiry zaświeciło na biało, co mogło znaczyć, że użyła Sword Dance. Jej Atak wzrósł.

-Co to by ... Future Sight? - zapytał Tony widząc jaka jego Poliwarth się podnosi – Jednak jeden cios nie mógłby powalić mojej podopicz ... ach tak – zreflektował się – Calm Mind zwiększa specjalny atak, przez co cios okazał się silniejszy niż normalnie. Grałeś na czas, bo wiedziałeś, że mój Pokemon uniknie ciosów twojej Absol, a teraz zwiększyłeś sobie Atak. Niezły pomysł, poczekaj, zapisze to sobie – wyjął z plecaka notatnik.
-Gdzieś to już widziałem – mruknął JD, obserwując sytuacje. Dostrzegł, że Joy uśmiechnęła się złowieszczo – Więc o to ci chodzi. Czyżby Taka potrzebował notatek jakiegoś gówniarza? - zadał sobie pytanie, zaś Tony zanotował – Już? Możemy wracać do walki?
-Tak. Rana, Hypnosis! - rozkazał chłopak. Clarkson uśmiechnął się pod nosem – Nie podoba mi się to ... - dodał w momencie gdy brzuch jego Pokemona zaczął wirować, próbując uśpić Kire.
-Magic Coat! - rzekł krótko Clarkson. Tony próbował jeszcze cofnąć komendę, ale było już za późno. Absol stworzyła przed sobą przypominające coś lustro, które odbiło atak, usypiając Rane – Podasz się, czy mamy to zakończyć przez Ogoshi ...

„Głupia nazwa dla Night Slash.” mruknęła Kira
„Cicho. Wiesz, że lubię nazywać wasze finishery”


-Dobra, podaje się – mruknął niezadowolony Tony, podchodząc do Rany – Dobrze się spisałaś – JD gwizdnął, co zwróciło uwagę chłopaka. Rzucił mu jakaś jagódkę – Mint Berry, dzięki – mruknął zdziwiony. Brunet podał owoc swojemu Pokemonowi, który po chwili się przebudził. Tony uśmiechnął się do Rany, a następnie ją odwołał, wymieniając ręce Pokeball.
-Co się tak patrzysz?! Skop mu tyłek, przecież byłeś uczestnikiem Bursztynowego Turnieju i walczyłeś z finalistą! - krzyknęła zdenerwowana Joy. Tony zdziwił się tym wybuchem agresji ze strony kobiety, która z wyraźną irytacją patrzyła na Jamesa.

-Okej. Desertmon, potrzebuje twojej asysty! - krzyknął, a po chwili nad polem walki zawisł Flygon. JD zdziwił się, bo pierwszy raz widział tego Pokemona. Wyjął swoje urządzenie i szybko zeskanował stwora – Masz Pokedex?
-Nie, to takie urządzenie Rangerów. Pokazuje podstawowe dane o stworku. Okej, ziemia smok … nie cierpię smoków – odparł, po czym popatrzył na Kire. Ta dalej odczuwała skutki poprzedniej walki, więc stwór z Hoenn miał przewagę. Zmiana nie wchodziła w drogę, ponieważ jego Pokemony były u siostry Joy … chociaż. Spojrzał w niebo i uśmiechnął się. Była jednak szansa na równy pojedynek w powietrzu.

„HALO! ZIEMIA DO JAMESA! JA TU OBRYWAM, WIĘC PRZESTAŃ MYŚLEĆ O TYŁKU MIRANDY, TYLKO MI POMÓŻ!”

Natychmiast jego wzrok wrócił na pole walki, gdzie Absol unikała kolejnych rzucanych kamieni. Była wyraźnie zirytowana zachowaniem swojego trenera i gdyby mogła, to użyłaby Psycho Cuta na nim.
-Dragon Beath! - krzyknął Tony pewny swojej wygranej. Jego Flygon wystrzelił w rywalkę niebieski promień.
-Protect, a następnie Batton Pass! - Kira stworzyła przed sobą zieloną ścianę, o którą rozbił się cios, po czym zaświeciła się na sekundę, aby w ostateczności wrócić do Pokeballa. JD sięgnął po drugą kule jaką miał, zaś Absol wydostała się przedmiotu – Dzięki Kira, a teraz pora na mojego drugiego Pokemona – rzucił przedmiot ku górze. Tony oraz Joy w napięciu oczekiwali na pojawienie się drugiego podopiecznego Jamesa, ale Pokeball otworzył się i … tyle. Skipper złapał pustą kulę, po czym uśmiechnął się szeroko – Ups, zapomniałem …

-Kpisz sobie ze mnie?! - wrzasnął Tony – Jestem Anthony Emerald! Toczyłem epickie bitwy z Jasonem Jupiterem, Steven, Darionem, Tamarą czy … - przerwał słysząc charakterystyczne skrzeczenie.
-Gdybyś dał mi dokończyć, to byś wiedział, a tak – wzruszył ramionami, po czym zaczął przypominać sobie nazwisko chłopaka. Emerald, gdzieś na pewno je słyszał – A teraz wszyscy razem! Krzycz Tori! Krzycz Tori!

Desertmon, gdy ujrzał pędząc ku niemu Skarmory, nie miał już czasu na reakcje. Zaliczył bliski kontakt ze stalowy skrzydłami Tori, która ponownie wzniosła górę, przygotowując się do kolejnego podejścia, które nadeszło po chwili, ale smok był szybszy.
-Sandstorm! - krzyknął Tony, zakładając swoje gogle na oczy – Muszę zniwelować jakoś jego przewagę – pomyślał, gdy pole walki ogarnęła burza piaskowa – Desertmon, użyj Hone Claws, po czym Fire Punch!
-Tori! - James zasłonił sobie oczy ręką, próbując dostrzec swojego Pokemona. Usłyszał jedynie skrzeczenie – Kontruj wszystko Metal Soundem. Wierze w ciebie.

Tori próbowała wypatrzyć swojego rywala, który miał teraz nad nią przewagę. W tej burzy czuł się jak ryba w wodzie. Jako Vibrava dorastał na pustynie Hoenn, gdzie spotkał swojego dotychczasowego trenera, a tam panowały iście spartańskie warunki. Teraz to on polował, a Skarmory była zwierzyną. Nie odwrotnie. Atak z powietrza go zaskoczył, ale już nie da się nabrać.
W końcu wyczuł odpowiedni moment. Jego pieść zabłysnęła na czerwono, zaś on sam pognał ku rywalce. Zorientowała się zbyt późno, aby uniknąć ciosu, lecz wydała z siebie potężny metalowy skrzek. Równocześnie Fire Punch dosięgnął celu, zadając dość mocne obrażenia, ale sam odczuł atak rywalki. Natychmiast odleciał, aby zregenerować swoje zdrowie, lecz Tori siedziała mu na ogonie. Rozpoczęła się pościg pomiędzy oboma latającymi typami. Desermont próbował się pozbyć metalowego ptaka, ale ta użyła Agillity, zmniejszając niebezpiecznie dystans między oboma Pokemonami. Smok pognał ku górze, czekając na odpowiedni moment. Jego pieść już płonęła, zaś z każdą chwilą burza piaskowa odbierała trochę życia Skarmory. W końcu nadszedł ten moment.
Obrócił się o 180 stopni i zapikował ku rywalce. Ta odbiła w bok, chcą uniknąć kolizji, ale Flygon na to czekał. Zanurzył pieść w odsuniętym brzuchu Tori, wytracając ją z równowagi, przez co zaczęła pikować. Desermont nie chciał odpuścić, tylko zakończ to jak najszybciej. Pieść dalej płonęła, zaś burza powoli ustępowała na rzecz słońca.

Tymczasem na ziemie trwała dyskusja pomiędzy trenerami.
-Gratuluje pomysłu! - zakpił JD – Nic nie widać!
-Ja widzę – odparł Tony, który założył kołnierzyk swojej koszuli na usta, aby uchronić się przed piaskiem.

„Ma gogle, temu widzi. Powinieneś sobie kupić gogle, wiesz …” Kira zaczęła swój wywód
„Od kiedy znasz się na modz … k*rwa, już pamiętam! „


-Jasna cholera! Joy, ty mała wredna s*ko! - krzyknął zdenerwowany – Specjalnie to zrobiłaś! Makai kazał Ci, abyś śledziła poprzednie jego ofiary, a tylko o Emeraldzie było ostatnio głośno! Chcesz pozbyć się świadków, bo wie, że tym razem dobierzemy mu się do tyłka!
-Makai Taka … chwila! - wykrzyczał Dialguś, odwracając się w miejsce gdzie stała Ashley, ale już nie było – Co tutaj jest grane?!
-Coś ci zaczyna świtać? Przypomnę ci. To ten psychol …
-Pamiętam … chcesz mi powiedzieć, że ona jest jego wysłanniczką … - obaj usłyszeli charakterystyczny śmiech. Śmiech psychopaty z Kanto - O cholera!
-Tori, Sunny Day natychmiast! - James sięgnął po toporek, będąc gotów do ataku. Nad polem walki pojawiło się słońce, powoli rozpraszając burze piaskową. JD ruszył w kierunku Emeralda, mając bardzo złe przeczucia – Tony! - krzyknął gdy Sandstorm słabł. Był już w połowie dystansu, gdy usłyszał charakterystyczne skrzeczenie bólu. Spojrzał w niebo – Ten dzień nie mógł się lepiej skończyć, prawda? - zakpił, widząc jak nieprzytomna Tori leci ku niemu. Nie zdążyłby sięgnąć po Pokeball, zaś Kira była zbyt daleko aby go uderzyć.
-Desertmon, złap Skarmory za nim upadnie! - krzyknął Tony. Flygon pognał ku Tori, łapiąc ja w odpowiedniej odległości od Jamesa. Ten spojrzał na Emeralda, który wyglądał na całego – Powiesz mi co tutaj się dzieje? - zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi. JD rozejrzał się dookoła i spochmurniał. Joy już nie było.
-Cholera jasna … masz swój notesik? - zapytał casanowy, odwołując Tori – Dobra robota, zasłużyłaś na odpoczynek – schował Pokeball za pas. Tymczasem Emer sprawdził plecak i kieszenie, będąc wyraźnie zaniepokojonym – Tak sądziłem. Dobra chodź, spiszemy zeznania i pogadamy na spokojnie …

Cześć III

Jakiś czas później

James właśnie kończył wysłuchiwać historii Tony'ego. Szybko sobie wyjaśnili to i owo, po czym porozmawiali o Tace. O dziwo chłopak nie widział, ani nie słyszał o nim od tej sytuacji Hoenn, co mogło znaczyć, że Makai nie był nim zainteresowany. Jednak musiał istnieć powód, czemu ten dupek go napadł. Czyżby chodziło mu o ten dziennik?

-Dziwne – rzekł James – Zjebałeś mi akcje, ale mimo wszystko, pomogłeś mi. Sprawdziłem Kire oraz Tori w walce, wiem, że Joy oraz Makai czegoś szukają – wyciągnął kule – Tylko po co mi to dawał, to ja nie wiem …
-Mam coś podobnego – rzekł Tony, wyciągając podobny kamień – Leżał on sobie między skałami przy Victory Road w Johto. Profesor Oak nie wiedział co to jest, więc wysłał mnie tutaj, a że spotkałem pewnego fajnego typa …
-Victory Road w Johto – mruknął JD. Momentalnie wrócił wspomnieniami do wydarzeń, które rozpoczęły jego podróż ku ciemności. Pociąg, trasa między Kanto a Johto, śnieżne szczyty, jego pierwsze spotkanie z Joy. No i pierwsza walka z Taka. Nie równa, bo zdominowana przez psychola, ale zdjął jednego z jego Pokemonów.
-Słuchasz mnie? - Tony wyrwał go z odmętów wspomnień. James kiwnął głową na tak, po czym zauważył, że w ich kierunku zmierzała Miranda – Hej maleńka …

-Maleńka to może być twoja pała – warknęła Miri, po czym uderzyła Jamesa w tył głowy – Ładnie tak mnie wystawiać? Gdzie się włóczyłeś z moim bratem?!
-Nie wiem o co ci chodzi. Jacob miał do ciebie przyjść, ja zaś miałem nosa – Absol warknęła – Znaczy moja kochana Kira miała i wypatrzyliśmy Joy.
-Chwila, tą Joy?! - krzyknęła zdenerwowana – Aresztowałeś ją? Sprawa zakończona?
-Nie, bo mój nowy kolega, próbował zabajerować Joy. A opowiem Ci przy obiedzie, bo teraz na serio muszę coś zjeść – odparł zdziwiony. Zastanawiał się, gdzie wcięło brata dziewczyny.
-Miałeś czas– mruknęła Miri, po czym jej wzrok się przeniósł na bruneta uśmiechającego się przyjaźnie – Może nas zapoznasz, panie wielki wojowniku?
-Miri to Tony Emerald, gość który także miał zatargi z Makaim. Casanovo to Miranda Lemon, moja koleżanka po fachu …

„Koleżanka po fachu, tia jasne ...” zakpiła Kira, ale JD zignorował to „Tchórz”

-Miło mi – rzekł Emer, zaś JD schował dłonie do kieszeni spodni – Mieliśmy trochę zły początek, ale możemy to naprawić …
-Zapo …
-Miri, spiszesz od niego zeznania? Ja muszę coś załatwić – powiedział odchodząc. Nie zważał na protesty Mirandy. Po prostu odszedł, kierując się ku budynkowi. Chciał odebrać swoje Pokemony. Kira podążyła tuż za nim.

Kilka minut później James wrócił na miejsce, gdzie Miranda kończyła spisywać zeznania, odpędzając się od końskich zalotów Tony'ego. Kira fuknęła, dając wyraz swojemu niezadowoleniu zachowaniem swojego trenera.

„Dobra, wygrałaś. Zaproszę Mirandę na tą cholerną kawę w tym zasranym Lumiose City, tylko przestań wałkować ten temat” rzekł do swojego Pokemona, a ta tylko uśmiechnęła się „Absol swatka, ja pi*erdole”

-Już? - zapytał Clarkson podchodząc do dwójki ludzi. Lemon wyglądała jakby zaraz miała eksplodować ze złości. Tony podpisał swoje zeznania na tablecie, kończąc ten żmudny proces – Szybko.
-Krótko i zwięźle. Twój raport będzie obszerniejszy – odparła z wyraźną satysfakcją w głosie. Skipper spochmurniał na samą myśl o pisaniu raportu – Dobra, chodźmy. Poszukajmy mojego brata i jedźmy do tego profesora.
-A może dasz zaprosić się na kawę? - rzekł już desperacji Emerald, widząc, że jego podryw nie przynosi skutku. Lemon miała już wybuchnąć, ale JD był szybszy.
-W sumie to mam pomysł. Jest remis w naszej poprzedniej walce, to co powiesz na trzecią rundkę. Jak wygrasz, to Miri pójdzie z tobą na kawę – rzekł. Oboje spojrzeli na bruneta jak na szaleńca, a przy okazji blondynka miała ochotę go rozszarpać. Emer pokiwał głową, dając sygnał, że się zgadza – Świetnie, Miri posiedziujesz? - zadał kolejne pytanie.
-Tak - Rangerka wycedziła przez zęby, po czym skierowała się ku środkowi pola walki, lecz wyszeptała jedno zdanie do Skippera – Tylko przegraj, a zabije Cie podczas snu – James prychnął, po czym cofnął się o kilka metrów. W jego ręce pojawił się Pokeball – To będzie pojedynek treningowy pomiędzy James Clarksonem z Olivine City a Anthony Emeraldem z Petelburg. Każdy uczestników może użyć tylko jednego Pokemona. Pojedynek trwa, aż do momentu gdy jedna ze stron będzie niezdolna do walki. Gotowi?

-Krok, potrzebuje twoje asysty! - krzyknął, James ciskając kule w kierunku pola walki.
-Buckie, naprzód! - ryknął Dialguś. Sekundę później Sceptile oraz Feraligatr zwarły się. Rozpoczęła się próba sił – To będzie krótkie. Mam przewagę typów oraz ...
-Nie wymądrzaj się, tylko walcz – rozkazał James – Przerzuć go przez plecy i Ice Punch! - jego Pokemona przełamał klincz, obrócił się plecami do rywala i silnym ruchem przerzucił go przez bark. Chciał wyprowadzić uderzenie pięścią, jednak Sceptile zablokował cios X Scissorem. Łapa Kroka odbiła się od ostrzy Buckie, zaś ten przeturlał się przez bok, natychmiast wstając. Ogon Aligatora, który rozbłysk na jasnoniebiesko, zdzielił odsłoniętego startera z Hoenn – Nugerani! - krzyknął JD widząc dogodną sytuacje. W pysku jego Pokemona zaczęła gromadzić się niebieska kula, która po sekundzie wystrzeliła w kierunku rywala. Ten odskoczył i będąc jeszcze w powietrzu odpowiedział gradem roślinnych pocisków, a te dosięgły Kroka, zadając mu dość duże obrażenia.

-Leaf Blade! - krzyknął Emer, zaś Sceptile po wylądowaniu pognał ku rywalowi, a jego liście zamieniły się w roślinne ostrza. Chciał zadać dwa precyzje cięcia, ale Aligator złapał swoimi świecącymi łapami ostrza. Znów zaczęła się próba sił – Brick Break?
-Ta, wpadliśmy na to jak jeszcze był Croconawem – odparł JD, zaś nad polem walki zaświeciło słońce. James spojrzał na kule na plecach Buckie, które mieniły się potężnym blaskiem – Cholera! Krok, odskocz do tyłu! Natychmiast!
-Za późno! Solarbeam! - krzyknął pewny swojego Tony'ego. Miał powodu do radości. Jeden z najpotężniejszych specjalnych ataków typu roślinnego pognał ku Aligatorowi, lecz ten jakimś cudem uniknął ataku.
-Cholera, nie musi nawet przeładowywać – powiedział James. Krok, który gotował się do ataku, ryknął – Myśl JD, myśl … - przerwał, patrząc na wkurzoną Mirande.

„Ona mnie zabije przecież” rzekł do Kiry, a ta tylko się zaśmiała.
„Sam się w to pakowałeś” odparła mu „Trzeba było po prostu ją zaprosić, a nie robić jakieś pojedynki”
„Dzięki za pomoc. To twoja wina, bo od trzech tygodni wiercisz mi dziurę, aby zaprosił ją na kawę … wariant d pięć. Powinien wystarczyć”


-Dobra - rzekł James widząc jak Aligator odskakuje od kolejnego ataku – Rain Dance! Będzie miał czas na dwa ataki, ale wytrzymamy – rozkazał. Krok ryknął, zaś nad polem walki zaczęły pojawiać się ciemne chmury. Sceptile strzeli kolejny raz, tym razem trafiając. Krok padł na ziemie – Nie!
-To chyba … - przerwał widząc jak z pyska aligator wystrzela niebieska kula – Buckie unik! - Sceptile chciał odskoczyć, ale promień trafił w jego nogę, zamrażając ją na amen. Roślinny stworek został unieruchomiony.
-Wariant d pięć! - krzyknął JD
-Jaki wariant? - zapytał Emer, zaś Feraligatr powstał i ryknął. Jego ciało otoczyła woda – Aqua Jet …
-Powiem ci co się teraz stanie – zaczął James, zaś Krok wystrzelił ku górze – To będzie twój ko …
-Solarbeam! - ryknął Tony w akcie desperacji. Skippera zatkało. Tego się nie spodziewał. Buckie zaczął ładować promień, zaś wodny stwór gnał ku niemu dalej, ale spostrzegł swoją sytuacje.
-Nugerani, ale zamróź się sam – rozkazał niepewnie Clarkson. Ta taktyka była szaleńce ryzykowna, ale jedno nauczył się do Stevena – Ryzyko popłaca - mruknął, zaś Krok zaufał swojemu trenerowi i wykonał polecenie, zmieniając się w bryłę lodu. Chwile później Sceptile wystrzelił promień.

„Co ty kombinujesz?” zapytała zaciekawiona Absol, widząc jak promień uderza w bryłę „To gwarantowany nokaut, nawet ten drań Krok tego nie przetrwa.”
„Pada już deszcz, przez co siła Solarbeamu jest mniejsza. No i jeśli dobrze kombinuje ...” przerwał widząc jak promień znika. Feraligatr był cały i zdrowy „.. to cios tylko roztopi lód. Teraz koniec”


-Ice Punch, po czym Osotogari! - krzyknął JD, zaś pieść Krok zabłysła na niebiesko. Buckie przyjął cios jak prawdziwy mężczyzna oraz próbował się jeszcze zrewanżować, ale ogon otoczony przez strumienie wody powalił go – Dobra walka.

-Wygrywa James Clarkson – powiedziała Miri z wyraźną ulgą w głosie. Tony odwołał Sceptile'a, zaś JD podszedł do niego. Obaj ucieleśnili sobie dłoń – Może jednak nie jest takim matołem … - przerwała, gdy jakaś dziewczynka podbiegła do nich i wręczyła coś Emeraldowi. Ten wyraźnie ucieszył się, podobnie jak Clarkson – Ciekawe co – miała się ruszyć, ale Kira zagrodziła jej drogę – Męskie sprawy, tak? - zapytała się Absol, a ta tylko pokiwała głową – Coś czuję, że to twoja sprawka.

James i Anhtony wymienili między sobą jeszcze kilka słów, po czym się pożegnali. Clarkson wrócił do Miri, która stała z jego Pokemonami. Miał już coś powiedzieć, ale usłyszeli kobiecy krzyk. Pierwsza wystartowała Kira, a tuż po niej reszta.

Epilog

Przy jednej ścian było już dość dużo zbiegowisko ludzi. James oraz Miranda przecisnęli się przez tłum, ale to co zobaczyli przeraziło ich, zarazem rozwiązując zagadkę gdzie był Jacob.
Odpowiedź była prosta – został ukrzyżowany, ale nie tak jak Jezus. Napastnik wpierw go dotkliwie pobił, po czym przywiązał jego ręce do lin i zawiesił na końcach jednej ze ścian budynku. Za pewnie nie było świadków, ponieważ ta cześć ogrodu była wyłączona z użytkowania z powodu remontu elewacji.
Miri wpierw głośno krzyknęła imię swojego brata, po czym padła na kolana i zalała się łzami. James zachował zimną krew, bo wiedział, że musi coś zrobić. Domyślał się, kto jest sprawcą.

-Kira, Psycho Cut w liny! Krok złap go nim upadnie! - rozkazał. Oba jego Pokemony wykonały polecenie. Absol swoim psychicznym ostrzem przecięła liny, zaś Aligator złapał rannego Jacoba. James podbiegł do kolegi i pobieżnie sprawdził jego stan. Na szczecie żył, ale dostrzegł ranę w brzuchu. Jakby zrobioną skalpelem – Do samochodu … - rzekł, zaś z kieszeni kurtki wyleciała kartka. Krok oraz Kira pobiegli do terenówki, która stała na parkingu, a JD przeczytał wiadomość, po czym ją zgniótł i cisnął w przed siebie.
-Przesadziłeś. Teraz na serio przegiąłeś pałę – mruknął i już chciał ruszyć w kierunku auta, ale przypomniał sobie o klęczącej Miri. Podbiegł do niej – Chodź!
-Co oni mu zrobili …
-Miri wiem, że to ciężkie, ale musisz się pozbierać – rzekł łagodny głosem. Jej fioletowe oczy mokre od łez spoczęły na nim – Dla Jacoba. Chodź, jedziemy do szpitala! - podniósł głos, równocześnie pociągając ją za rękę. Miranda wybudziła się z letargu i obaj pobiegli ku jeepowi, ale w myślach Clarksona dalej krążyły słowa z kartki.

„Pamiętaj głupcze, im dłużej spoglądasz w mrok, bacz, by i on nie zaczął spoglądać na ciebie.”

Sygnatura użytkownika
NICO
 
     
Drowker 
Pewnie nie zna PokeMana
The Drow One



Dołączył: 28 Gru 2013
Posty: 17
Skąd: Fatum
Kontakt:
Wysłany: 2 Luty 14, 00:33   

Dialguś

vs. James David Clarkson

- No gdzie on jeeeeest? - zawołał Emer, ciężko stawiając nogi. Nic dziwnego, skoro już od dwóch dni nieustannie błądził po zachodnim Kalos.
Od ostatniej walki minął już tydzień, a on dalej szukał i szukał profesora Sycamore'a. Co prawda, dostał wiadomość od profesora Oaka, że jeden z jego dawnych uczniów kilka miesięcy wcześniej wyprowadził się do tego regionu, by badać tutejsze gatunki kieszonkowych stworków i wysłał już informacje na ich temat do Oaka, więc Dialgus może już wracać do Kanto, jednak on tego nie chciał. Stwierdził, że nie spocznie, póki nie odnajdzie Sycamore'y i nie dostanie odpowiedzi na kilka pytań, dotyczących tajemniczego kamienia, tkwiącego w jego plecaku. Właściwie, zależało mu obecnie raczej na tym drugim, aniżeli pierwszym, jednak dobrze wiedział, że osobą, która wie najwięcej na temat tego dziwnego przedmiotu jest właśnie Sycamore. Co prawda, drugim możliwym wyborem jest Rowan, będący specjalistą od ewolucji pokemonów. Co prawda, Tony nie wiedział, czy tajemnicza kula służy właśnie do ewolucji tych stworków, więc postanowił udać się najpierw do Sycamore'a. Pamiętał nawet, że raz czy dwa pokazywał on w telewizji podobne kamienie. Był to główny powód, dla którego na pierwszy ogień poszedł właśnie mieszkaniec Kalos.
Jednakże, powoli zaczął wątpić w możliwość osiągnięcia celu. Wędrował już kilka dobrych dni i nikt nie potrafił dać mu żadnej, porządnej informacji na temat chociażby przybliżonego miejsca pobytu Sycamore'a. Nikt nawet nie słyszał, by ten jegomość mógł przebywać w pobliżu. Wędrował więc dalej, coraz to bardziej oddalając się od Lumiose City - miejsca zamieszkania profesora, a dochodząc do bardziej tropikalnych zakątków regionu - zachodniej części, mającej dostęp do morza, co dawało ciepłe lata i łagodne zimy. Teraz jednak Emer nie zwracał uwagi na piękne widoki, które można było dostrzec na drodze 7. Jego wzrok przykuł wielki budynek, malujący się na horyzoncie - Pałac Walk!
- O jaaa... - Tylko tyle mógł wyjąkać Dialgus, przytłoczony ogromem budowli. Z każdym krokiem rosło jego zdziwienie i podziw dla budowniczych tego olbrzyma. Ten pałac był ogromny! Był większy nawet od Wailorda, a to nie byle wyczyn. Krocząc prosto na niego, budynek rozrastał się w każdą ze stron, tworząc prawdziwe dzieło sztuki budowniczej. - Ile oni musieli to budować? - spytał sam siebie Dialgus. W rzeczywistości, sama budowla nie była aż tak potężna, jednak w tym momencie działała nieskończona wyobraźnia młodzieńca, dodająca wiele metrów dodatkowych zabudowań, przylegających do skrzydeł pałacu.
- Przecież to musiało budować kilka pokoleń... - mruknął Tony, z nagłym przypływem sił kierując się w stronę budowli. Zapomniał o zmęczeniu. Zapomniał o wszystkim. Widok tego "ósmego cudu świata" całkowicie zamącił mu w głowie. Zapomniał nawet o profesorze Sycamore. Nie liczyło się nic innego niż ten pałac. Sam nie wiedział, co go do niego ciągnęło. Ciekawość? Prawdopodobnie.

***

- Dalej się dziwię, że Ci na to pozwalają... - mruknęła Miranda, patrząc na swojego partnera. Jej fiołkowe oczy ponownie zlustrowały go od stóp aż po czubek głowy. Zatrzymywały się na ułamek sekundy, by kolejny raz zapamiętać każdy jego szczegół. Zaraz nad kolanem kończyły się jego ciemnozielone bojówki, do paska których przypięty był mały, ozdobny toporek. Na przeciętnie umięśnionym torsie leżała dopasowana, niebieska, lekko przechodząca w granat koszulka z białym napisem "Skipper", od razu rzucającym się w oczy. Krańce tego słowa zakrywała czerwona kurtka Pokemon Rangera z żółtym emblematem na ramieniu. Patrząc w górę, obserwator zauważał przystojną twarz dwudziestodwulatka, lekko oszpeconą przez bliznę na lewym policzku. Krótkie, czarne włosy schowane były pod niebieską czapką z daszkiem, skierowaną lekko w prawo. Ten tylko uśmiechnął się lekko i przemówił spokojnym głosem:
- O mnie się nie martw. Szefostwo nie czepia się tego, więc nic się nie dzieje.
Teraz on spojrzał się na swoją koleżankę. Jego zdaniem wyglądała świetnie w mundurku rangerki, który idealnie podkreślał jej atuty. Była idealną pod względem ciała kobietą. Długie nogi, lekko zakryte przed czarne skarpety i czerwone buty. O Ukryciu czegokolwiek nie mogły nawet pomarzyć jej ciemne szorty, nie sięgające nawet połowy uda. Krwista kurtka rangera, która powinna być zawsze, ale to zawsze zapięta, jej nadała jeszcze więcej uroku, pozwalając innym spoglądać na jej dwie soczyste półkule. Idealnie wiedziała, jak zaimponować nimi mężczyzną.
Wykonała lekki ruch ręką, przerzucając swoje jasne blond włosy, które opadły jej na moment na twarz. A nie było to jakieś tam oblicze. Było to jedno z piękniejszych oblicz w całym Kalos. Kształtne usta, zdaniem wielu wprost stworzone do całowania, o czym przekonało się niewielu. Co najwyżej dwóch czy trzech. Wielkie, piękne, fiołkowe oczy lustrowały otoczenie z wielką dokładnością. Każdy, kto w nie spojrzał, od razu zakochiwał się w tym spojrzeniu. Było w nim coś nietypowego, egzotycznego. Kryły w sobie tajemnicę, którą wielu by chciało odkryć. Nie było widać czubka jej czoła, gdyż zakrywał je czerwony beret - typowy dodatek rangerek.
- Normalnie rangerzy nie używają złapanych pokemonów - odparła Miranda. - Więc uważaj, James.
- Daj spokój - odparł Clarkson. Właściwie, to nazywał się James David Clarkson, jednak znajomi i przyjaciele nazywali go JD lub po prostu James. Nie żywił on zbyt wielkiego uczucia do pełnego nazwiska. Czuł się wtedy zbyt oficjalnie, poza tym kojarzyło mu się to z dawnym, przestępczym życiem. - Nigdy, ale to przenigdy nie zostawię moich przyjaciół. Prędzej bym rzucił bycie rangerem. To dzięki Krokowi się zmieniłem. Bez niego jestem jak bez nogi. CO ja mówię? Krok to nie tylko mój przyjaciel. Jest prawie że jak brat. Jego nigdy nie zostawię.
- Pewnie czułbyś się jak bez ręki, co? - zaśmiała się Miranda.
- Reki? Nieee... To za mało. Jak bez głowy. Bez niego pewnie znowu był miał kłopoty z prawem. - Po tych słowach zamilkł. Nie wspominał dobrze czasów, kiedy uczestniczył w walkach pseudo kibiców. Nie raz nie mógł usnąć w nocy przez to wspomnienie.
Chwilę tak jeszcze postali w ciszy, kiedy Miranda wpadł do głowy pewien pomysł na poprawienie humoru przyjaciela.
- Pokaż mi go jeszcze raz.
- Co? - zdziwił się JD, nie rozumiejąc, o co dziewczynie chodzi.
- Oj, no dobrze wiesz... Kamień - dodała tajemniczym tonem. James wiedział już, o co jej chodzi. Z uśmiechem na ustach sięgnął do największej kieszeni w swoich spodniach, wyciągając z niej szary, okrągły kamień. Był on lekko przezroczysty, a od góry do dołu przecinała go ciemna elipsa o kształcie DNA.
- Absolite - rzekł cicho JD, z dumą patrząc na swój mały skarb.
- Ty to chyba jednak masz farta. To trzeba przyznać. Nie dość, że pozwolono ci mieć własne pokemony, to jeszcze znalazłeś Absolite - kamień kompatybilny z twoją Kirą.
- Ma się farta... - zaczął radośnie James, jednak resztę jego wypowiedzi zagłuszył krzyk, dobywający się zza jego pleców.
- Heeeeeeej! - krzyknął Emer, biegnąc ile sił w stronę rozmawiającej pary. Na pewno się nie pomylił. Co to, to nie. Na sto procent zauważył w ręki ubranego w czerwoną kurtkę chłopaka coś, co niezmiernie przypominało czerwoną sferę, ukrytą w jego plecaku.
- Czego chcesz? - spytał James, szybko ukrywając kamień w kieszeni.
- Informacji - odparł Dialgus, łapiąc oddech po szybkim biegu.
- Na jaki temat? - dołączyła do rozmowy Miranda. Jeszcze niedawno na widok kogoś takiego zaraz straciłby głowę i próbował zarywać. Jednak nie teraz. Od czasu upadku ze szczytu Srebrnej Góry, nauki pod okiem profesora Oaka i odnalezieniu tajemniczego kamienia zmienił się o prawie sto osiemdziesiąt stopni. Właściwie, to tylko w niektórych kwestiach. Przestał wyrywać do dziewczyn, ale dalej pokemony były dla niego jak przyjaciele.
- Na temat kamienia, który właśnie schowałeś do swojej kieszeni - rzekł spokojnie Emer, jednak odczuwał niewyobrażalną radość. Nareszcie znalazł kogoś, kto jest w stanie mu wytłumaczyć, czym jest tajemnicza sfera w jego plecaku.
- Jaki kamień? - udawał zdziwienie James.
- Nie udawał głupiego. Właśnie schowałeś go do kieszeni! - prawie zawołał oskarżycielsko. W międzyczasie ściągnął z pleców swój plecak i zaczął rozpinać największą kieszeń.
- Nic nie schowałem do kieszeni - odparł lekko opryskliwie JD.
- Schowałeś. Kamień, bardzo podobny do tego - mówiąc to, Emer wyciągnął z plecaka swoją czerwoną kulę. Połyskując w słońcu, pięknie eksponowała elipsę, ukrytą w jej centrum.
- Skąd to masz?! - zawołał James, całkowicie tracąc dotychczasowy ton. - Skąd masz ten kamień?
- A więc to jednak kamień, co? - mruknął Tony, uśmiechając się pod nosem. Wiedział już, że ta osoba może dostarczyć mu informacji, jakich potrzebował.
- Gadaj lepiej, skąd to masz! I przestań udawać, że nie wiesz, czym on jest! - krzyknął cicho JD.
- Obaj chcemy informacji, co? - podsumował radośnie Dialgus.
- Wiesz, kto jest następny? - zawołał James, wskazując palcem na rozmówcę z niebieskimi goglami. - Ty jesteś następny!
- Co? - powiedział wstrząśnięty Tony, nie rozumiejąc, o czym mówi ranger.
- Walczymy! Ja kontra ty! Trzy na trzy, z wymianami, dopóki któraś ze stron nie straci wszystkich pokemonów. Teraz czaisz?
- Aaaaa... Trzeba było tak od razu. - Na twarzy Emera pojawił się szeroki uśmiech. Walka. Długa, porządna walka, czyli coś, co kocha. - Ok. Wchodzę w to!
- Jak wygram, to od razu wyśpiewasz mi, skąd masz ten kamień, jasne?
- Mógłbym mu to powiedzieć i bez tego, ale dobra tam... - mruknął niedosłyszalnie Dialgus.
- A jak ty wygrasz - kontynuował JD, w ogóle nie zwracając uwagi na młodszego trenera - to ja powiem ci wszystko, co tylko chcesz. Pasi?
- Pasi - odparł Emer, wyciągając rękę w stronę przeciwnika. - Tony Emerald, ale mówią na mnie Dialgus.
- James David Clarkson - odparł nowy ranger, ujmując rękę rywala. Uśmiechnął się lekko, ciesząc się trochę na zmianę tematu i wyrwanie go z lekkiego szału. - Możesz mówić na mnie JD, jak wszyscy.

***

Obaj trenerzy stanęli naprzeciw siebie w odległości jakichś piętnastu metrów. Oddzielał ich spory kawałek brukowanej alejki, wokół których rosły potężne drzewa. Wiał lekki wiatr - idealne warunki do walki. Obaj młodzieńcy stali jednak spokojnie, trzymając w rękach czerwono-białe kule. Miranda opuściła walczących z dwóch powodów. Po pierwsze, nie lubiła walk pokemon. A po drugie, zachciało jej się pić, więc udała się w stronę najbliższego automatu z zimnymi napojami.
- Zaczynaj - powiedział spokojnie Tony, mierząc wzrokiem przeciwnika.
- Ok. Przygotuj się na przegraną. Do ataku, Diddy!
- Bierz go, Cleon!
Z kul, wśród białych błysków wyskoczyły dwa stworki. Jednym z nich był zielony kameleon, którego brzuch przecinał czerwony zygzak. Drugim natomiast była czerwona małpa o długich rękach z potężnymi pięściami. Jego brwi przekształciły się w wstęgi ognia.
- Kecleon - mruknął JD, rozpoznając gatunek pokemona przeciwnika.
- Darmanitan. Niezły przedstawiciel - powiedział spokojnie Emer, już wiedząc, jak ma go pokonać. - To będzie bułka z masłem.
- Nie lekceważ Diddy'ego - upomniał go James. - Zaczynamy?
- Zaczynamy - odparł Dialgus, uśmiechając się pod nosem. Jego Kecleon pochylił się lekko, przyjmując pozycję do ataku. Wyszczerzył lekko swoje małe, ostre kły.
- Diddy, użyj Ognistej Pięści!
- Cleon, Pazur Cienia!
Zielony jaszczur popędził ku człekokształtnemu, biorąc potężny zamach prawą łapą. Wokół jego dłoni pojawiła się smuga niemalże czarnego światła, która przyjęła kształt trzech pazurów. Jego cel natomiast stanął na tylnych łapach, unosząc przed siebie lewą łapę. Płomienie otoczyły jego pięść, którą nakierował wprost na zbliżającego się oponenta. Normalnie, przy tej szybkości kameleon wpadłby wprost na ten atak, jednak ten dał radę odbić w swoje lewo, by ciąć od boku. Ponownie się zamachnął, wyprowadzając cios, jednak małpie udało się odskoczyć. Poleciał w górę, gdzie otworzył szeroko paszczę. Tam wypuścił z niej potok płomieni, które popędziły wprost na zielonego gada. Ten z cudem tego uniknął, odskakując w bok.
- Uff... - odetchnął z ulgą Emer. - Na szczęście nie trafił.
- Durne Przegrzanie - warknął pod nosem JD. - Strasznie rzadko trafia. Co nie, Dial?
- Dial? - zdziwił się Tony.
- Zdrobnienie od Dialgus. A co? Złe? Wolisz może... Dialek?
- Nie. Dial nie jest złe - odparł Emer, odwracając wzrok. Nagle przypomniał sobie o walce. - Cholera! Cleon, Antyczna Moc!
- Co... Walka! - również i James zapomniał na moment, co się dzieje. - Diddy, Ochrona!
Wokół małpy pojawiła się kula, która zaświeciła zielonym światłem. Była ona cienka, ale i wytrzymała. Przez nią widać było zniekształconego Darmanitana. Jednak, nie miało to wyglądać ładnie, a być funkcjonalne. I takie było. Bezkształtna masa świecącej, kamiennej energii wpadła wprost na ssaka, jednak zatrzymała się na tej cieniutkiej osłonie. Spokojnie wytrzymała. Zaraz po tym Darmanitan przypuścił kontratak. W jego ustach wybuchły płomienie, które obległy kły ssaka. Człekokształtny stworek rzucił się na oponenta, próbując zacisnąć szczękę na tylnej łapie gada. Udało mu się. Plan Jamesa zadziałał perfekcyjnie. Tak przynajmniej sądził. Nie znał jednak drugiego dna tego posunięcia.
Kecleon syknął cicho, jednak nie zrobił sobie nic więcej z tego bólu. Zamiast tego zamachnął się łapą, przypuszczając pierwszy udany atak w tej walce. Ciął swoimi ostrymi pazurami prosto w czubek głowy człekokształtnego. Idealnie wymierzony cios poskutkował. Darmanitan nie dość, że oberwał, to jeszcze puścił kameleona. Ten odskoczył i z daleka przypuścił kolejny atak. W jego dłoniach pojawiła się bezkształtna masa kamiennej energii, która tym razem trafiła wprost w głowę małpy. Ten efektywny względem typu atak rzucił na łopatki Darmanitana. Położył się na ziemi i już ie wstał.
- Cholera, Diddy!
- Jeden zero - zawołał radośnie Emer, patrząc, jak jego przeciwnik przywołuje pokonanego pokemona do pokeballa i wymienia kule. - Ale, muszę przyznać. Nie było łatwo.
- Dzięki. Ale uważaj, bo teraz będzie trudniej. Do ataku, Kira! Nocne Cięcie!
Na miejscu pokonanego Darmanitana pojawiła się czarna wilczyca o białym, grubym futrze i ostrym rogu - zwiastunka nieszczęścia, Absol. W zaskakującym tempie doskoczył do przeciwnika i ciął swoim rogiem, którego obległa ciemna poświata. Atak nie dosięgnął jednak gada, tylko... pluszaka. Pojawił się on na miejscu Kecleona. On sam znalazł się nagle za plecami wilczycy i ciął ją swoimi pazurami. Nie dało to zbyt wiele, ale jednak nawet ten atak Ścięcia dał choćby i te małe obrażenia.
- Substytut, tak? - spytał spokojnie JD.
- Dokładnie. Szkoda tylko, że to rani również i Cleona.
- Coś za coś, niestety. Kira, Lodowy Promień!
Z ust mrocznego stworka wydobył się strumień lodowej energii, skierowany wprost na głowę Kecleona. Ten nie zdążył odskoczyć, więc błękitny cios trafił wprost na niego. Z powodu użycia substytutu i poprzedniej walki, kameleon był w stanie przyjąć na siebie tylko i wyłącznie ten jeden, jedyny atak. Po tym zemdlał z braku sił.
- Cleon! No nie!
- Jeden jeden, czyż nie? - rzekł wesoło James. - Co ty na to? I nie mów, że nie ostrzegałem.
- A ja na to, jak na lato! Wybieram cię, Buckie!
Koło miejsca, gdzie dotychczas leżał pokonany Kecleon pojawił się inny, zielony gekon. Ten jednak miał długi ogon, żółte kulki na grzbiecie i liście, wyrastające z rąk. Sceptile, najstarsza forma Treecko, startera z Hoenn, rodzinnego regionu Emera. Znając dobrze swojego trenera, doskoczył on do oponenta i ciął liśćmi na swoich przedramionach. Rośliny te zabłysły na zielono, jednocześnie się wydłużając. Absol jednak nie pozostał mu dłużny. Zam zaczął atakować, tnąc na przemian rogiem i pazurami na swoich przednich łapach.
Dwa potężne pokemony na przemian cięły i uderzały się, kierując w najczulsze punkty przeciwnika. Zaczął się śmiertelny taniec, który miał się zakończyć już za moment, kiedy jeden z nich upadnie na ziemię i już nie wstanie. To, co się teraz działo, można określić jednym, prostym słowem - potęga. Żaden z napastników nie zamierzał odpuścić. Pomimo bólu i kolejnych ran, żadna ze stron nie zamierzała odpuścić. Robili to dla swoich trenerów, więc nie zamierzali odpuścić...

- Skończ! - zawołał Sceptile, po raz kolejny odbijając liściem łapę przeciwnika.
- Nie! Ty to zrób! Ja się nie poddam! - odparła Absol, z furią w oczach opuszczając róg, by pchnąć nim w brzuch oponenta.


Sceptile odskoczył, by następnie pojawić się tuż za plecami Absol. Tam ponowił atak, tnąc od tyłu. Wilczyca jednak się odwróciła, by ponowić natarcie. Dwoje potężnych wojowników zaczęło szybki taniec, ponownie atakując. Zaczęło im już powoli siły, by ponawiać ataki. Dlatego właśnie gadzi stworek odskoczył, by załadować w dłoniach zieloną kulę naturalnej energii, którą rzucił w oponenta. Ta oberwała wprost w kark, wyjąc donośne. W to samo miejsce Buckie ponownie uderzył, krzyżując swoje łapy. Wyleciała z niej smuga żółtej energii, która powaliła Absol na łopatki.
- Nie! Kira! - krzyknął JD, podbiegając do swojej podopiecznej. - W porządku?
- Abb... - zamruczała Absol, przymykając oczy. Zaraz zniknęła w czerwonym świetle, które wciągnęło ją do pokeballa.
- Trzyma się? - spytał troskliwie Tony.
- Wyjdzie z tego. Tymczasem my musimy dokończyć naszą walkę. Do ataku, Krok! Przywal mu z Lodowego Promienia!
Z otwartego pokeballa wypłynął strumień światła. Nie zmaterializował się od razu w pokemona. Zanim ostatni wybór Jamesa pojawił się na umownej arenie, wystrzelił lodową energię ku ledwo trzymającemu się na nogach Sceptile'owi. Ten, po swojej poprzedniej walce ledwo się trzymał na nogach. Nie zamierzał jednak poddać się bez walki. Dlatego najpierw posłał cienki błysk światła ku niebu, a następnie z jego ogona wzniosła się chmura liści, która popędziła ku dołączającemu do walki pokemonowi. Minął w locie lodowy promień i uderzył w świeżo zmaterializowanego Feraligatra - ostatnią formę wodnego startera z Jotho. Z niebieskiego, łuskowatego, umięśnionego ciała wyrastały czerwone, twarde jak skała odpowiedniki płetw, pomagające mu w pływaniu. Odskoczył, uderzając ogonem w podłoże. Ledwo uniknął ataku, czego nie można powiedzieć o Sceptile'u. Lodowy promień trafił go prosto w brzuch, zniżając go do parteru. Zaraz po tym zamknął oczy i zemdlał.
- Buckie!!! - ryknął Tony, biegnąc ku leżącemu na ziemi gadowi. Podbiegł do niego i złapał go w ramiona. - Przepraszam, przyjacielu. To się już więcej nie powtórzy. Obiecuję.
- W porządku? - zawołał James.
- Średniawo. Przynajmniej dał radę ci zaszkodzić.
- Jak? Przecież Burza Liści nie trafiła.
- Nie o tym mówię - odparł Emer, przywołując pokonanego Sceptile'a do kuli. Sięgnął do nerki i wziął kolejną kulę. - Do boju, Igneel! - Z małego przedmiotu w dłoni trenera z Hoenn wydobył się ognisty, skrzydlaty jaszczur o płonącym ogonie - ostatnia forma ognistego startera z Kanto, czyli Charizard. - Igneel, pokaż im, czego nauczyliśmy się w Kanto! Słoneczny Promień!
Ognisty jaszczur wyrzucił z siebie potężny strumień roślinnej energii, który uderzył prosto w brzuch krokodyla, wyrzucając go kilkanaście metrów w tył.
- Jak? - zawołał JD. - Przecież Słoneczny Promień trzeba najpierw załadować!
- Spójrz w górę - odparł spokojnie Tony. James spojrzał nad siebie i zaraz przymrużył oczy. Oślepiło go światło dnia. - Słoneczny dzień? - spytał sam siebie. - Ale kiedy?
- Zaraz przed Burzą Liści - wyjaśnił Tony. - Nie patrzyłeś, a Buckie użył tego ruchu. Chyba wiesz, co to robi, prawda?
- Wzmacnia ogniste ataki, osłabia wodne, a Słoneczny Promień nie musi się ładować.
- Ma to też pewien minus - dodał Emer, patrząc, jak jego podopieczny lekko krzywi się z bólu.
- Słoneczna Moc? - spytał James, rozpoznając umiejętność jaszczura.
- Tak. Zwiększa moc specjalnych ataków Igneela w słońcu, ale co jakiś czas trochę go rani. Nie zmienia to faktu, że zaraz cierpienie się skończy. Igneel, Słoneczny Promień! Pełna moc!
- O nie! Co to, to nie. Tak łatwo się nie damy! Krok, Hydro Pompa!
Oba pokemony wypuściły ze swoich paszcz potężne strumienie energii, które popędziły ku sobie. Zderzyły się w połowie dystansu, jednak to atak Charizarda okazał się silniejszy. Przebił się przez potok wody pod wysokim ciśnieniem, by następnie trafić wprost w otwartą paszczę krokodyla. To ponownie odrzuciło go w tył, przewalając na grzbiet. Ten atak był wystarczający, by Feraligatr już nie wstał. Został pokonany.
- Krooooook! - zawył James, rzucając się ku podopiecznemu. Złapał go za głowę, przytulając do siebie. - Trzymasz się? - Ten tylko przytaknął, by następnie zamknąć oczy. Nie miał siły trzymać ich dłużej otwartych.
- Niezła walka - pogratulował przeciwnikowi Tony, podchodząc do pokonanego. Igneel siedział już sobie spokojnie w pokeballu.
- Dzięki. Ty też świetnie walczyłeś - odparł James, przywołując Kroka do pokeballa. - Ok, to co chcesz wiedzieć?
- Czym jest ten kamień, który mam.
- To Mega Kamień.
- Mega Kamień?
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię..


Zwyciężył: Drowker wynikiem 5:0

W walce numer 2 zwyciężył Bulbinek stosunkiem głosów 5:0

W walce numer 3 zwyciężył Sky stosunkiem głosów 5:0

W walce numer 4 zwyciężył Fallen stosunkiem głosów 6:0


* * *

Sezon II

Walka numer 6

Uczestniczy: Diana Hunter (teddy) (wyzywający) vs Max Starn (Sky) (wyzwany)
Miejsce: Sumiru Village w Kalos
Przewidywalna data oddania: 5 lutego 2014 roku
Ostateczna data oddania:5 lutego 2014 roku
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze

* * *

Walka numer 7

KONIEC REGIONU KALOS


Uczestniczy: Dylan Shapiro (Chaqui) (wyzywający) vs Karl Potyns (Alberto) (wyzwany)
Miejsce:Tower of Mastery w Shalour City
Przewidywalna data oddania: 8 lutego 2014 roku
Ostateczna data oddania:8 lutego 2014 roku
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze

* * *

Walka numer 8


Uczestniczy: Luca Aller (Kleszcz) (wyzywający) James David Clarkson(Drowker) (wyzwany)
Miejsce: White Ruins w Unova
Przewidywalna data oddania: 12 lutego 2014 roku
Ostateczna data oddania:15 lutego 2014 roku
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze

Lubisz skrobać różne teksty? Zaczynasz swą pisarką przygodę? Chcesz podnieść swoje umiejętności w pisaniu? A może chcesz się zmierzyć z innymi? W takim razie Bursztynowa Liga jest miejscem dla ciebie. Dołącz jeszcze dziś.

Wejdź tu

Poleca Władimir Władimirowicz Putin

Sygnatura użytkownika
 
     
Kleszczu 
Pewnie nie zna PokeMana
I dobrze mi z tym


Wiek: 31
Dołączył: 30 Mar 2013
Posty: 54
Skąd: Z internetów
Kontakt:
Wysłany: 16 Luty 14, 21:44   

Sezon II

Walka numer 8


Uczestniczy: Luca Aller (Kleszcz) (wyzywający) James David Clarkson(Drowker) (wyzwany)
Miejsce: White Ruins w Unova
Starcie miedzy zawodnikami: Pierwsze


Kleszcz:

Noc potrafi obudzić mroczną naturę człowieka. Lecz są też i tacy, którzy nie wierzą w takie bujdy, gdyż zwyczajnie utracili blask w swej duszy i nie znają już dobra czy zła. Widzą wyłącznie jedno – cel, który mają do spełnienia. Misję, od których zależy spojrzenie w lustrze. Przeznaczenie, dla którego zostali stworzeni. Nie są oni złem, czy dobrem tego świata, a także nie stanowią równowagi ładu czy chaosu. Zwyczajnie żyją definicją nowego, lepszego świata… Jeden z nich właśnie zakończył pracę na maszynopisie. Z delikatnością sięgnął po kartę świeżo ukończonego manifestu. Wziął głęboki oddech, po czym zaczął go czytać na głos:

„Żyjemy w świecie przepełnionym Pokemonami o niezliczonej maści. Egzystujemy razem z nimi od niezliczonych pokoleń na każdym kontynencie, posługując się nimi zarówno jako bronią, jak i szansą współistnienia wśród innych miłośników Pokemonów. A więc czy na pewno jesteśmy panami własnego losu, czy może jednak marionetkami istot, które być może nawet nie są pochodzenia ziemskiego? Nie boję się zadać Wam tego pytania – czy potrafilibyście żyć bez Pokemonów? Przeżylibyście bez ich wsparcia? Część z Was z pewnością upadłaby pod ciężarem prawdziwego życia, lecz z pewnością pewna grupa najwytrwalszych dałaby sobie radę. Jednostki najsilniejsze, gotowe na starcie z nową rzeczywistością.

Właśnie takich ludzi poszukuję, gotowych na zdjęcie ze swoich barków brzemienia zwącego się Pokemon, świadomych skali wyzwania, które ich czeka w trakcie misji, a także odważnych, by oczyścić ten zatruty świat raz na zawsze. To nasza planeta, a więc to my powinniśmy podporządkowywać ją sobie, a nie pozwalać na zanieczyszczanie jej jednostkami innej kategorii, które być może już w tej chwili dominują nad nami nie tylko liczebnie? To jest ostatnia chwila, by uderzyć, gdyż każdy kolejny dzień zwłoki zbliża nas do momentu, gdy okaże się, że jest już za późno.

Nazywam się Klaus Hertez i jestem człowiekiem numer jeden w Team Revo-Ex. Celem zarówno organizacji, którą niedawno założyłem jak i moim osobistym jest eksterminacja gatunku określanego jako „Pokemony”. Oczywiście jestem w pełni świadomy tego, że z chwilą pierwszego uderzenia wszyscy obrócą się przeciwko nam, jednak nie zapomnijcie o tym, że owa ignorancja i wrogość to oznaka strachu, który jest naszą siłą.

A zwycięstwo wkrótce będzie nasze.”


Spojrzał oczami wyobraźni na wyimaginowaną aulę, gdzie setki jego zwolenników w tym właśnie momencie skandowało hasła „Śmierć!”, „Team Revo-Ex!” czy „Klaus, jesteśmy z tobą na dobre i złe!”… lecz to nadal były tylko słowa. Potrzeba czynów, czy pokazu siły.

Czas przetestować broń przed świtem nowej ery.

*


Luca spojrzał na pochmurne niebo. Niesamowite dla niego było to, jak szybko potrafiła zmienić się pogoda, gdy jeszcze parę godzin temu znajdował się na szczycie Dragonspiral Tower, gdzie niesamowicie intensywnie prażyło słońce. Teraz ta sama wieża dołączyła do całości ponurego krajobrazu, który nie wzbudzał chęci do życia. Jakby w pewnym momencie cała przyroda chciała mu zasygnalizować, że wkrótce zdarzy się coś niezwykle smutnego… „Bez przesady, być może zwyczajnie zmienia się pogoda. No cóż, długo tu nie pobędę” – po czym ruszył dalej. Widział już przed sobą pierwsze zarysy White Ruins i zwyczajnie nie mógł się poddać. Nie dzisiaj, bo inaczej kolejne wymówki będą oddalać go od jego celu, którym miał być powrót na ścieżkę trenera Pokemonów, którego kolejne dni krążą wokół marzeniom stania się numerem jeden w całym rejonie Unova. „A do tego potrzeba mi zarówno silniejszego składu, jak i większego doświadczenia w starciach z innymi trenerami. Czyż nie znajdę tego tutaj - nieopodal Icirrus City, skąd najlepsi wyruszają do Opelucid by dopiąć formalności?” – spojrzał ponownie za siebie, lecz tym razem jego oczy znalazły wcześniej wspomniane miasto.

Długa droga czekała go i jego skromną ekipę, by zmierzyć się z Brycenem, mistrzem pogromców smoków – Pokemonów o typie lodowym, lecz okolice samej mieściny były bogate w przeróżne stworzenia. Niestety, najwyraźniej dzisiaj jeszcze nie miał szczęścia i nie miał okazji skorzystać z ani jednej okazji do walki, lecz z drugiej strony tyle już słyszał o White Ruins i o legendarnych Pokemonach, które były nieraz łączone z owym miejscem , a w pełni sprawna i zdolna ekipa ma okazję skorzystać z potencjalnej okazji na progres w niezapomnianym starciu.

Spojrzał na swoje Poke Balle – miał tylko dwa Pokemony, i to niekoniecznie potężne: Knacka, Snivy’ego otrzymanego od profesor Saramedy oraz Eelektrika, którą z braku pomysłu nazwał Elektrą. Może nie był to jeszcze skład godny pretendenta o tytuł mistrza Ligi Unova, lecz miał jeszcze wiele czasu przed sobą, a zdobyte wcześniej dwie odznaki były dowodem zakończenia żmudnego epizodu eksplorowania przybrzeżnych partii rejonu Unovy. „Do rozpoczęcia turnieju jeszcze sporo czasu, nie powinienem się spieszyć, a powoli rozbudowywać swoją jakość” – pomyślał, po czym wznowił wędrówkę ku ostatniemu punktowi dzisiejszej wycieczki. Wcześniej planował spędzić tam noc na poszukiwaniu nowych wyzwań, lecz ta aura ze zmianą pogody w roli głównej… nadal budziło to w nim złe przeczucia. Jednak nie mógł przewidzieć tego, co miało się wkrótce zdarzyć.

[Witam, jestem bezmyślnym botem reklamowym pewnej gry online, ale mimo tego i tak nie obsługuję BBCode.]*[/align]

Miał nadzieję, że zachodzące słońce przywita go w chwili, gdy dotrze do White Ruins, lecz pogoda nie miała ani grama ochoty zmieniać swej ponurej i przygnębiającej aury. Luca westchnął z grymasem niezadowolenia, a po chwili wstał, otrzepał się i jeszcze raz rozejrzał się po owej mitycznej lokacji. Niestety, owa „tajemniczość” musiała kryć się w opowieściach, mitach, legendach i baśniach, gdy tak naprawdę na pierwszy rzut oka uderzało wrażenie, że to tylko kolejne stare ruiny. Znajdujące się między wzgórzami resztki dawnej świątyni nie budziły w sobie mistyczności… a może to efekt złej aury panującej zarówno na niebie, jak i na ziemi? Luca podszedł do jednej z samotnych kolumn, która zapewne niegdyś stanowiła jeden z elementów wspaniałej kolumnady czy też zadaszenia, po czym pociągnął dłonią po niej z dziwną delikatnością i nutą dedukcji, jakby szukając ukrytego przycisku mogącego otworzyć nieznaną nikomu jaskinię, czy też pomieszczenie. Niestety – bez skutku.

- Co tu robisz, nieznany mi człowieczku? – głos zza jego pleców niemalże nie zabił obecnego trenera z zaskoczenia.
Luca instynktownie odwrócił się, by odkryć źródło owego głosu. Wtedy też ujrzał przed sobą osobę o podobnym wzroście, lecz zarówno o spojrzeniu jak i wyrazie twarzy ulicznego bandziora, co stanowiło idealny kontrast dla noszonej przez niego kamizelki charakterystycznej dla Rangerów. Na dodatek charakterystyczny czarny Tomahawk, czy niebieska bejsbolówka... W sumie sam nie mógł się zdecydować, czy ma się obawiać łomotu, czy mu zaufać i dołączyć do rozpoczętej rozmowy.
- Wiem, że się nie znamy, a wyglądasz jakbyś zobaczył samego diabła. Jestem James! – po czym dziarsko podał dłoń, co jeszcze bardziej zaskoczyło i poniekąd przeraziło Lucę. – Wybacz tą bezpośredniość, lecz mógłbym powiedzieć że z nieba mi spadłeś.
- Luca Aller… - niemrawo odpowiedział trener - ale po co byłbym tobie potrzebny? Jestem tutaj tylko na chwilę, może na nieco dłużej, ale nic więcej. Nie wiem jak mógłbym pomóc Rangerowi…
- Eh, w sumie prawie trafiłeś – w tym momencie JD przestał grać sylwetkę dobrodusznego członka organizacji Rangerów - normalnie odpuściłbym sobie wsparcie jakiegoś przypadkowo spotkanego trenera, który raczej nie dotrzymałby mojego tempa, co nie Kira? – dopiero wtedy Luca zauważył, że u boku JD znajdował się Absol, którego spojrzenie wzbudziło u trenera co najmniej duży niepokój. – Lecz tym razem może mi się przydać obecność drugiej osoby w mrocznych korytarzach White Ruins…
- Korytarzach?! Jest tutaj coś ukrytego? – Luca zapomniał o strachu i wstępnej nieufności do Jamesa, gdy usłyszał słowo "korytarz", wyraźnie sugerujące, że być może kryje się jednak coś tajemniczego w owym miejscu. – Chętnie, czemu nie? Pomogę!
- Eh, nie napalaj się trenerku, to tylko patrol, bo krążą o tym miejscu niefajne wieści. Potrzebuję kogoś, kto zapewni mi… spokój – po czym JD pomyślał o ciasnych korytarzach, które w mroku sprawiały wrażenie jeszcze mniejszych. Ale no cóż, służba, nie drużba.
- Nie rozumiem… Jednak w sumie jeśli wiesz o tym miejscu więcej niż ja sam, to chętnie dołączę – po czym Luca jeszcze raz otrzepał się wykazując gotowość do wyruszenia.
- No dobra, dobra. W sumie im szybciej to odhaczę, tym prędzej… będę mógł się zająć własnymi sprawami – JD ruszył w kierunku, który miał go zaprowadzić do ukrytego wejścia do podziemnych korytarzy White Ruins.
Luce nie pozostało nic innego, jak ruszyć za nim. „No nareszcie coś się dzieje!” - pomyślał z uśmiechem na ustach.

*


Niestety - tak jak JD to przewidywał w swoich myślach - był to tylko, a może aż rutynowy patrol wymyślony przez „górę” organizacji. Po kilku godzinach wędrowania po opuszczonych korytarzach zarówno trener, jak i Ranger powoli zbliżali się do wyjścia z badanego obszaru. Między nimi panowała cisza – Luca nadal miał w głowie pierwsze spotkanie z towarzyszem, zaś sam James nie miał ochoty rozwijać głębokich relacji z trenerem, który miał mu tylko zapewnić towarzystwo podczas eksploracji po znienawidzonych przez niego ciasnych i mrocznych korytarzach. Czasem padały między nimi krótkie pytania i jeszcze krótsze odpowiedzi, lecz w tym wszystkim panował formalizm czy bezosobowość. Służbowy patrol, nic więcej. Byleby tylko odhaczyć swój mało ciekawy obowiązek.

Wkrótce pojawiło się i owe wyjście, które z każdym krokiem było coraz bliższe i wyraźniejsze. James już zastanawiał się, jak tu podziękować, jak i jednocześnie spławić typa, byleby tylko szybko wrócić i móc odpocząć po kolejnym nudnym zadaniu, lecz… coś było nie tak.
- Czy mi się zdaje, czy powinna panować już noc?
- Tak.
- To czemu jest tam tak jasno? – Luca nie mógł odpuścić swej ciekawości. – Albo trwało to dużo dłużej, albo…
- Ktoś tam jest – przerwał mu JD. – Bądź gotów.
- Na co?
- Na wszystko – po czym dał porozumiewawczy sygnał swemu Absolowi.
Kira ze stoickim spokojem przyjęła niewerbalną informację. Luca sięgnął po Poke Ball z Knackiem, po czym dołączył do milczącego towarzysza, by w kompletnej ciszy zmierzać ku wyjściu.

O dziwo, pierwsze co zaatakowało dwójkę patrolujących przy wyjściu z podziemnych korytarzy były wyłącznie reflektory. Zaskakujące były dwie rzeczy:
- Czemu są tutaj te światłojeby, a także gdzie są ci, którzy je tu postawili? – James zapytał samego siebie, lecz nie potrafił odpowiedzieć na te pytania.
- Może to Rangerzy? Martwili się o nas i…
- Nie bądź tak naiwny, gdyby zaczęli drżeć o moje zdrowie czy życie, wcześniej zauważyliby to i chociaż staraliby się skomunikować ze mną. A w końcu mam aktywny komunikator… - po czym sięgnął po swój smartfon, by po chwili… - Cholera! Co się stało?!

Luca spojrzał na Jamesa z niemym zapytaniem, nie rozumiejąc co się w ogóle dzieje.
- Nie działa! Przecież przed chwilą jeszcze sprawdzałem, czy nie przyszły nowe koordynaty, 5 minut temu! – po czym spojrzał na zegarek i ponownie zaklął na głos.
- Eeee… też nie działa? – Luca próbował odkryć źródło ponownego wybuchu gniewu rzucając najbardziej prawdopodobną opcją.
- Brawo Nostradamusie. Lepiej sprawdź, czy i twoje bajerki działają.
Trener sięgnął po swój podręczny nawigator – niestety nie dawał żadnego znaku życia.
- No to jesteśmy w dupie – tyle zdążył powiedzieć.

Nagle usłyszeli nad sobą złowrogi warkot jednego z helikopterów, który w następnej chwili agresywnie wylądował na jednej z okolicznych polan, wcześniej zręcznie unikając wystających szczątków po dawnej kolumnadzie. Zanim zdążyli jakkolwiek zareagować, za ich plecami zjawili się nieznani im napastnicy w kombinezonach maskujących, które może nie gwarantowały niezauważalności, lecz skutecznie pozwalały poruszać się bezszelestnie za patrolującymi. Nawet nie bawili się w zaawansowane sztuki walki czy wsparcie Pokemonów, lecz zwyczajnie wyciągnęli urządzenia, które błyskawicznie udowodniły, jak skuteczne jest unieszkodliwienie przy pomocy ładunku elektrycznego.

„Co się dzieje?” – szaleńcze myśli kołotały w głowie Luci, zaś z mroku wyłaniały się kolejne postacie o podobnym, nietypowym ubiorze oraz z dziwnymi instrumentami, czy też przedmiotami, o dość długich gabarytach. Po chwili wszyscy, którzy pojawili się w oświetlonym obszarze stanęli w bezruchu ustawiając się w wyszkolonym szyku (nie licząc dwójki napastników, która dbała o spokojny spoczynek schwytanych członków patrolu), a śmigła helikoptera zastygły w identycznym bezruchu. Wtedy też maszynę opuścił jegomość, ubrany w specyficzny opancerzony kombinezon złożony głównie z ochronnej warstwy kevlaru, niosąc ze sobą w kaburze jakiś dziwny przedmiot stworzony z tworzyw metalicznych, który budził niepokojące skojarzenia. Jegomość podniósł dłoń – w tej samej chwili schwytani usłyszeli odgłos kliknięć w owych długich przedmiotach trzymanych przez ustawionych w szyku członków grupy. Zapanowała złowroga cisza, którą przerwał wyróżniający się jegomość w potężnym kombinezonie:
- Dobry wieczór – przywitał ich głos, który od samego początku budził niechęć i odrazę do jego posiadacza. – Nazywam się Klaus Hertez i jestem liderem organizacji zwanej Team Revo-Ex. Nie wiem kim jesteście…

Młody trener poczuł, że powoli wracają mu siły, przynajmniej, by cokolwiek powiedzieć.
- Nazywam się Luca i kompletnie nie wiem… – nagle Luca poczuł uderzenie kolbą w kark, by po chwili ponownie opuścić głowę i głośno jęknąć z bólu.
- Milcz, gdy Lider do ciebie mówi, chyba że każe ci odpowiadać! – tyle usłyszał od jednego z pilnujących ich wartowników w ramach wyjaśnienia.
- Zbędna jest mi wiedza, kim jesteście – Klaus kontynuował z tym samym stoickim spokojem, jakby do ostatniego zdarzenia wcale nie doszło – aczkolwiek macie niewątpliwą przyjemność być świadkami małego przedstawienia w ramach przygotowań do szeroko zakrojonej akcji będącej formą przedstawieniu całemu światu, że pewna era w cywilizacji ludzkiej właśnie zmierza ku końcowi. Tak, mowa o pewnej rewolucji…
- Weź przestań pieprzyć, bo gadasz tak samo jak inni zapuszkowani wizjonerzy! – James nie wytrzymał, a następnie poczuł ten sam ból, który spotkał jego towarzysza.
- Eh, wizjonerzy. Wiecznie to samo, niecne złe plany przy pomocy zepsutych Pokemonów… - Klaus splunął z wyraźną odrazą – nie miały prawa się spełnić, gdy swoje marzenia i ambicje powierzasz plugawym bestiom spoza naszej planety! Ale nie, pewnie nie przyznacie mi racji, bo właśnie w tej chwili macie ze sobą pozorne małe więzienia zwane Poke Ballami. Pozorne, bo nie znacie dnia ani godziny, kiedy to wszystko się zmieni…
- Czy ty mówisz o dominacji Pokemonów?! Lecz się! – JD był świadom tego, jakie będą konsekwencje tych słów, lecz kolejne zdania Klausa wzbudzały u trenerów niechęć. Zwyczajnie były pełne jadu i nienawiści wobec Pokemonów...
Klaus dał dłonią kolejny sygnał. Wartownicy podnieśli dwójkę schwytanych, lecz po chwili wyciągnęli swoją podręczną, tym razem chwytając za kolbę jak za rękojeść.
- Widzę, że nie jesteście jeszcze gotowi na zrozumienie mojej idei, no cóż, ludzie lubią być głusi na czyjeś słowa. Jednak od czego w końcu są czyny? Szeregowy pierwszy od lewej, pokaż skuteczność naszego argumentu w słusznej sprawie.

Wskazany członek w ustawionym szyku podniósł w górę wydłużony przedmiot, wycelował nim w znajdujące się wyżej drzewo, po czym pociągnął za spust. Wszyscy w okolicy usłyszeli specyficzny, nikomu nieznany, lecz z pewnością złowrogi huk, zaś z owego drzewa wystrzeliły w niebo przerażone, wcześniej śpiące Pokemony. Szeregowy ze stoickim spokojem wycelował w jednego z odlatujących w panice stworów, zatrzymał oddech i pociągnął jeszcze raz za spust. Spadający po chwili kształt upewnił go w przekonaniu, że seria kul z pewnością nie chybiła.

- Doskonale szeregowy, wróć do szyku! – stoicki spokój nie opuszczał Klausa. – I co teraz powiecie? Co mają do powiedzenia wizjonerzy przy mojej sile argumentów… a raczej argumentu siły?
Zarówno Luca jak i James milczeli – jednego dusił strach, drugiego gniew. Lider grupy doskonale to wyczuwał, zresztą było to wyraźnie widać w ich oczach. Uśmiechnął się w geście triumfu, po czym kontynuował:
- Ale nie, pewnie macie swoje argumenty, zapewne lepsze! Dlatego daje wam propozycję nie do odrzucenia! Pokażcie mi swoją radość z bycia trenerem Pokemonów! Walczcie między sobą, jeden na jednego, może przekonacie mnie że się mylę!
- Mamy walczyć dla ciebie?! Dupku, nie ma szans! – wrzask Jamesa nie zrobił na Klausie większego wrażenia.
- Pragnę przypomnieć – jest to propozycja nie do odrzucenia. W innym przypadku, jak widzicie, mam dużo chętnych pragnących się wykazać, że nie tylko jeden z szyku potrafi strzelać. A na pewno ci, którzy właśnie celują z krótkiej broni palnej w wasze potylice. Czyż nie?

Schwytani usłyszeli za sobą pomruk sugerujący przytaknięcie, zaś tyły ich głów zostały delikatnie przyciśnięte przez blisko znajdujące się lufy pistoletów.
- A, zapomniałbym! Uwielbiacie o coś walczyć! Odznaki, tytuły, honory i tak do końca świata i dzień dłużej! Dlatego mam propozycję jako… powiedzmy pan całego dzisiejszego przedstawienia! – po czym uśmiechnął się złowieszczo, świadomy bólu słów, które zaraz wypowie. – Zwycięzca wyjdzie z całego spotkania cały i zdrów! A przegrany… będzie lżejszy o jedno więzienie dla tych waszych Pokemonów! Jeśli wam coś nie odpowiada – wyciągnął z kabury przedmiot o srebrzystym połysku i dziwnym magazynku, mającym kształt bębenka – chętnie przetestuję swoją broń przy pomocy większej ilości strzałów niż tylko jednym.
- A więc to szantaż, dupku? – James nie zamierzał odpuścić, był zbyt rozwścieczony na to co się dzieje, a tym bardziej na pewną bezsilność.
- Ty to tak nazywasz. Sam wolę definicję nadania większej wartości całej walce. Uznaj to za mój gest, bo na samym początku nie miałem ochoty być aż tak miły. A właśnie, skoro już jestem taki miłosierny to aż was przeproszę za użycie broni impulsowej do wyłączenia waszej elektroniki. Nie chciałem tu żadnych niespodziewanych gości...

- Walczmy – Luca zaskoczył Jamesa – teraz nic im nie zrobimy, aczkolwiek nie mogą sobie ot tak zniknąć do końca naszych. Wolę przegrać potyczkę by wygrać wojnę.
- Wzruszające słowa – sarkazm Klausa wyraźnie bił po uszach – aczkolwiek trenerek ma rację. Chyba że wolisz nadal grać obrońcę sprawiedliwości i za chwilę pożegnać się z tym… Pokemonem – po czym spojrzał znacząco na Kirę.
- Cholera, zajebię ciebie też, jak tylko wyrównam pozostałe warunki, jednak teraz… eh, walczmy – JD ciężko przyszły te słowa, lecz z pewnością ułatwiła je lufa ponownie tuląca się do jego potylicy.
- A więc… jak to się u was mówi – niech wygra lepszy!
Humor nie opuszczał Klausa nawet w tak ponurej chwili.

*


- Kira… ustaw się – kolejne słowa bolały Jamesa, lecz świadomość bezsilności wzbudzała jeszcze większy ból.
- Knack, wybieram ciebie! – w głosie Luci panowało pragnienie, by całość zakończyć jak najprędzej.
„Niech ten koszmar skończy się jak najprędzej!”
- Jeszcze dajecie im imiona, jakie to słodkie! – Klaus nie zamierzał milczeć podczas walki, lecz po chwili zmienił ton na bardziej złowieszczy. – Walczcie poważnie, bo inaczej przestanę być miły!

- Knack, Leaf Tornado! – Luca starał się jak najbardziej zachować pozory normalności tego starcia, lecz im bardziej się starał, tym mocniej bolało go w środku to, co właśnie robi.
Snivy posłusznie zaczął obracać się wokół własnej osi, zaś pojawiające się pierwsze liście zaczęły ulegać sile wzmacniającego się wiru. Po chwili naprzeciwko Absola stało niewielkie tornado, którego „ostrza” niebezpiecznie lśniły w blasku reflektorów.
- Uderz!
- Kira, unik, a następnie kontruj szybkim ciosem!

Jego podopieczna nie miała problemu z ominięciem nadchodzącego huraganu pełnego ostrych liści. Z łatwością odskakiwała nadchodzącemu zagrożeniu, które zbyt wolno zbliżało się w jej stronę, by zaskoczyć. Wreszcie po jakimś czasie Knack nie miał już siły dłużej utrzymać ataku, co skutkowało osłabnięciem wiru i zatrzymaniu się samego Pokemona w celu nabrania oddechu po zbyt długotrwałym ataku. Wtedy też Kira z łatwością zbliżyła się do Snivy’ego, by z jeszcze większą łatwością przy pomocy rogu wyrzucić dużo mniejszego Pokemona na niemały dystans.

- Knack, musisz odzyskać tą energię… Mega Drain!
- Czemu bierzesz tą walkę na poważnie?! – Jamesa zaczęła powoli drażnić coraz większa rola Luci w tej grze marionetek. Tym bardziej, że jego wyłączony komunikator gwarantował JD, że prędzej czy później pojawi się paru zaniepokojonych Rangerów. Pragnął grać na czas, lecz jego przeciwnik tego mu nie ułatwiał
- A czy myślisz, że specjalnie wracałem do Unovy, by stracić na zawsze pierwszego Pokemona już w pierwszej poważnej walce? Cokolwiek będzie się działo, walka musi trwać! – W oczach Luci pojawiały się pierwsze łzy, lecz czy były to łzy bezsilności czy z beznadziei sytuacji?
- Ehh… Dupku, pomyśl trochę!
- Nie chcę wam przeszkadzać w tej czułej rozmówce… lecz gdybym chciał obejrzeć telenowelę, to bym ją sobie włączył! – Klaus ponownie przypomniał o sobie w swoim stylu.
- Dobra, no to sobie walcz! – James rzucił we wściekłości jakiekolwiek słowa, nadal licząc, że prędzej czy później ktoś z organizacji zainteresuje się jego losem.
- Knack, użyj Mega Drain!
- Kira, skontruj to Quick Attackiem!

Po chwili obydwa Pokemony sparowały się ze sobą, jednak całe uderzenie Absola zostało szybko zregenerowane przez sprytny atak Snivy’ego. Jednak nadal to Pokemon Luci sprawiał wrażenie zarówno bardziej zmęczonego starciem, jak i będącego silniejszym faworytem „na odstrzał”.
- Knack, Gastro Acid!
Snivy instynktownie wyrzucił z siebie niemałe jak na jego gabaryty pokłady klejącej się mazi, która nie mogła nie trafić w blisko stojącego Absola. James kombinował, co z tym fantem zrobić, gdyż jak przewidywał, kolejna komenda Luci mogła być tylko jedna:
- A teraz Leaf Tornado!

Knack z dużo większym impetem rozpoczął kolejne podejście do wirującego ciosu. Tym razem samo tornado było dużo silniejsze, aż członkowie Teamu Revo-Ex musieli dbać, by ich nakrycia głowy nie dołączyły do rotującego Snivy’ego.
- Kira, nie możesz tego przegrać! Zrób to! – James po raz pierwszy od dawna… stracił kontrolę nad sobą. Wiedział, że ten cios zakończy walkę… lecz w oczach Luci widział tą samą utratę kontroli nad sytuacją. Klaus skutecznie ciągnął za sznurki.
Mroczny Pokemon otworzył swe usta, zaś po chwili pojawił się zalążek świetlistej i białej sfery . Po chwili owa sfera stała się strumieniem, a strumień promieniem. Ice Beam. To nie mogło się nie udać, szczególnie gdy sam ładunek zamrażającej energii przeszedł przez wir niczym nóż w masło, a zaledwie sekundy zakończyły żywot zarówno trawiastego ataku, jak i Pokemona oponenta.

Milczenie.

*


Przerażająca cisza mogła świadczyć wyłącznie o jednym. Luca właśnie przegrał, i to zarówno boleśnie, jak i sprawiedliwie z Jamesem. Nawet nie miał szans – jego przeciwnik, pomimo olbrzymiej niechęci musiał go pokonać. Zresztą on sam nawet nie miał w tej chwili odwagi spojrzeć w oczy dwudziestolatka. Wtedy też usłyszał za swoimi plecami odgłos klaskania. Zwrócił głowę w stronę, skąd donosił się owy dźwięk. Zauważył szyderczo uśmiechniętego Klausa, w pełni zadowolonego z końca walki. W tej chwili pragnął rzucić się na niego i zrobić mu wiele złego, z uszczerbkiem na zdrowiu czy życiu włącznie, lecz lufa blisko potylicy po to tam była, aby mu przypomnieć o konsekwencji owego czynu.

- Tak, oto właśnie kwintesencja walk przy pomocy Pokemonów! – w tej chwili uśmiech zniknął z twarzy Lidera, zaś w oczach pojawiły się iskierki gniewu. – Gdzie wasza radość z zakończonego starcia? Gdzie te słodkie słówka gratulacji, czy życzenia ponownego spotkania w silniejszych składach, bo w końcu zawsze kiedyś może dojść do rewanżu? Chyba nie słyszę? Czy może to magia odbiorników telewizyjnych?
Następnie bez dłuższej zabawy sięgnął do kabury, by wyciągnąć broń o srebrzystym połysku i charakterystycznym bębenku nad cynglem. Rewolwer. Ustawił lufę w kierunku nieprzytomnego i wychłodzonego Knacka.

- Czas odciąć jednego trenera od tej pępowiny. Witamy w nowej rzeczywistości, panie trenerze… – po czym przymknął jedno oko, aby nie chybić i… BANG!
To był ten moment, gdy całe życie przeleciało przez życie całkiem młodego trenera. Jeszcze chwilę temu stał w bezruchu, a w jego głowie dominowały myśli pełne apatii, by tuż przed strzałem obudzić w sobie wszystkie zmysły i w akcie szaleństwa zasłonić Knacka swoim ciałem, jednocześnie przyjmując na siebie całe zło, które wydostało się z nieznanej nikomu, aczkolwiek śmiercionośnej broni. Poczuł, jak pocisk przedarł się przez jego bok i opuścił ciało świdrując je na wylot, jednak pełen przerażenia i troski o pana pisk Knacka uświadomił go, że jego Pokemonowi nic się nie stało. Resztkami sił wezwał Pokemona do Poke Balla, aby nic więcej złego nie stało się i tak skrzywdzonemu stworkowi. Sam ból był niemiłosierny – jakby ktoś wyrwał mu cały kawał ciała, a sam zarys świata stawał się coraz bardziej czarno-biały…

- Zaimponowałeś mi! Widzę, że albo twoja wola walki jest niesamowicie silna, albo jesteś zwyczajnym idiotą – odparł Klaus, chowając przy tym broń do kabury – co mi tam! Pozwolę ci żyć, jako dowód szacunku dla twojego poświęcenia, jakiego w sumie wymagam od członków mojej organizacji. Z takim oddaniem dla idei nawet pasowałbyś do nas… jednak jesteś nie po tej stronie, po której wymagam. A po tym wszystkim z pewnością będziesz nas nienawidzić… - westchnął, po czym odwrócił się w stronę helikoptera. – Na nas już czas i pora, czas sprawdzić, jak poszło oddziałowi C w eksterminacji Pokemonów kategorii B+ przy pomocy technologii Kałasznikowa. Czas nas zresztą goni… Eh, i znowu się nie wyśpię.

Po tym wszystkim odszedł do helikoptera z tym samym stoickim spokojem, z jakim jakiś czas temu przyszedł do wówczas zaskoczonych trenerów.
- A tobie, drugi trenerze, sugeruję pomóc dzieciakowi – prędzej czy później zabraknie mu paliwa do życia, które my ludzie zwiemy krwią. To nie Pokemon, zwykłe Centrum mu nie pomoże – rzekł do Jamesa, po czym wsiadł do helikoptera.
Nie minęła chwila, a wszyscy członkowie Team Revo-Ex ruszyli w znanym sobie kierunku, a maszyna, po uruchomieniu śmigła uniosła się i ruszyła by kontynuować nadzór nad swymi „testami”…

James rzucił się na Lucę, lecz ten miał już zamknięte oczy, zaś puls stawał się coraz mniej wyczuwalny.
- Cholera, nie padaj mi tu, bohaterzyno od siedmiu boleści!
Wtedy też usłyszał też szelest nad sobą. Podniósł głowę. Ujrzał trzech Rangerów znajdujących się wyżej niego.
- Pierdoły, lepiej późno niż wcale! Szykujcie medyka, transport do jasnej cholery! Człowiek nam zdycha!

Sygnatura użytkownika
NICO
 
     
Drowker 
Pewnie nie zna PokeMana
The Drow One



Dołączył: 28 Gru 2013
Posty: 17
Skąd: Fatum
Kontakt:
Wysłany: 16 Luty 14, 21:44   

Drowker

vs Luca Aller

Do: James Clarkson
Od: Ranger Squad HQ

1. Kontynuować operacje „Nurse”, bez względu na skutki oraz stan zatrzymanej.
2. Meldunek o zatrzymaniu podejrzanej via SSIX.
3. Sprawdzić informacje o zauważeniu Makai Taki w okolicach Dragonspiral Tower.
4. Współpracować z lokalnymi jednostkami Pokemon Ranger w regionie Unova (kod 005).
5. Przyznano wam pomoc w postaci Rangerki Drugiego Stopnia Mirandy Lemon.
6. Meldunek operacyjny do dowództwa głównego co tydzień via SSIX.
7. Kontynuować operacje „Kagai” w regionie 005, aż do przysłania nowych rozkazów.

Koniec wiadomości



-Jeszcze raz! Parabolic Charge! - męski głos przerwał ciszę panując w dolinie. Zielone oczy wbiły się w półmetrową żółtą jaszczurkę z czarnym łebkiem, uszami oraz końcem ogona, która obróciła się tyłem do celu, jakim była niebieska istota przypominająca chodzącą na dwóch łapach rybę, machającą szczęśliwie ogonem – Cel … pal! - potężny ładunek elektryczny wydobył się z niewielkiego ciałka, kierując się wprost ku drugiemu stworkowi. Ten przyjął atak, nawet nie zmieniając pozy. Jaszczurką sapnęła, zaś młody chłopak podszedł do stwora. Pogłaskał Pokemona po głowie, wyciągając jakaś jakaś jagódkę z kieszenie spodni, która podał jaszczurce.
Quagsire również podeszła do trenera, oczekując czegoś smakołyku. Chłopak uśmiechnął się, po czym dał jej jakiś przysmak, zaś wodno ziemny Pokemon zapiszczał radośnie.
– Jesteś idealną partnerka do ćwiczeń dla Prime'a – Tinia, bo tak się nazywała, pokiwała głową, kończąc smakołyk. Helioptile, elektryczny Pokemon z Kalos, wskazał na leżąca w cieniu Absol, która ze znudzeniem w oczach, przyglądała się całemu temu treningowi – Nie przejmuj się Kirą, ona ma swoje humorki. Jak każda kobieta. Przyzwyczaisz się z czasem, a teraz odpocznijcie i pobawicie się – dodał, kierując się się ku mrocznemu Pokemonowi. Kątem oka zauważył jak Krok trenuje z Diddym walkę w zwarciu. Brakowało mu tylko dwójki stworków, które gdzieś znikły, tuż po rozpoczęciu treningu.

„Ma humorki” warknęła Kira, która leżała na kurtce swojego trenera, gdy ten usiadł koło niej „Może mi jeszcze wmówisz, że mam okres, co?”
„A nie masz?” zakpił JD, czochrając psa po głowie „A no tak, zapomniałem. Ty masz okres przez cały rok.”
„Pewnego pięknego dnia uduszę Cie we śnie” mruknęła, co wywołało atak śmiechu ze strony Jamesa „Nie żartuje. Przeginasz pałę i nie dotrzymałeś umowy …”
„Przepraszam bardzo” przerwał jej monolog, biorąc do ręki czapkę „Moja wina, że cały misterny plan w poszedł w pizdu? Pomyśl swoim małym móżdżkiem. Jak miałem zaprosić Miri na kawę, po tym co się stało?”
„Normalnie? Hallo, jest dwudziesty pierwszy wiek …”
„Pojebało Cie? Miałem do niej podejść i rzecz coś w stylu, hej mała, pójdziemy na kawę, mimo że twój brat walczy o życi …” przerwał, biorąc głęboki wdech „Makai przegiął. Zdrowo przesadził„
„Wiem” odparła Kira „Dorwiemy go, wiesz o tym dobrze. Jak się trzyma?”
„Z tego co wiem, to odzyskał przytomność … i tyle. Miranda nic nie mówi, a mi głupio się zapytać co z Jacobem. Do ich rodziców przecież nie zadzwonię, bo mnie nie znają.”
„Niby czemu?”
„Co im powiem? Witam, to mój wróg prawie zabił państwa syna? Kira użyj mózgu. Zaś dowództwo utajniło wszystko” oparł się konar drzewa „To moja wina. Wplątałem ich walkę, w której nie powinni brać udziału. Makai skrzywdził za wiele osób, jak ten gość Hizaru, który później znikł, próbował mnie dwukrotnie zabić, ale teraz … nie mam po prostu słów.”

„Mi generalnie chodziło o Mirande” rzekła Absol, leniwie podnosząc łeb „Nie wydaje się jakoś szczególnie przybita tą całą sytuacją.”
„Trudno mi powiedzieć co siedzi w jej głowie. Znam ją dopiero drugi miesiąc, razem podróżujemy, próbujemy koegzystować i ogóle, ale nie potrafię jej rozpracować. Przed zamachem była bardziej sarkastyczna, wybuchowa i pewna siebie. Teraz … hmm, teraz jakby odpuściła. Dalej jest zimną suką, ale widzę przebłyski ludzkich odruchów. Jednak dzisiaj, już od samego rana miała do mnie jakiś pretensje.”
„Zaproś ją na kawę, to się dowiesz” powiedziała Kira, zaś JD przewrócił oczami „Wiesz, że będę wierciła ci dziurę, aż tego nie zrobisz ...” James prychnął, ale mima mu rzedła, gdy nad nim stanęła blondynka. Typowy strój jak na tą dziewczynę, czyli krótka spódniczka, czarny golf oraz beret na głowie. Jej fioletowe oczy szybko zlustrowały chłopaka, który ziewnął „Zaczyna się ...”


-Tak? - Clarkson zapytał swojej towarzyszki, która dalej stała nad nim i nie powiedziała ani jednego słowa – Wiem, że jestem przystojny, ale co chcesz?
-Chce abyś ruszył swoje dupsko – warknęła, zaś JD wstał – Musimy jechać dalej. Zróbmy nasz obchód i wracajmy do bazy. Mam wielką ochotę odpocząć.
-Jasne, partnerko – zakpił, po czym zagwizdał. Tinia, Krok, Diddy oraz Prime podeszli do swojego trenera – Jest was czterech, Kira piąta. Gdzie Soundwave? - spojrzał na Kroka, który wzruszył ramionami – Kira?

„Nie mam pojęcia” odparła „Nie jestem jego niańką”
"To po co Cie trzymam?"
"Cicho ..."


-Miri, gdzie twój Meowstic? - zapytał, widząc jak dziewczyna pisze coś na komórce. Ta wskazała palcem na pobliskie drzewo, gdzie na gałęzi spał niebieski kot – Hmm, dziw … - nie skończył, ponieważ oboje zostali powaleni przez potężną fale dźwięku. James podniósł delikatnie głowę, aby ujrzeć fioletowego Pokemona, który "suszył ząbki" jak pewna banda Pingwinów z Madagaskaru – Soundwave! - Loudred zaklaskał, zaś JD wyjął Pokeball – Powrót – stwór zmienił się czerwoną poświatę, po czym schował się do kuli, a jego trener wstał. Miranda zbierała swoją komórkę z ziemi – Znów dostanę po głowie. Super – westchnął Clarkson, a następnie wyjął cztery kule i odwołał swoich podopiecznych. Jedynie Kira ustała się przy swoim trenerze, który skierował się ku czarnemu coupe, którym teraz podróżowali.

„To nie było fajne” mruknęła Absol „Wiesz, mogłeś zachować się bardziej jak dżentelmen”
„Ta, a później chciałaby mnie udusić” odpowiedział „Sorry Kira, ale po ostatnim mam dosyć bycia tym miłym ...”
„Ale męczą Cie wyrzuty sumienia” odparła „Pokaż, że chociaż trochę Ci na niej zależy. Dobrze wiem, że ci zależy. Zapomniałeś kto czyta twoje myśli?” zapytała wskakując na tył pojazdu. JD nie odpowiedział, tylko usiadł na fotelu kierowcy i zabrał mikrofon.


-Tutaj patrol dwa jeden dwa, zgłaszamy się – rzekł po naciśnięciu guzika odpowiedzialnego, za nadawanie.
-Tu dyżurny operacyjny Kanciarz, słucham was dwa jeden dwa – usłyszał w odpowiedzi – Zgłaszacie jakieś problemy?
-Nie, wszystko jak najlepszy porządku. Udamy się w kierunku White Ruins, aż do granic sektora sto jeden – odparł spokojnie, zaś Miri wsiadła do samochodu. James kątem oka zauważył, że blondynka próbuje uruchomić komórkę – Baza czekam na potwierdzenie.
-Potwierdzam dwa jeden dwa – odpowiedział dyżurny – Przy okazji Clarkson, komandor się o was pytał. Powiedział, że macie się do niego zgłosić po zakończeniu patrolu.
-Jasne, zrozumiałem i przyjąłem. Dwa jeden dwa, bez odbioru – odłożył mikrofon, po czym spojrzał na coraz bardziej zirytowaną Mirandę – Oj daj to – mruknął, biorąc urządzenie. Lemon fuknęła, zaś Clarkson zaczął kombinować z komórką – Hmm, czyli nie uruchamia …
-No co ty nie powiesz – warknęła dziewczyna, zaś JD zignorował to i kontynuował zabawę – To twoja wina. Gdybyś nie łapał tego Loudreda, to on nie zrobiłby takiego żartu. To twój drugi Pokemon, który uprzykrzył mi życie. Wpierw to metalowe ptaszydło, teraz on. Ciekawe kiedy twój aligator zamrozi mnie, albo ta elektryczna jaszczurka porazi mnie … ale jak? - przerwała, widząc jak komórka działa. James oddał jej urządzenie, po czym odpalił auto.
-Nie ma za co – mruknął, a następnie wrzucił pierwszy bieg. Pojazd ruszył – Bateria nie stykała, przez co nie działało. Wiem, bo sam miałem podobny problem z pierwszą komórką. Wtedy to była cegła w porównaniu z tym co teraz masz – auto przyspieszyło, gdy JD zmienił bieg na wyższy. Silnik zaryczał, co przyprawiło Jamesa o uśmiech – Aż szkoda mi będzie zostawić to cudo. Maszyna chodzi jak marzenie. Aż dziw, że Unova ma takie młode samochody.
-Ta jasne – mruknęła pisząc coś na komórce – I tak jesteś dupkiem …
-Dobra starczy – przerwał jej JD, znów zmieniając bieg – Odkupie Ci tą komórkę w Icirrus City, dobra?

„Oraz zaproszę na obiad, jeśli się zgodzisz” Absol podsunęła mu propozycje. JD spojrzał w tylne lusterko „Zrób to. Prooooooszęęęęęęęęę”
„Kobiety” mruknął niezadowolony.


-Oraz zapraszam Cie na obiad. Ja płacę – dodał, nie odrywając wzroku od drogi. Przez kilka chwil panowała złowroga cisza, nie zwiastująca niczego dobrego – Miri?
-Komórka okej. Tak mi musisz odkupić – odparła spokojnie, chowając urządzenie do schowka – Obiad, zapomnij.
-Dobra – mruknął James, któremu spadł kamień z serca. W końcu Kira da mu spokój. Będzie mógł się skupić na prawdziwym problemie jakim była jego misja.
-Bo nie wyrobimy się, ale kolacja jak najbardziej wchodzi w grę – dokończyła myśl. Clarksona zatkało, zaś Kira zawyła radośnie – Co z twoją Absol?
-A ja to wiem? Nie rozumiem kobiet – zaśmiał się nerwowo, próbując ukryć zaskoczenie – A co do kolacji to okej, nie ma problemu. Obiad, kolacja, śniadanie. Oby tylko dobrze zjeść.
-Dokładnie tak. Widać w jednej materii się zgadzamy – przesiadła się do tyłu – Kira posuń się. Podobnie jak twój trener w Kalos, ja także się teraz przekimam – mroczny pies przeskoczył na przedni fotel, zaś blondynka położyła się i przykryła się swoim płaszczem – Obudź mnie jak dojedziemy.
-Tak jest pani kapitan – zakpił, ściszając radio. Zmienił bieg po raz kolejny, a pojazd przyspieszył nieznacznie. Przez kilka minut jechali w zupełnej ciszy.

„No proszę. Idziesz na randkę” rzekła Kira „A nie mówiłam? Podobasz się jej. Musisz się tylko ładnie ubrać”
„Kira ...”
„Oraz odchamić się chociaż małym stopniu. No i zabrać do dobrej restauracji, albo przynajmniej niezłej knajpy. Kupisz jej kwiaty” Absol kontynuowała
„Kira …”
„Pomyśleć, że proponował Ci, abyś zabrał ją na obiad, a to bum! Wow, tego się nie spodziewałam. Jestem lepsza ...”
„Kira!” krzyknął, przerywając wywód swojego Pokemona „Daj sobie spokój!”
„Co?”
„To tylko kolacja. Nic wielkiego. Na Boga, jesteś gorsza niż ustawa przewiduję i nie, nie wchodź mi do głowy. Moje myśli o Miri to moja prywatna sprawa … weszłaś prawda?” szybko spojrzał na Absol, która była wyraźnie zdziwiona „K*rwa ...”
„Wow. Nie wierze, to co widzę” rzekła, po czym przez chwilę zapanowała cisza. James oddał się przyjemności z jazdy, ale rozmyślał o ostatniej walce.


Makai był tam gdzieś. Słyszał jego śmiech i pewnie on tak urządził Jacoba. Bo kto inny? Joy, która uciekła z notatnikiem Tony'ego. Przecież to nie miało sensu. Wykorzystuje go jako przynętę, po czym kradnie jakieś zapiski pełne taktyk? Taka był zbyt dobry, aby używać pomysłów jakiś przypadkowych ludzi. Bo kim był jakiś tam Jupiter? Odpadł w jednej czwartej turnieju po walce ze Stevenem. Dobra, ten to był wariat i ryzykant, ale nie był przecież jakimś geniuszem w kwestii taktyk. Darion? Kolejny przypadkowy gość, który doszedł do finału, ale poległ. Steven go zniszczył, zmasakrował. A Tony nie miał zapisanej żadnej taktyki tego popaprańca. Tamara także nie była jakaś wyjątkowa, ten chłopak z papugą czy w końcu ten młodziak Karl. Wszystkich jednak coś musiało łączyć ze sobą, ponieważ zostawali sferze zainteresowania Makai'ego.
Z drugiej strony, może to był przypadek? Znów był złym miejscu o złym czasie? Joy chciała pewnie uwieść chłopaka, aby pozbyć się świadka oraz zdobyć notatnik, jednak pojawił się JD. Zauważyła go, więc natychmiast zmieniła plan działania. Jednak czemu nie pozbyła się ich obu, kiedy miała dogodną sytuacje, tylko zniknęła z notatnikiem. Ale było jeszcze jedno pytanie – czemu go porzuciła? To było dziwne. Tyle zachodu o zeszyt, po czym zostawia go widoku? Najlepsza opcja byłoby, gdyby zrobiła jego kopie. Chyba że chodziło jej o Mega Ewolucje ...

„Ona płakała” rzekła w końcu Kira, przerywając cisze i wyrywając trenera z rozważań. James spojrzał na swojego Pokemona
„Co masz na myśli?” zapytał zaintrygowany
„Nie weszłam do jej głowy, bo zaraz jej kot zrobiłby raban, ale zaobserwował to kilka razy. Ty spałeś jak kamień, zaś Miranda płakała do poduszki. Ta sytuacja chyba ją po prostu przerasta. Wiesz, ona uważała, że swoje z tobą odhaczy i będzie mogła wrócić do normalnej pracy, a tutaj jej brat zostaje ciężko pobity przez jakiegoś psychola. Do tego dowództwo wysyła ją wraz z tobą, przez co w dzień w dzień musi sobie przypominać obrazek Jacoba.”
„Temu się mnie pytałaś jak się trzyma, prawda? Martwisz się o Miri, co nie?
„Tak. Mimo swojego charakterku, wydaje się bardzo miła. Dba o Pokemony, kocha to co robi. Po prostu …”
„Może z nią pogadać o tym?” zapytał JD
„Tak ci się nie przyzna. Według mnie powinieneś być dla niej milszy … uważaj!” krzyknęła, gdy James nacisnął hamulec w ostatnim momencie przed potrącenie jakiegoś chłopaka. Samochód zatrzymał się prawie miejscu „No co za debil!”


-Pojebało Cie ?! - krzyknął James, wychylając się za kierownicy. Miał już ochotę przyjebać gościowi, który opierał się rękoma o maskę samochodu – Prawie Cie zabiłem! Wypi*rdalaj, za nim Ci dojebie! - gość podbiegł do miejsca pasażera. James dokładnie mu się przyjrzał. Gość był jego wzrostu, ale zdecydowanie mniej masywniejszy. Ubrany nie najgorsze stylowo spodnie oraz t-shirt z logiem Poke Balla, który był schowany pod rozpiętą ciemnobrązową koszulę na zamek – Powiedziałem coś! Won!
-Panie, zabij mnie później pan, ale teraz sp**rdalamy! Leci tutaj stado tubylców, chcących ofiary i krwi! Pi*rdolenie kanibale! - w piwnych oczach bruneta można było zauważyć przerażenie. Wydawało się, że mówił prawdę, ale James był już zbytnio wkurzony.
-Jacy, k*rwa, kanibale?! Wyp*erdalaj, bo zaraz Ci tak przyjebie, że twoja matka, będzie Cie szukać w Pallet Town! Już!

-James, co jest? - zaspana Miri podniosła głową. Zobaczyła wkurzonego towarzysza, Kirę, która warczała, oraz jakiegoś przerażanego gościa – O co chodzi? Kim jesteś?
-Patrz! - wskazał palcem za siebie. Dwójka Rangerów spostrzegła grupkę półnagich facetów, umalowanych jakaś dziwną farbą. Można z dużą skalą prawdopodobieństwa przypuszczać, że to były rytualne tatuaże. Trzeba było jeszcze dodać dziwne hełmy, przypominające te rzymskich centurionów, które potęgowały aurę strachu. Ewidetnie nie mieli przyjacielskich stosunków do bruneta oraz Rangerów, a trzymając w rękach włócznie oraz łuki tylko to potwierdzali. Byli dobre sto metrów od samochodu, ale biegli ku nim – Później mnie zajebiesz! Uciekajmy!
-O k*rwa – przeklną James, po czym zrobił szybki rachunek strat i zysków. Spojrzał na Absol, która przeskoczyła na tylne siedzenie, a następnie otworzył drzwi – Pakuj się! Pronto – wrzucił jedynkę, zaś chłopak wskoczył na miejsce – Zapiąć się. Będzie ostro – przygazował, zaś silnik pojazdu ryknął. Tubylcy byli już blisko, ale James ruszył z kopyta. Samochód szarpnął, po czym zaczął przyspieszać. JD widział jak oddala się od krzyczących wojowników, zaś chłopak odetchnął z ulgą.

-Blisko – rzekł brunet, zaś JD wrzucił czwarty bieg – Dzięki. Uratowałeś mi tyłek.
-Dobra, nie chrzań. Jak to się wpakowałeś? Chyba jakąś im podpadłeś, bo nie wierze, że tak z sami by zaczęli cie ścigać – warknął zdenerwowany – Mów!
-Nie wiem. Przyjechałem do znajomego, który pracuje na tutejszych wykopaliskach w White Ruins. Poszedłem potrenować na pobliskiej polanie i nagle patrzę, jak w moją stronie biegnie kilkunastu półnagich gości. Miałem poczekać i zapytać się czego chcą? Słyszałem, że ponoć tutaj istnieje jakieś plemię, ale uważałem to za bujdę – odpowiedział – Swoją drogą, to jestem Luca. Luca Aller.
-James Clarkson – mruknął JD – A ta pani z tyłu to Miranda Lemon.
-Potrafię mówić za siebie – warknęła blondynka, po czym wszyscy usłyszeli strzał. James przeklął - Co jest?
-Nie wiem jeszcze, ale mam podejrzenie – powiedział zatrzymując pojazd. Wrzucił jedynkę oraz zaciągnął hamulec ręczny, po czym zgasił auto – Aby tylko nie silnik – wysiadł z auta, podobnie jak Luca. Sprawdził opony z jego strony – Czysto.
-U mnie przebita przednia - rzekł brunet. JD podszedł do nowego kolegi, który wyciągał grot strzały z ogumienia – Chyba masz zapas?
-Ta, ale lewarka nie mam – odparł, po czym wyjął Pokeball – A zapowiadał się spokojny dzień – z kuli wyłonił się wielki niebieski aligator. Zaryczał – Uspokój dupę i podnieś delikatnie auto. Bez żadnego ziewania – skierował się ku bagażnikowi - Abym tylko miał kluczę – Miri prychnęła – Może księżniczko ruszysz swój tyłeczek i wysiądziesz z auta? - rzekł otwierając tył. Lemon wykonała polecenie, narzekając na swojego towarzysza – Mała żmija.
-Słyszałam to idioto. To twoja wina, jak zwykle – warknęła siadając przy drzewie. Luca z zainteresowaniem przyglądał się docinkom dwóch Rangerów – Gdybyś się nie kłócił, to nie byłoby takich problemów. Podobnie było ostatnio …
-Ej, wypraszam sobie – wyjął oponę – Luca łap – rzucił brunetowi zestaw kluczy, zaś samemu podszedł z kołem – Uratowałem ci tyłek, więc się przydaj do czegoś. Odkręcaj, ja zaś sprawdzę silnik. To będzie długi dzień …

Jakiś czas później

James kończył dokręcać śrubę. Czuł chwilę wcześniej opór, ale postanowił przekręcił nakrętkę jeszcze dwa razy, po czym usiadł na ziemi. Uśmiechnął się zadowolony, gdy wymienił oponę. Robił to już kilka razy w Johto, ale wtedy miał lewarek oraz ojca do pomocy. Co jak co, to był mechanik pierwsza klasa i znał się na autach lepiej od syna. Przez to kilka razy musiał pomagać chłopakowi z takim problemami jak zmiana opony czy problemy z elektryką.

-W końcu. Krok, opuść – rozkazał swojemu Pokemonowi, który delikatnie postawił auto na ziemi – Trochę się zeszło.
-Kto by się spodziewał, że taki młody samochód, a chyba ogumienia nie wymieniali od początku – mruknął Luca, wrzucając starą oponę do bagażnika – To co teraz? Może jakiś piknik?
-Odwieziemy Cie do miasta, zjemy coś, bo kobiecie tutaj nie chciało się pogrzać posiłku – powiedział głośno, zaś blondynka pokazała mu środkowy palec – Wsadź go sobie w ten seksowny tyłek – odparł James – Coś czułem, że to nie będzie spokojny dzień.
-Ta, sprowadzasz problemy – rzekła Miri czytająca jakaś książkę – Może jeszcze zawalczycie między sobą? - zakpiła, zaś mężczyźni spojrzeli po sobie. Momentalnie w ich rękach pojawiły się pełnowymiarowe Pokeballe. Miranda podniosła wzrok znad książki – Jaja sobie robicie? Prawda?
-Nie – odparł Luca – Mały sparing nie zaszkodzi, a JD myśli, że jest cwaniakiem.
-Uznaje to za wyzwanie – zakpił - Dajesz – rzekł, gdy na polu walki pojawił przypominający węża stworek – Snivy huh. Jedziemy z tym koksem.

„Diddy?” zapytała Kira, wyraźnie zaciekawiona „Najlepsza opcja. Przewaga typów i spokojnie zniszczy tego węża”
„Nie, to byłoby zbyt łatwe. No i chce spróbować nowego towarzysza w walce.” odparł podrzucając kulę „Chyba, że ty idziesz ...”
„Zapomnij” fuknęła „Ostatnim razem posłałeś mnie przeciw kijance na sterydach, po czym skupiłeś się na tyłku Mirandy, zamiast na walce z tym smokiem”
„Dalej przeżywasz tą walkę z Flygonem? Kira weź, zachowujesz się gorzej niż przedszkolak, któremu zabrali zabawkę”


-Prime, pora na przedstawienie! - rzucił Pokeball, z którego Heptolite – Jeden na jeden?
-Dobra. Knack Vine Whip – rozkazał Luc, zaś wąż wystrzelił w kierunku rywala dwa zieloną pnącza, próbując uderzyć w Prime'a. Jaszczurka przyjęła na siebie pierwsze uderzenie, lecz przed drugim już uskoczyła. Było widać, że Heptolite nie był zbyt doświadczony w walkach – Leaf Tornado. Dajesz James, spodziewałem się czegoś więcej po tobie.
-Spokojnie – odparł JD, gdy wąż skoczył do góry – Thunder Wave – rzekł, zaś Pokemon z Kalos wyrzucił z siebie kilka elektrycznych ładunków, które sparaliżowały rywala. Ten upadł na ziemie -Thunderbolt. Teraz zawsze będziemy szybsi.

Heptolite kiwnął głową, a następnie obrócił się do rywala, rozkładając swoje uszy. Zgromadził na końcu swojego ogona potężny ładunek w Snivy'ego. Knack próbował odskoczyć, ale paraliż znów o sobie znać. Przyjął cios na klatę, po czym spróbował zaatakować. Nie udało się, więc przyjął pozycje defensywną. Jaszczurka stworzył zaś elektryczną kulę i wystrzeliła w rywala. Ten jednak zrobił unik, pokonując chwilowo paraliż. Luca obserwował sytuacje, po czym szybko się dostosował do nowej sytuacji. James zaś myślał o taktyce jaką powinien przyjąć. Paraliż był dużym plusem, jednak Snivy miał mocną specjalną obronę.

-Knack, użyj Leaf Blade! - ogon stworka zabłysł na zielono, a następnie uderzył w jaszczurkę, która upadła – Leaf Tornado! - rośliny starter wyskoczył ku górze, ale paraliż dał o sobie znać. Znów upadł, zaś Prime podniósł się. Jego uszy zaświeciło na biało, po czym wykonał kilka ruchów głową, tworząc coś rodzaju powietrznych ostrzy. Snivy przyjął cios na siebie, zaś Heptolite zaczął biec ku Knackowi. Uderzył węża całym ciałem, odrzucając rywala metr do tyłu. Wąż podniósł się i gotował się do dalszej walki. Obaj spojrzeli sobie głęboko oczy, chcąc pokazać rywalowi, że nie zamierza odpuścić.

-Skończycie to kiedyś? – zapytała Miri. Sądziła, że to będzie szybkie, a walka dłużyła się od chwili. Zobaczyła uśmieszek na twarzy Jamesa – Co tak cieszy? - Knack wyskoczył ku górze, próbując jeszcze raz zaatakować Leaf Tornadem.
-To, że zaraz wygram – Heptolite wyskoczył ku górze, zaś ogon zaświecały na niebiesko –Dragon Tail! Koń … - przerwał. Właśnie sobie uświadomił co narobił – Prime nie!

Cios doszedł celu, ale na Snivym nie zrobiło to większego wrażenia. Skończył się kręcić, po czym wystrzelił w rywala tornado zielonych liści. Jaszczurka, która była może pół metru od rywala, przyjęła dewastujący cios na siebie, a następnie upadła na ziemi.
-To chyba koniec – mruknął Luca, gdy Knack wylądował tuż przed nim. Obaj byli zaskoczeni, gdy żółta istota wstała – Twardy gracz.
-Sam jestem zdziwiony – powiedział James, patrząc na swojego podopiecznego. Ten wydał z siebie okrzyk bojowy – Thunderbolt! Raz dwa!
-Protect - starter z Unova chciał wykonać polecenie, ale nie udało się. Ściana nie pojawiła się, więc Knack przyjął wiązkę elektryczną na siebie. Zachwiał się, a gdy zauważył, że rywal pędzi ku niemu. Jego ciało było otoczone przez czystą energie elenktyczną. Chciał kontratakować, ale Primie był szybszy. Uderzył rywala głową w brzuch, a następnie jego ciało opuściła kilkaset woltów, które w ułamki sekund przeszyły przez ciałko Snivy'ego, a następnie odskoczył. Knack miał już upaść na ziemie, ale pnącza go podtrzymały. Heptotite był gotów do ostatecznego ciosu.
-Pirme! Parobolic Charg ….

-Uwaga! - krzyknęła Miranda. Jaszczurka oraz jej trener spojrzeli na lecące ku im kamienie. JD wraz z Kirą odskoczyli do tyłu, jednak Heptolite nie zdążył. Atak wprost zmiótł Prime'a z pola walki, przez co ten nieprzytomny wylądował pod nogami swojego trenera, a Pokemon przypominający skrzyżowanie jaszczurki i ptaka zaryczał. Kilka sekund później było już ich więcej.
-Archeopsy! - krzyknął Luca, który wraz z Snivy gotował się do walki. James rozejrzał się dookoła, szukając trenerów dziwnych istot – Znaleźli nas!

-Baikaka!(Stać!) - wszyscy usłyszeli wrzask dochodzący z nieba. Clarkson spojrzał ku górze. Jeden z gości co wcześniej siedział grzebcie przypominającego orła Pokemona – Kaja boaka cal! (Dawać dziewczynę heretycy!)
-Mów po ludzku wieśniaku, bo nie gadam po waszemu – warknął, odwołując Prime'a – Zapytam się grzecznie – ręką spoczęła na toporku – Czego chcesz?
-Boaka!(Dziewczynę!) - ryknął przywódca. Kira oraz Knack byli gotowi, zaś ich trenerzy z niecierpliwością czekali na rozwój wydarzeń – Aannana! (Brać ją!) - jeden z Archeopsów zawył, po czym zapikował w dół. James tylko na to czekał.
-Kira! Psycho Cut! - rozkazał swojej Absol, której ostrze zabłysło na fioletowo.

“Z przyjemnością!” krzyknęła, robiąc kilka zamachów. Antyczny ptakojaszczur wzniósł się ku górze, chcąc uniknąć ataków, a następnie zatoczył koło, aby znów zapikował, tym razem celując w Kire. Jednak Snivy Luci nie czekała na rozkaz, tylko stworzył burzę potężnych liści, które uderzyły w Archeopsa. Mroczny Pokemon także zaatakował Night Shlashem, posyłając rywala deski “Dzięki”
“Nie ma sprawy” odparł Knack “Zostało jeszcze kilku”
“Prawda, ale James i twój trener wypuszczą resztę ...” przerwała widząc nerwowy śmiech Snivy'ego. Westchnęła “Ile?”
“Ja i Eelektrik ” odpowiedział “Ale damy radę! Prawda?”


-Jeden z głowy – rzekł Luca podchodząc do nowego towarzysza – To co? Masakrujemy?
-Masakrujemy – odparł James gdy w ręce pojawił się Pokeball – Ciekawe jak dadzą sobie radę ... - przerwał mu krzyk. Obrócił się odruchowo, aby ujrzeć jak Rangerka jest porywana przez jednego z orłów – Miranda! - ryknął biegnąć ku partnerce, ale było za późno. Ptak wzniósł sie na taką wysokość, że JD nie mógł już go złapać – Nie!

-James pomóż! - krzyknęła Miri, zaś Braviary pognał na zachód. Tuż za nim udały się pozostałe Archeopsy – JD!
-Do auta! - rozkazał Clarkson wskakując na fotel kierowcy. Odpalił kluczyk stacyjce, zaś pojazd wydał z siebie warkot. Luca, Kira oraz Knack byli już w coupe – Nie pozwolę na to! - wrzucił pierwszy bieg i przycisnął gaz do podłogi. Samochód ryknął, zerwał się z miejsca i skierował się za kluczem ptaków – Gdzie oni ją biorą?!
-Chyba do głównej części White Ruins – odparł niepewnie Luca, wyciągając mapę swojego regionu – Tak, do ruin, ale od jakiejś innej strony. Wykopaliska są z bardziej na wschód ...
-Nie ważne, nie pozwolę aby ten ch*jek mnie tak wykiwał – warknął James, unikając kamieni przeszkód na drodze. Licznik wskazywał już na osiemdziesiąt kilometrów na godzinę – Szybciej.
-James zwolnij – rzekł Luca, zapinając pasy – Zwolnij!
-Nigdy! - przycisnął gaz do oporu, zaś silnik zawył. Klucz był tuż nad nimi – Knack, użyj Vine Whipu i złap nogę Mirandy! - rozkazał, robiąc unik przed serią kamieni skierowanych ku ich pojazdowi – Wstrętne bestie – warknął, zaś Snivy spojrzał niepewnie na swojego trenera. Ten kiwnął głową, aby wykonał polecenie.

„Pozabijasz nasz!” krzyknęła Absol widząc wskazówkę prędkościomierza „Rozumiem, ładna jest i miła, ale przesadzasz! Ona nie jest warta ...”
„Jeden Lemon leży przez ze mnie w szpitalu. Nie pozwolę jej stracić” odparł spokojnie „Kira, nie ważne co się stanie, ja oberwę. Jak już mam oberwać, to chociaż uratuje jej tyłek”
„Od kiedy taki szlachetny jesteś?” zakpiła, po czym westchnęła „Co ja mam z tobą James, no co”
„Pomyśl, że mogłabyś być moją dziewczyną albo co gorsza żoną. Wytrzymałbyś?” odgryzł się „Nie próbuj nawet tego wyciągać na wierzch. Jasne?”
„Dobra”


Rozpoczęła się wojna nerwów. Knack, uczepiony nogi Mirandy oraz siedzenia swojego trenera, walczył aby się utrzymać. James zaś wyciskał siódme soki z pojazdu, którego silnik wył przerażająco. Tymczasem przywódca albo myśliwy krzyczał coś w swoim języku, chcą pozbyć się ogona w postaci dwóch mężczyzn. Pościg trwał w najlepsze i nic nie wskazywało na przerwanie patosu.

-To nic nie da – mruknął JD – Nic a nic … wiem. Luca otwórz schowek – rzekł do bruneta, a ten wykonał polecenie. Wyjął z niego jakieś urządzanie – Capture Styler. Jednak zostawiła w samochodzie. Na szczęście ...
-James! Pomóz mi do jasnej cholery! - usłyszał z góry, ale zignorował wołanie. Złapał za przyrząd, po czym wycelował go w Braviary'ego – Nie! Przecież prowadzisz! Zabijesz się!
-To mam ci pomóż czy nie?! -odkrzyknął próbując drugą rękę prowadzić auto – Ma racje – mruknął, po czym dał urządzenie towarzyszowi – Szybka nauka. Celujesz w Pokemona, po czym zaczynasz robić kółka ...
-Co?! - krzyknął Luca – Zgłupiałeś! Nigdy tego nie trenowałem!
-To jak z pierwszym razem! Dziewczynę boli, a koleś cały ma spinę, aby seks trwał dziesięć sekund, więc myśli o czymś głupi, odcinając się od całej przyjemności ...
-Co k*rwa?! Kto ci taki głupot na opowiadał?!

-James! Uważaj! - wrzasnęła blondynka, zaś Luca spojrzał na drogę – James!
-Hamuj! Jest koniec drogi! Knack ,puść dziewczynę! - rozkazał Luca
-Spróbuj tylko! - warknął JD, który wydział klif przed sobą. Był może dwa kilometry od niego, ale w przy tej prędkości to dzieliło go tylko sekundy od przepaści – K*rwa! - zaczął gwałtownie hamować, zaciągając przy okazji ręczny. Samochód przejechał jeszcze ze sto metrów, po czym się zatrzymał. James wybiegł z auta, kierując się ku skarpie – Miri! - sięgnął po toporek, chyba w jakimś głupim odruchu. Nic to nie mogło zmienić.
-JD! - krzyknęła przerażona dziewczyna oddalając się do Rangera. Ten tylko bezradnie patrzył jak znika za górami – James! - usłyszał ostatni raz. Upadł na kolana i uderzył pięścią o ziemie.
-Czemu?! - zapytał sam siebie. Kira podeszła do swojego trenera – Mów.

„Co niby?” zapytała widząc jego stan „Podnieś się chłopie. Jesteś Rangerem. Wojownikiem!”
„Jestem przegranym. Kolejna osoba …”
„James! Uratujemy Miri! Nie podawaj się!” krzyknął uderzając go „Przeżyłeś dwa zamachy! Do jasnej cholery!”
„To były przypadki ...”
„Wstawaj bekso! Pokaż, że ma jaja!” fuknęła, znów go uderzając „Albo to zrobisz, albo będę Cie męczy wizjami twojego najgorszego koszmaru do końca twojego marnego życia! Wstawaj!” JD spojrzał na Kire „Chcesz tego? Chcesz!” warknęła, zaś jej trener mocno ją uścisnął „Wow, bez takich. Pokefilia jest karana ...”
„Kocham cię Kiruś, jesteś jak siostra, której nie miałem”puścił Pokemona i spojrzał na góry „Miri! Trzymaj się! Idę po ciebie!”
„I na to czekałam!” rzekła zadowolona


-Dwa jeden dwa zgłoście się – wydobyło się z radia. James wstał – Dwa jeden dwa, zgłoście się – ponowiło się. Ranger podszedł radia, po czym złapał za mikrofon – Dwa jedne …
-Dwa jeden dwa zgłaszam się – odparł spokojnie.
-Co tak długo? - usłyszał w odpowiedzi – I czemu nie jesteście w …
-Mieliśmy mały problem po drodze, ale załatwiliśmy go. Kierujemy się do wykopalisk w White Ruins, być może znikniemy na jakiś czas z eteru. Potwierdzasz baza – rzekł, po czym wsiadł do auta. Luca nie odezwał się ani słowem – Baza …
-Potwierdzam dwa jeden dwa. Meldunek za sześć godzin, bez odbioru – po czym nastąpił szum. JD odłożył mikrofon. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.

-Co teraz? - zapytał się w końcu Luca. Był zdenerwowany i chyba lekko przerażony – Masz jakiś plan …
-Wpadniemy do świątyni i wybijemy ich po kolei – odparł przekręcając kluczyk. Silnik zawył – Nie musisz wchodzić ze mną, mogę cie zostawić pod ruinami.
-Za późno. Wplątałeś mnie w to bagno – odpowiedział Luca, zaś James ruszył – Plan dość …
-Słaby, ale nie mamy czasu. Jeśli to kanibale, to …
-Przykro mi z powodu twojej dziewczyny. Odbijemy ją – rzekł chłopak, a Clarkson milczał – Czyste szaleństwo ...

„Nazwał Miri twoja dziewczyną i nie odpyskujesz mu?” zakpiła Kira, którą James także zignorował. Jego myśli były gdzieś indziej.

Szaleństwo

Słyszał to już gdzieś, ale James zaczął się zastanawiać na czym tak naprawdę polega szaleństwo? Słownik mówi, że to coś nierozsądnego, że taka osoba nie liczy się z okolicznościami, niebezpieczeństwem, skutkami, ale czy to prawda. Jednak czy to prawda. Gdyby ludzie nie podejmował szalonych kroków, dalej rzucaliby odchodami w siebie, mieszkali w jaskiniach czy uderzali kobiety i zaciągali do jaskiń w celach „przedłużenia gatunku”, ale nikt nie uważał takowych przedstawicieli homo sapiens sapiens za szaleńców, tylko za wizjonerów.
W takim razie szaleńcami byli ci, którzy robili to samo na okrągło w nadziei, że coś się zmieni. Tak, wtedy można uznać Jamesa za wariata. Przecież od dwóch lat robił to samo w przekonaniu, że się uda i nic nie zwiastowało końca tego koszmaru.
Jednak czy to był koszmar?

Jakiś czas później, wnętrze ruin prowadzący do White Ruin

James, Kira oraz Luca zmierzali ku głównemu ołtarzowi przez system tuneli, będących istnym labiryntem. Pewnie zgubiliby się natychmiast, lecz dostali mapę od znajomego Allera. Przy okazji wyjaśnił kim byli Ci ludzie, którzy wpierw chcieli porwać Luce, a później dorwali Mirande.

Pierwsze wrażenie, że to kanibale okazało się pół prawdą. Byli to wojownicy ze starego plemienia, zamieszkujące te okolicy od setek lat. Czcili oni Zerkoma, Smoka Ideałów, który – jak wierzyli – dawał im co rok plony. Przez to organizowali rytualne modły, zaś raz do roku ofiarowali swojemu Bogowi ofiarę. Może nie byłoby to nic dziwnego, gdyby tą ofiarą był jakiś Pokemon, gdyż wiele prymitywnych plemion opartych na przemocy i kulcie krwi, tak robiło. Jednak, ku wspaniałemu szczęściu Jamesa, okazało się, że ofiarą są młode dziewczyny, najlepiej dziewice, które po zabójstwie wojownicy zjadali. Wierzyli, że to da im nadludzkie siły.
Oczywiście, ta informacja wywołała wybuch śmiechu ze strony Rangera z Johto, gdyż Mirande ostatnią by podejrzewał o bycie dziewicą, ale mina mu rzedła, gdy usłyszał, że ma tylko kilka godzin. Ofiarę zabijało się podczas burzy, a ta miała przyjść za dwie godziny. JD musiał się spieszyć, jeśli chciał ocalić swoją koleżanką po fachu.

Teraz przemierzał labirynt w ruinach, unikając patroli tubylców. Gówno stało się poważne, a sprawa osobista. James miał jeden cel. Uratować Miri za wszelką cenę.

„Hej James” powiedziała Absol, zatrzymując się. Jej trener spojrzał na mrocznego Pokemona „Popatrz” wskazała na ścianę. Hipogryfy przedstawiały jakieś antyczne sceny walk stworków oraz dziwne znaki nad nimi. JD zbytnio się nie przyglądał do momentu, gdy znalazł coś znajomego.
„MegaStone” rzekł podchodząc bliżej ściany „Ale w Unova? Jak?”
„Mnie się pytasz?”


-Co jest? - zapytał Luca, dołączając do towarzysza – Hmm?
-Te znaki – JD przejechał palcami po ścianie – Przedstawiają Mega Ewolucje. Straszne dziwnie, bo w Unova?
-Mega Ewolucje? - zapytał chłopak – Słyszałem o tym w Kalos …
-Bo to jakaś tajemnica. Jeśli dobrze pamiętam, to pozwala Pokemonowi – wskazał na obrazek przypominająca Lucario – dzięki specjalnemu kamieniowi – jego palec przesunął się góry na rycinę ukazujące MegaStone i jakieś dziwne znaki dookoła go – przejść w jeszcze wyższe stadium – finalnie wskazał na Mega Lucario – po czym wrócić do poprzedniego. Nikt do końca nie rozumiem jak to możliwe …
-Właśnie tak. Uznałem, że to nie możliwe. Kolejna forma ewolucyjnego przez kamyk? - Luca prychnął, zaś JD wyjął aparat i zrobił kilka zdjęć – Archiwizujesz? Po co?
-Muszę. Rozkaz dowództwa. Muszę im takie materiały podsyłać, a i przy okazji wyśle jedną kopie do profesora Sycamore. Może coś odkryje i będę bliżej zakończenia mojej misji – odpowiedział – Dobra, chodźmy dalej, czas nam się kończy – ruszył dalej. Absol i brunet podążyli za nim – Będzie ciężko, wiesz o tym?
-Tak – Luca odparł – Coś ty mnie wpakował.
-Mogłeś zostać przy ruinach – odparł, zaś resztę drogi przeszli w ciszy. W końcu doszli do końca tunelu. Przed nimi ukazały się potężne ruiny pełne półnagich ludzi, modlących się do jakiegoś boga.

-Jest – wskazał na Miri przywiązana do pala. Jeszcze żyła, ale była przywiązana do jakiegoś pala, zaś dookoła kręciło się kilku tubylców, którzy mieli Pokemonowe maski na głowie – Pora na przedstawienie – wyjął Pokeball. Aller zrobił podobnie, po czym zeskoczyli – Ej! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę zebranych – Przyszedłem po moją dziewczynę! Oddacie po dobroci, czy muszę ją wyrwać z waszego gardła?!
-Twoją dziewczynę?! - wrzasnęła Miranda – Zatłukę Cie jak mnie uratujesz!
-Ukana!(Brać ich!) - wrzasnął gruby tubylec, trzymając ostrze w dłoni – Jakaka jaianaina(Nie mogą przerwać rytuału!) - wojownicy posłuchali polecenia wypuszczając do walki dwa Bisharp i trzy Duranty – Kinaa (Zabić!)

-Diddy! - ryknął JD, ciskając kulę przed siebie. Potężny Darmanitan pojawił się na polu walki – Jazda! - Luca wypuścił swojego Snivy'ego, który pierwszy zaatakował. Wyskoczył przed ognistego Pokemona, atakując rywali swoimi pnączami. Diddy zaś zaświecił na czerwono i zaczął uderzać się w tors. James uśmiechnął się złowieszczo, gdy jakiś Bisharp zaatakował zadając mu obrażenia, ale Darmanitan jednym Fire Punchem powali napastnika, posyłając go na pobliską skałę. Jednak efekt ataku stalowo mrocznego Pokemona zadowolił trenera ognistego stwora. Ten usiadł na ziemie i zmienił kolor na niebieski. Ogień z jego brwi znikł, zaś oczy stały się puste. Diddy zmienił się w żywy kamień, jednak zadziała jego ukryta zdolność. Zen Mode stworzył monstrum, które miało lada moment odblokować drogę do Miri.

-Super – rzekł Aller, zaś Snivy skoczyła na głowę towarzysza. Zrobił ze swojej ręki coś na rodzaj pistoletu, wycelowanego wprost w Duranty – Cel! - Diddy wycelował w robaki.
-Incinerate! - ryknął JD, zaś Darmanitan Zen wypluł przed siebie strumień płomieni. Stalowe mrówki padły jeden po drugim, zostawiając samego Bisharpa na polu walki – Cel!
-Uwaga! - krzyknął Luca, gdy jeden z wojowników rzucił się na niego. JD spojrzał w bok i ledwo uniknął ciosu pałką. Odskoczył, pryzmując pozycje walki – Zaczyna się robić ciekawie! - dodał, gdy na polu walki pojawiły się Bouffalant. Cztery byki z afro ryknęły, rozdzielając się na dwie grupy, atakujać każdego Pokemona dwójki trenerów.

-Widzę! - James odskoczył od kolejnego ataku, próbując złapać Superpotiona, jakie rzucił mu Aller. To była ich jedyna szansa – Grajcie fair! - zablokował cios, samemu wyprowadzając sierpa. Tubylec zachwiał się, a Clarkson przerzucił rywala przez biodro. Trzymał pałkę jedna ręką, zaś drugim złapał buteleczkę z Potionem – Knack! - Snivy, który zajmował się dwoma Bouffalantami, skoczył do góry. James zaczął przyduszać tubylca swoim butem, a następnie rzucił roślinnemu stworowi otwarty flakonik. Ten złapał go swoim pnączem, równocześnie chcą zrobić Leaf Tornado, ale zobaczył świecące ostrze. Bisharp postanowił wykorzystać moment nie uwagi Snivy'ego i zaatakował węża. Ten zablokował cios swoim ogonem, rzucają przy okazji w Diddy'ego SuperPotionem. Jeden z byków próbował zablokować rzut, ale nie udało mu się. Zawartość rozlazła się na Darmanitana Zen, pobudzając go do życia. Knack uśmiechnął się, widząc jak czerwona bestia wraca do siebie, ale ta nie uwaga kosztowała go nokaut. Drugi Metal Claw pozbawił go złudzeń, powodując koniec przedstawienia.
Jednak Diddy spostrzegł to. Ryknął, aby Fire Punchem wbić Bisharpa w ziemie. Kolejnej sekundzie jego pieść rozbłysła na biało, zaś byki cofnęły się o kilka kroków. JD, w którego ręce pojawił Pokebll, wskazał na stado.

-Soundwave! - krzyknął, zaś z kuli wyłonił się Loudred – Luca zabezpiecz tyły – brunet kiwnął głową, że zrozumiał, wypuszczają Eelektrika – Soundwave, Echoed Voice! Diddy, Brick Break! - rozkazał, zaś jego Pokemony wykonały polecenia. Wpierw fioletowy stwór o wielkich uszach wydobył z siebie fale dźwiękowe, które powaliły jednego Bouffalntów, zaś Darmatanin doskoczył do kolejnego i jednym celnym ciosem pozbył się go drogi, rzucają wprost go w przerażonych zebranych. Zapanował chaos, co skrzętnie wykorzystał JD. Jego Pokemony świetnie współpracowały, przesuwając się do przodu. Jednak dobra passa się skończyła, gdy na niebie pojawił się Archeops – Znowu ty?! - krzyknął Ranger, wydając polecenie Soundwave'owi. Lecz prehistoryczny ptak miał inny plan, jakim było skuteczne wyeliminowanie zmęczonego i już rannego Diddy'ego – Cholera!
-Trzeba go się jakoś pozbyć, bo zaraz nas załatwi – rzekł Luca – Mam pomysł, ale musimy się zamienić rolami.
-Dobra – odparł JD – Jesteśmy blisko ołtarza, jest chaos. Zrób dywersje i skup na sobie uwagę. Ja uwolnię Miri.
-Grasz bohatera? - zakpił Luc, zaś James rozejrzał się na boki. Zauważył wejście do tunelu – Swoją drogą, to jak wyjdziemy?
-Mam pomysł – spojrzał na Kire, która Psycho Cutem pozbyła się kolejnego Lieparda.

„Kira” rzekł JD, zwracając uwagę swojej Absol „Widzisz, tamten tunel?” wskazał palcem na wejście.
„Tak” odparła „O nie. Nie zgadzam się ...”
„Nie masz wyjścia” odrzekł, zaś mroczny Pokemon westchnął „No już” Absol niechętnie ruszyła, zaś JD poklepał Luca po ramieniu.


-Na trzy – rzekł – Raz
-Dwa … Trzy – James pobiegł przed siebie, zaś Aller obrócił się w kierunku Archeopsa – Soundwave, użyj SuperSonicu! - rozkazał, mając plan w swojej głowie plan. Stwór Jamesa wykonał polecenie, wydając z siebie niesłychany pisk o dużej częstotliwości, który by skierowany w ptaka. Ten, jak było do przewidzenia, zaczął się dziwnie zachowywać, tak jakby oszalał – Elektra, zakończ to! Zap Cannon! - przypominająca węgorza istota stworzyła przed siebie potężną żółtą sferę, a ta w kolnej chwili pognała ku niczego się nie spodziewającego Pokemonowi, rozświetlając okolice – Fajerwerki jak 4 lipca – rzekł do stworków, gdy doszedł do niego krzyk kompana.

Gdy Luc zajmował się Archeopsem, JD wyjął coś z kieszeni, po czym podbiegł od pierwszego dzikusa na jego drodze. Kopnął go w brzuch, przez co ten się pochylił, zaś Clarkson przeturlał się przez jego plecy, tuż pod nos drugiego. Ten zamachnął się swoim mieczem, ale JD zrobił unik. Płynnym ruchem ręki wysunął kolejne elementy pałki teleskopowej, po czym zadał cios w krocze drugiego. Ktoś może powiedzieć, że to cios poniżej pasa, ale oni pierwsi tak zagrali. Teraz JD miał moralne prawo do używania takich zagrywek.
Drugi wypuścił ostrze, które głucho upadło na ziemie, zaś James zdzielił rywala batonem. Ten padł na glebę, a JD znokautował tego pierwszego. Dwóch z głowy.
Ruszył dalej. Trzeci i czwarty ruszyli na niego niemal równocześnie. Na Clarksonie nie zrobiło to wrażenia. Cios trzeciego tubylca zablokował, a następnie uderzył go lewą pięścią, zamraczaj go. Za nim spostrzegł co się dzieje, leżał na ziemi, zaś podeszwa buta Jamesa było ostatnią rzeczą, którą zobaczył tego dnia. Czwarty, który zaczął się powoli cofać w momencie ataku trzeciego, zaszarżował. Skipper odsunął się, po czym elegancki sposób pomógł mu upaść nie ziemie. Dzikus próbował coś zrobić, ale cios w czaszkę przy użyciu pałki teleskopowej wybił mu to z głowy.

-To tyle z ochrony – mruknął, chowając pałkę – Cudo. Jak ja mogłem bez tego chodzi na ustawki – podszedł do Mirandy. Ta wyglądała jakby zaraz miała eksplodować ze złości – Nic nie mów, jasne?
-Uwolnij mnie idioto – warknęła, zaś JD wyjął swój toporek. Zamachnął się, ale rozmyślił się – Co ty robisz?!
-Błagaj mnie o litość – zakpił – Swoją drogą, to musieli mięć ładnego zonka jak okazało się, że nie jesteś dziewicą. Pewnie tak samo ...
-Uwolnij mnie, bo inaczej bę .. - JD jednym cięciem pozbył się więzów. JD złapał swoją towarzyszkę przed upadkiem – W końcu – rzekła, gdy miała już wolne ręce. Clarkson prychnął, a następnie spojrzał na pole bitwy – Zabije cie. Przysięgam to sobie ...

-Nie możesz mi po prostu podziękować? - zapytał z wyraźną pretensją w głosie – Wszystko to moja wina. Wszystko, ale o tym pogadamy w hotelu – dodał – Póki co to spadamy Luca! Soundwave! Odwrót taktyczny! – ruszył ku jednemu z tuneli poniżej. Miranda, trener z Unova oraz Pokemon pognali tuż za nim. Tam zobaczyli Kirę, która czekała na Jamesa

„Długo coś wam to zeszło” zakpiła widząc jak biegną ku niej „To co? Dała ci całusa ...”
„Później. Teraz uciekamy” wszyscy przebiegli koło Absol, która stała jak wryta „Kira!” Mroczny pies nie ruszył się.
„Nie ruszę się dopóki ...” Gdy usłyszała wrzask tubylców zrozumiała „Aaaaaa!” pognała przed siebie ile mogła „Oni mnie zjedzą” biegła na oślep, aby w końcu uderzyć o coś „Ałaa” spojrzała do góry. Grupka stała przy rozwidleniu dróg „O k*rwa, co teraz?!”
„Kira przeklina! Święto!” zakpił James, zaś Absol prychnęła


-Prawo albo lewo – rzekła Luca – To jak?
-My prawa, ty lewo – odparł JD, po czym wymienił się z Allerem uściskiem dłoni – Jak coś, to kluczyki są pod lewym przednim kole. Tylko go odstaw do kwatery Rangersów.
-Nie mów tak. Jeszcze dzisiaj będziemy świętować – odpowiedział brunet, a następnie pognał w lewą odnóże. Clarkson spojrzał na Miri, która kiwnięciem głowy dała mu znać, że jest gotowa. Ruszyli, słysząc odgłosy wojowników za sobą. Biegli tak przez chwilę.

-Masz jakiś plan? - zapytała w końcu, ale odpowiedzią była cisza – Tak myślałam …
-Ciszej. Kombinuje – odparł, gdy zobaczyli wyjście z tunelu – Jest!
-Droga ucieczki! - JD zatrzymał się. Obrócił się w kierunku tunelu, wiedząc, że potrzebuje dywersji – James, chodź!
-Będą na ścigać do usranej śmierci – odparł, zaś Loudred pokiwał głową na zgodę – Albo to jest droga do ich wioski. Jeszcze gorzej. Miri zostań tutaj – ruszył przed siebie, ale Lemon go powstrzymała.
-Co niby? - zapytała wkurzona – Zbaraniałeś!
-Po pierwsze, to opanuj się – odparł – Narażam swój tyłek, aby Cie uratować, a ty mi nawet nie podziękowałeś. Trudno, przywykłem. Dwa, jeśli masz jakieś awersje do mnie, to proszę mi je przedstawić po tej akcji. A po trzecie, to idę sprawdzić czy jest bezpiecznie, a nie, że mam takie widzimisię – skończył, patrząc przed siebie – Jeśli chcesz przeżyć i pomóc Jacobowi, to daj mi zrobić moją robotę – ruszył przed siebie, zaś Kira podążyła tuż za nim.

„To było ...”
„Zamknij się” JD krótko zgasił swojego Pokemona


-James – Clarkson zatrzymał się – Dzięki, za wszystko – powiedziała Miri, obracając się w kierunku tunelu – Zrobimy z Soundwavem co będzie w naszej mocy. Tylko wracaj szybko.
-Jestem za pięć minut – pognał przed siebie. Wybiegł z jaskini wprost w jakaś dżunglę – Nie za dobrze.

„Widzę” odparła Kira „Chyba jakiś cud … uważaj!” krzyknęła gdy oboje zatrzymali się przed klifem „Wow, blisko było”

James spojrzał w dół. Co najmniej dwadzieścia metrów dzieliło go od szczytu klifu do tafli rwącego potoku. Jego wzrok na Kirę, która niepewnie patrzyła w dół, po czym zaczął rozglądać się po okolicy.

„Samobójstwo” mruknęła „Czyste szaleństwo.”
„Samobójstwo? Tak. Czyste szaleństwo? Na pewno” odparł chwytając jakaś lianę „Jak daleko jest do drugiego klifu?”
„Około dziesięciu metrów, ale znajduje się niżej … co ty kombinujesz?” Zapytała wyraźnie zakłopotana „Zapomnij nawet o tym! Chcesz zabić nas wszystkich?!”
„Lepsze taka śmierć, niż zjedzenie przez kanibali”
„To nie są kanibale ...”
„Ta, a Miri miała być tylko gościem na obiedzie? Kira, nie chrzań” zakpił, po czym wyjął Pokeball „Nie mam wyjścia.”
„Co ty … James” cofnęła się o kilka kroków, widząc jak jej trener celuje kulą w jej kierunku „Tylko spróbuj, to Cie uduszę!”


-Kira, powrót – rzekł cicho, zaś czerwony promień wystrzelił z przycisku, zmieniając w Absol w światło. Po sekundzie JD był już sam i beznamiętnie wpatrywał się w Pokeball – Wybacz, ale musiałem – schował przedmiot do kieszeni, wyciągając równocześnie dwa kolejne i podchodząc do końca klifu – Czekajcie na moją komendę. Wierze w was – Pokemony uwolniły się, zaś JD wsadził kulę do schowka, obrócił się na pięcie i skierował się ku wyjściu z tunelu. Z oddali słyszał krzyki Mirandy, która dzielnie broniła ich punktu – I jak?

-Byłoby lepiej, gdybyś mi pomógł! - krzyknęła, zaś Soundwave użył kolejnego Echoed Voice – Tylko nie mów, że to ślepy zaułek?!
-Nie, spokojnie – skłamał, a następnie ściągnął swoja czapkę i umieścił ją na głowie Loudred – Soundwave, na mój rozkaz użyjesz Taisabaki, jasne? - Pokemon kiwnął głową na tak, zaś jego trener zapiął kurtkę – Miri, nie ważne co się stanie, nie puszczaj mojej dłoni, dobra? - zapytał się dziewczyny, samemu wyciągając Pokeball.
-Co ty kombinujesz …
-Zgódź się – rzekł spokojny głosem – Proszę. To jedyna opcja w tej chwili.
-Powiedz mi co chcesz zrobić – odpowiedziała, zaś James westchnął – Mów!
-Zaufaj mi ten jeden raz – rzekł agresywnie, po czym złapał ją za rękę. Wymienili się spojrzeniami – Później będziesz mogła mnie zabić, ochrzanić, pobić czy zrobić niewolnikiem. Mam to w dupie, tylko do jasnej cholery, zaufaj mi! - krzyknął, zaś z oddali dobiegały przytłumione wrzaski. Miranda pokiwała głową – Świetnie. Soundwave – skierował kulę ku swojemu Pokemonowi, a ten był gotów. JD zobaczył pierwszych myśliwych oraz ich stworkami – Teraz! - Loudred otworzył usta, wypuszczają strumień powietrza otoczony niebieskimi kręgami. Cios doszedł do celu, powalając napastników, zaś Skipper odwołał swojego podopiecznego. Ruszył w kierunku klifu, ciągnąc pannę Lemon za sobą, przy okazji chowając Pokeball. Ta mimo oporów podążała za nim, a gdy dobiegli do drzewa, rozejrzała się za Absol.

-Gdzie Kira? - zapytała, zaś JD złapał lianę. Pociągnął ją kilka razy, sprawdzając jej stan – JD …
-Jest w Pokeballu. Chodź – złapał swoją partnerkę w pasie i mocno ją przycisnął do siebie – Posłuchaj. Nie ważne co się będzie działo, nie patrz w dół – dodał chcą ruszyć, ale Miri zaparła się - Nie mamy czasu ...
-Jak to nie patrz w dół? Co ty kombinujesz?! - zapytała wściekła – Zgłupiałeś?!
-Tak – odparł, po czym spojrzał w jej oczy – To albo pal. Mogę Cie zostawić na pastwę tych kanibali jak chcesz …
-Dobra, wygrałeś – odparła zrezygnowana, po czym mocno go objęła – Aby się tylko udało.
-Uda się – powiedział pewny siebie – Jeśli Bóg dopomoże – dodał w myślach, a następnie oboje ruszyli. W pierwszych krokach Lemon opierała się, ale w końcu dotrzymała krokom swojego kompana. Wybili się z krawędzi klifu.

To było coś niezwykłego. Przez chwile Miranda czuła się jak ptak. Brak stałego gruntu także był czymś dziwnym. Wiatr rozwiewał jej włosy, przez ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Serce biło trochę mocniej, za pewnie z denerwowania, a oddech był płytki i przyspieszony, ale była spokojna. Widok jej towarzysza, który nie wydawał się przerażony prawie niczym działał na nią zadziwiająco kojąco.
Jednak odruchowo spojrzała w dół i jej spokój rozpadł się jako domek z kart. Wrzasnęła przerażona, widząc przepaść pod sobą.
-Mówiłem abyś nie patrzyła w dół – mruknął JD, który puścił lianę. Obrócił się plecami w kierunku rzeki, po czym oboje zaczęli spadać w głąb klifu. Objął Miri drugą ręką, schował brodę do klatki i spojrzał pełne przerażenia oczy dziewczyny.
-Coś ty zrobił?! - wydukała – Coś ty zrobił?!
-Właśnie poznałaś definicje szaleństwa – czuł jak powietrze otacza ich ciała – Ładne perfumy. Odde Victoria?
-Ty sobie jaja robisz?! - krzyknęła, zaś JD prychnął i zamknął powieki – Zabije Cie!
-Wiem – odparł cicho – A teraz zamknij oczy, bo one nie będą Ci już dłużej potrzebne – powiedział. Przeczuwał, że jest coraz bliżej końca ich podróży. Otworzył na chwilę prawe oko. Głowa Miri była oparta na jego klatce piersiowej. Zobaczył na klifie stojących kanibali, którzy wpatrywali się tą scenę jak wryci. Pokazał im środkowy palec - Noc jest nasza! - krzyknął, po czym poczuł silne uderzenie w plecy. Sekundę później był cały pod wodą.

Tubylcy patrzyli na tą osobliwą scenę z wielkim zdziwieniem. Chyba żaden z nich nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń.

-Van Uh La kola (No co za debil) – rzekł jeden kiwając głową, po czym obrócił się do swoich kompanów – Kaak Lia ooa bao (Przykro mi panowie, dzisiaj jemy mrożonki) – przez grupę przeszedł jęk rozczarowania.
-Kala? (Znów?) - zapytał ktoś z tłumu – Hah Bon Jigi On Danele baooo (Miało być świeże mięsko!)
-Jaja ino pajong ssie banoli pizza!(Wyglądała tak apetycznie i nawet trochę seksownie) – dodał ktoś inny – Aniefl ananas lui ahaha, gabaia tra escepa! (Powinnyśmy sobie odpuścić te chore rytuały, bo to już trzeci obiad, który nam ucieka!)
-Merva! (Cisza!) - krzyknął wódz – Aabbago io Zekomo ia gdagiona! Baca ona gija oni(Rytuały do Zekroma to nasze dziedzictwo! Wracamy do wioski, może druga grupa złapała resztę) – ruszył ku obozowisku. Wojownicy podążyli tuż za swoim przywódcą, prócz tego co stał przy klifie. Ten spojrzał jeszcze raz w rzekę, splunął i skwitował to jedynymi słowami jakie przyszły mu na myśl.
-Es czuijta(Tępy ch*j) – mruknął, a następnie odszedł.

-Mistrz będzie niezadowolony Clakrson, oj będzie - rzekła blondynka, która obserwował wszystko z odpowiedniej odległości - Ale zrobiłeś mi przysługę - zaczęła się śmiać.

* * *


Luca stał przy samochodzie, cały czas patrząc na zegarek. Bał się tego, że dwójce Rangerów się nie udało, ale mieli jeszcze kilka minut.
Jemu samemu udało się w miarę bezpiecznie uciec. W miarę, bo tunel, którym uciekał zaczął się zawalać, odcinając kanibali od niego, ale zaraz do pompował adrenalinę do jego krwiobiegu.

-Dwa jeden dwa, zgłoście się – wydobyło się z głośnika. Aller spojrzał na radio, którego dioda pikała – Dwa jeden dwa zgłoście się – ponowiło się.
-O cholera – Luca miał już chwytać za mikrofon, ale operacyjny jeszcze raz wydał polecenie zgłoszenia się.
-Dwa jeden dwa, zgłoście się, bo inaczej wysyłam pat … - przerwał, ponieważ ktoś złapał mikrofon i nacisnął opcje mówienia.
-Tu dwa jeden dwa, zgłaszam się – rzekł przemoczony James. Miranda nie wyglądała lepiej, ale była cała i zdrowa. Wsiadła na fotel pasażera, zaś JD kontynuował. Dopiero teraz zauważył Kire – Przepraszam, że tak długo, lecz mieliśmy problem.
-Chryste Clarkson, próbuje cie wywołać od godziny – odpowiedział operacyjny – Mogłeś dać znać.
-Nie miałem jak, serio – odpowiedział spokojnie – Mamy już wszystko z głowy, ale nie wrócimy do bazy. Dacie załatwić miejsce w hotelu dla mnie oraz panny Lemon?
-Zobaczę dwa jeden dwa, baza bez odbioru – nastąpił szum, zaś James odłożył słuchawkę na swoje miejsce.
-Jesteście cali – rzekł Luca, ale Clarkson go zignorował. Wziął kluczyki i wsiadł do auta – Ej, co jest?
-Wsiadasz, czy będziesz gadał? - zapytała Miranda. Luca spojrzał na swojego nowego druha, który ruchem dłoni go ponaglił. Luc wskoczył na tył pojazdu, siadając tuż koło Absol – To jak JD? Zgadzasz się?
-Niech będzie – przekręcił kluczyki, zaś coupe odpalił – Nowy początek …
-Nowy początek …

„Nowy początek ...” rzekła Kira, zaś dwójka Rangersów zaśmiała się. Odjechali w kierunku miasta. "Tylko tego nie zjeb"

-A teraz idziemy na jednego - zaczął podśpiewywać JD - A teraz idziemy wódkę pić.
-W sumie - Luca wyjął z torby jakaś flaszkę - Chyba będzie dobra - James ukradkiem spojrzał na etykietkę.
-Panie. Tadzik, prawdziwa wódka szwagrowa - zaśmiał się. Miranda tylko prychnęła - Dobra, ale pić będziemy gdy załatwię jedną sprawę ...


Wizje można oceniać do godziny 20 dnia 19 lutego 2014 roku, lub do momentu, gdy jeden z graczy biedzie mieć znaczącą przewagę nad rywalem

Można to zrobić w tym temacie z wg. kryteriów:

a)Ortografię, interpunkcję oraz stylistykę
b)Pomysłowość
c)Fabułę
d)Opis walki oraz długość opowiadania

Po czym oddajemy głos na w naszej opinii zwycięską wizje.
Jeden głos to jeden punkt w pojedynku.

Należy także dodać własne odczucia co do walk, ale nie powinny być brane pod uwagę. Proszę kierować się własnym sumieniem przy przyznawaniu głosu.



lub pod tym adresem.

Lubisz skrobać różne teksty? Zaczynasz swą pisarką przygodę? Chcesz podnieść swoje umiejętności w pisaniu? A może chcesz się zmierzyć z innymi? W takim razie Bursztynowa Liga jest miejscem dla ciebie. Dołącz jeszcze dziś.

Wejdź tu

Poleca Władimir Władimirowicz Putin

Sygnatura użytkownika
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Szablon savePokeCollect stworzony przez Raika/Perry. Statystyki
Internetowe RPG - gry MMO i MMORPG online TOP50 Gry Pokemon Valhalla AntyGaming”PokeSerwis Tylko Lati
Pokemons.tnb.pl pokemon special Pokemon Trainer
Dream League
Topsites FireChao TopsitesPPN Top 50 Forum Topsite

Wymiana buttonami z PokeCollect
Forum wykorzystuje cookies, tak jak każde inne w internecie, w tych samych celach (reklamy, statystyki, ustawienia). Przeglądarką możesz regulować warunki przechowywania cookies.